Rosnące ceny każą nam sięgać do kieszeni coraz głębiej. Dla lokalnych restauratorów kolejne podwyżki mogą okazać się gwoździem do trumny.
Już od dłuższego czasu słowo „inflacja” jest w Polsce odmieniane przez wszystkie przypadki. Nic w tym dziwnego; ceny rosną w zastraszającym tempie. Eksperci szacują, że średnioroczna inflacja w 2022 roku wyniesie ok. 6,8% – najwięcej od ponad 20 lat. Skutki odczuwamy wszyscy. Wystarczy porównać paragony sprzed kilku miesięcy z dzisiejszymi. Ceny produktów mlecznych wzrosły o średnio 20%. Mąka i makarony podobnie. Z tygodnia na tydzień na domowe zakupy wydajemy coraz więcej.
W jeszcze gorszej sytuacji są przedsiębiorcy. W dużej mierze cierpi branża gastronomiczna, która dopiero co musiała podnosić się po pandemicznym lockdownie. Restauratorzy mówią zgodnie: jest źle.
Coraz drożej w kartach
– Nie ma tygodnia, żebym nie słyszał o jakiejś knajpie, która się zamyka. Na branżowych forach roi się od ofert wyprzedaży sprzętu, bo ktoś musiał zlikwidować biznes – opowiada nam Grzesław Krzyżanowski, właściciel piaseczyńskiego pubu Baranek. – Ceny towaru rosną z dostawy na dostawę. Drastycznie zdrożały środki czystości. Do tego wyższe składki ZUS, które odprowadzam za moich pracowników. Paliwo jest tańsze, ale dla odbiorcy detalicznego. Dla przedsiębiorcy jego cena de facto rośnie. Czujemy to w cenach wszystkiego. Musiałem ograniczyć swój asortyment, bo koszty transportu są niebotyczne. Już szykuję nową kartę, z wyższymi cenami. Nasze obecne ceny są z końca 2020 roku i tak naprawdę w tym momencie niektóre koktajle robię za darmo – mówi Krzyżanowski. „Za darmo”, czyli po odjęciu kosztów produktów, utrzymania lokalu i personelu, w jego kieszeni nie zostaje nic.
W podobnym tonie wypowiada się Barbara Walendzik, właścicielka kawiarni Fryderyk w centrum miasta. – Ceny towarów idą w górę, co zmusza nas do podniesienia cen w karcie. Wiadomo, że musimy też zapłacić więcej naszym pracownikom, by było ich stać na życie – opowiada restauratorka.
– Coraz poważniej rozważam zamknięcie interesu – to z kolei właściciel innej piaseczyńskiej restauracji, który woli zachować anonimowość. – Już musiałem ograniczyć zatrudnienie. Pracujemy z żoną po 16-20 godzin na dobę, byle jakoś to wszystko spiąć. Ruch w lokalu nie wrócił do poziomu sprzed pandemii. Jeszcze jako tako zarabiamy na daniach na wynos. Ale i tu jest coraz gorzej. Jestem u kresu – kręci głową z rezygnacją.
System radziecki
Jakiś czas temu rząd zamroził VAT na część produktów. Do lipca stawka na bazowe produkty ma wynosić 0%. Miało to doprowadzić do spadku cen, w rzeczywistości tylko zahamowało ich wzrost. Na moment.
– Obniżka VAT skończy się tak, że w lipcu podwyżki nas po prostu zabiją. Duże sieci to sobie odbiją, podnosząc ceny, a mali przedsiębiorcy zwyczajnie upadną – ostrzega Krzyżanowski. Jego zdaniem branża gastronomiczna chwieje się w posadach. Dziś jeszcze w pubach czy restauracjach panuje spory ruch, bo zmęczeni lockdownem ludzie chcą wyjść z domów. Wkrótce jednak rosnące ceny zmuszą nas do oszczędności. A na pierwszy ogień pójdą przyjemności: drink z przyjaciółmi czy rodzinna kolacja w restauracji. – Niebawem skończy się znany nam od 100 lat francuski system kawiarniany, a wróci system radziecki, czyli „picie wódki w domu, pod herbatę” – wieszczy właściciel Baranka.
Wkrótce restauratorów czeka kolejny cios. Lada chwila przyjdą rachunki za prąd i gaz. A te, jak wiadomo, dla przedsiębiorców będą niebotyczne. Czy branża, która w pandemii ucierpiała najbardziej, wytrzyma kolejną próbę w tak krótkim czasie? Dowiemy się w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Tymczasem idźmy do naszej ulubionej knajpki, póki jeszcze istnieje. I póki nas na to stać.
Czytaj również: Powrót kaucji za plastikowe i szklane butelki?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS