Kiedy trzy tygodnie temu pakowałam nas na dwutygodniowe wakacje w kamperze, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Nie miałam czasu na czytanie dobrych rad, działałam na czuja, skupiając się na trasie, miejscach, które chcę zobaczyć i szukaniu kempingów. Myślałam – ahoj, przygodo! To przecież nie może być trudne, sama frajda taki wesoły autobus. Mały dom na kółkach – no przecież bajka! Byłam dziko podekscytowana całą tą akcją, bo przecież właśnie o tym marzyłam – żebyśmy wreszcie mogli wyjechać latem w taką podróż. Totalnie po swojemu, swoimi drogami, w swoim tempie. Tam, gdzie chcemy i jak chcemy. No i pojechaliśmy.
Już za pierwszym zakrętem musieliśmy jednak zatrzymać się, bo otworzyła się szuflada ze sztućcami, a te przewalały się hałaśliwie. Przy drugim – coś rymsnęło w lodówce. Na obwodnicy zaczęło łupać złowrogo w bagażniku. Przez resztę podróży na każdym rondzie otwierały się drzwi od kibelka, ze stolika dziewczyn spadały kredki i butelki, a cały ten nasz dom na kółkach trząsł się w posadach. Po pierwszym noclegu, gdzieś na czeskim parkingu, obudziłam się przeziębiona od klimatyzacji, po czym resztę trasy do Włoch przebyłam z zatkanym nosem i kulką w gardle, w większości w milczeniu, jeśli nie liczyć małego wybuchu gdzieś pod Wenecją, kiedy wrzaski i piski znudzonych dwudniową podróżą dziewczyn wywierciły w moim mózgu dziurę zbyt znaczną.
Powiem szczerze – dojechałam załamana. Obolała, opuchnięta i przeziębiona. Na dokładkę – pierwsze podejście do przygotowania kolacji w maciupeńkiej, kamperowej kuchni nie napawały optymizmem – kompletnie nie umiałam się tam zorganizować, nie miałam gdzie odkładać naczyń czy składników, śmietnik daleko, a po milionie zakrętów cała zawartość lodówki wysypała mi się pod nogi. Poszłam spać wściekła, konkretnie – na siebie. A kiedy wstałam rano, powiedziałam sobie – basta! Nie chcę być taką sfrustrowaną babą! Za długo na to czekałam, zbyt ciężko pracowałam, żeby teraz katar i brak blatów kuchennych miały zepsuć mi urlop. To przecież tylko kwestia organizacji, przyzwyczajenia, zautomatyzowania ruchów, opracowania patentów. Miałam rację, z każdym dniem nabieraliśmy wprawy w funkcjonowaniu w tych specyficznych warunkach, ale czuję się w obowiązku przedstawić moje odczucia zgodnie z prawdą i przestrzec – pierwsze dni mogą być wyzwaniem. Jest ciasno i jest inaczej, początkowo najprostsze czynności mogą wydać się trudne.
Ale od początku – dziś opowiem Wam o organizacyjnej części naszej wyprawy do Włoch, o podróżowaniu kamperem i pobytach na włoskich kempingach.
WYPOŻYCZENIE KAMPERA
Wypożyczalni najlepiej szukać w swoim mieście, żeby móc zapakować się pod domem i nie martwić o dojazdy. Warto też zacząć szukać na kilka miesięcy przed planowanym wyjazdem, bo o wolne terminy bywa ciężko. Nam udało się załapać na jedno z ostatnich aut dwa miesiące przed podróżą w wypożyczalni , a i to głównie dlatego, że jest duża i aut jest tam sporo. Mieszkańcom Trójmiasta mogę tę firmę z czystym sercem polecić – spotkaliśmy się tam z dużym profesjonalizmem, masą dobrych rad, sympatyczną obsługą, a sam kamper był niemal nowy, w idealnym stanie, czysty i sprawny. Podróżowaliśmy – dużym (choć nie największym z dostępnych), nowoczesnym kamperem, wyposażonym we wszelkie wygody, czyli: klimatyzację, wc, prysznic, kuchnię z kuchenką gazową, dużą lodówkę z zamrażalnikiem, dwa podwójne łóżka z bardzo wygodnymi materacami, masą szafek i schowków. Dokładnie wnętrze możecie sobie zobaczyć .
ILE KOSZTUJE WYNAJĘCIE KAMPERA
Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi, ceny bowiem różnią się między wypożyczalniami, są także mocno uzależnione od terminu i modelu. Najmniejsze i najstarsze auta można wynająć już od 100-200 zł za dobę w sezonie niskim, podczas gdy te najbardziej wypasione w szczycie sezonu mogą kosztować nawet ponad 600 zł. Szczegółowy cennik “naszej” wypożyczalni możecie znaleźć . Do ceny wynajmu należy naturalnie doliczyć koszty paliwa, a kampery niestety palą jak smoki – po kilkanaście, niemal dwadzieścia litrów na 100 km. Wypożyczając kamper należy się także liczyć z zamrożeniem kilku tysięcy złotych w postaci depozytu, który zwracany jest po powrocie.
PODRÓŻ KAMPEREM – JAK TO DZIAŁA NA TRASIE
Po pierwsze – dość wolno. Należy przygotować się na podróż w tempie ok.100 km/h na najlepszych drogach – kamper jest wielki i ciężki, nie pociągnie szybciej. Zazwyczaj jest też blokada (u nas na poziomie 115 km/h), żeby kogoś zanadto nie poniosło i nie spalił silnika, próbując wycisnąć więcej. Także do estymacji z nawigacji należy zwykle dodać kilka godzin zapasu, planując trasę do przejechania na raz.
Po drugie – rzeczywiście trochę się wszystko w środku przewala, trzeba do tego po prostu przywyknąć. Wszystkie szafki i szuflady mają blokady, także poprawnie zamknięte nie otworzą się po drodze, ale wewnątrz trochę zawsze stuka i telepie – kwestia mądrego ułożenia naczyń, jedzenia w lodówce itd., do tego dochodzi się na szczęście szybko 😉
Jeśli chodzi o dzieci, to myślę, że mają komfort jazdy znacznie wyższy niż w samochodzie osobowym, ze względu na stolik i łatwy dostęp do zabawek. My zabraliśmy ze sobą gry, książki, kredki, flamastry, no i tablet ze ściągniętymi filmami. Ten ostatni odpalamy zawsze pod koniec dnia, kiedy już wszystkie inne zabawy się znudzą. Poza tym podróż takim pojazdem jest atrakcją sama w sobie, więc dziewczyny generalnie dobrze ją zniosły. Świetne jest to, że niemal w każdym momencie, na dowolnym parkingu czy przy bocznej drodze, jest dostęp do toalety, wody, jedzenia i picia, więc wszystkie potrzeby można zapokoić bez oglądania się na stacje benzynowe czy restauracje – to ogromny komfort! Tę niezależność wykorzystaliśmy na trasie do Włoch i z powrotem, nocując na parkingach przy autostradach. Mogliśmy po ludzku przemyć się, przebrać, zjeść śniadanie i jechać dalej – super opcja.
Także generalnie podróżowanie kamperem jest naprawdę przyjemne, wygodne i może być wesołą przygodą samo w sobie, jeśli nie przejmować się dzwonieniem sztućców w szufladach i skupić na zmieniającym się krajobrazie na oknem 😉
CO ZABRAĆ NA KAMPEROWE WAKACJE?
Muszę powiedzieć, że intuicja nas nie zawiodła i niczego nam nie brakowało. Może tylko ubrań wzięłabym mniej dla siebie i dzieci, bo jak zwykle przesadziłam 😉 Poza tym – wszystkie nasze przypuszczenia potwierdziły się. A najlepsze, co mogliśmy ze sobą zabrać, to:
- rowery – ja byłam nieco sceptyczna, czy będziemy w stanie w sierpniowych upałach, na wzgórzach i pagórkach uprawiać jakąś zaawansowaną turystykę rowerową, ale stary mnie przegadał. I dobrze – zaawansowanej turystyki nie uprawialiśmy, ale rowery przydały się wielokrotnie, dały nam mnóstwo frajdy i wielką swobodę poruszania się poza kempingami. Te zwykle zlokalizowane są na obrzeżach miejscowości, w pewnej odległości od przystanków czy stacji kolejowych, a rower to najprostszy i najprzyjemniejszy sposób, żeby podjechać do miasteczka na kolację czy lody, do sklepu na zakupy, zjechać dwa kilometry do plaży czy dostać się na statek. Jest jeszcze inny powód – kamperem nie wjedziecie do centrów miast, trzeba szukać parkingów dla dużych pojazdów, zlokalizowanych zwykle kilka kilometrów od centrum. Jeśli więc planuje się jakieś zwiedzanie przejazdem, jak to my uczyniliśmy w Bolonii czy nad Gardą, jest to opcja idealna. Zostawialiśmy kamper, ściągaliśmy rowery, rzut oka na nawigację i śmigaliśmy z wiatrem we włosach do ścisłego centrum, w wąskie uliczki i na piękne place, to było świetne!
Uwaga! Zabierając ze sobą rowery trzeba pamiętać o specjalnej tabliczce ostrzegawczej, warto też zainwestować w pokrowiec.
Młodsze dzieci, które jeszcze nie jeżdżą zbyt pewnie i mogą nie dotrzymać tempa dorosłym, można połączyć z dorosłym rowerem łącznikiem, jak na zdjęciu powyżej – nazywa się to hol rowerowy i jest dostępne w sklepach sportowych (my kupiliśmy go w Decathlonie). Mój mąż, połączony takim holem z Hanią, wzbudza wszędzie – i w Polsce i zagranicą – powszechne zainteresowanie i sensację, pomyślałam więc, że może nie wszyscy jeszcze wiedzą o istnieniu takiego wynalazku 😉
- hamak – choć na naszym wyjeździe kempingowego lenistwa było niewiele (tak serio to nie usiedzieliśmy na tyłkach ani jednego dnia, bez choćby wypadu na rowerach do miasteczka), to jednak hamak był dużą atrakcją, i dla dziewczyn, i dla nas. Na większości kempingów drzewa stały w takiej odległości od siebie, że dało się rozwiesić hamak, a nawet dwa 🙂 Polecam zabrać ze sobą linkę do ewentualnego przedłużenia tej hamakowej.
- sznur lampek – robi mega klimat na kamperowym “tarasie”, ale też przydaje się podczas wieczornych posiadówek. Do pełni szczęścia na tej przestrzeni pod markizą potrzebne są jeszcze:
- rozkładane meble turystyczne – do dostania w większości wypożyczalni kamperów za niewielką dopłatą
- maty na podłogę – najlepiej dwie, jedna na spód, druga, grubsza, pod stolik i krzesła – na południowych kempingach trawy raczej nie uświadczysz, za to żwir i kamyki owszem
- świeca antykomarowa – szczególnie nad wodą
- przenośny głośnik – żeby coś sobie plumkało do kolacji 😉
- naczynia, pościel, ręczniki– o ile te pierwsze jeszcze czasem są na wyposażeniu kampera (my jednak zabraliśmy większość swoich melaminowych talerzyków, misek, do tego kubki, garnki, patelnia, dzbanek do parzenia kawy itp.), tak już prześcieradła, koce (nie braliśmy kołder przy tych temperaturach), ręczniki kąpielowe i plażowe trzeba zabrać własne. Do tego takie drobiazgi jak worki na śmieci, szmatki, gąbki i ścierki naczyń, pudełka do przechowywania żywności i inne gadżety codziennego użytku.
KEMPINGOWE ŻYCIE
Jest sielskie i przyjemne! Przynajmniej tam, gdzie byliśmy – podczas naszej podróży zatrzymaliśmy się na czterech kempingach i wszystkie były bardzo spokojne, rodzinne i przyjazne. Namiary podam Wam w osobnych wpisach, podczas omawiania naszej trasy po Włoszech, natomiast dziś garść praktycznych informacji:
- pitch, czyli parcela – często macie możliwość wyboru jej rozmiaru, ale zwykle z automatu dla dużego kampera przydzielana jest największa, to zwykle około 30 metrów kwadratowych przestrzeni, mniej lub bardziej oddzielonej zielenią od sąsiednich stanowisk. Wszystkie nasze kempingi były bardzo zielone, nawet jeśli bez barier w postaci krzaków, to zawsze staliśmy przynajmniej w półcieniu. Stanowiska są ponumerowane, a przy każdej parceli znajduję się podłączenie do prądu (zwykle jedno na 2-3 miejsca). Na włoskich kempingach koszt takiej parceli z podłączeniem do prądu (dla czterech osób) to zwykle około 50 euro za dobę.
- łazienki – tu również mamy pozytywne doświadczenia, są duże i czyste, z wieloma toaletami, umywalkami, natryskami, na co lepszych kempingach są udogodnienia dla dzieci (małe prysznice, niskie umywalki), suszarki do włosów, papier toaletowy i mydło (te ostatnie to jednak nie jest standard)
- “wyprowadzanie kota” – najmniej przyjemna część kamperowych wakacji, czyli po prostu wylewanie nieczystości z toalety do specjalnego odpływu. Odbywa się to na szczęście dość higienicznie, bo przez wyjęcie zamkniętego zbiornika na zewnątrz pojazdu i opróżnienie go we wskazanym miejscu na kempingu. Należy też pamiętać o dolewaniu czystej wody i opróżnianiu zbiornika z brudną – wszystkie te czynności można wykonać na kempingach, ale też na wielu stacjach benzynowych i jest to raczej proste.
- mycie naczyń i pranie – na wszystkich kempingach znajdują się specjalne strefy do mycia naczyń – duże zlewy z ociekaczami oraz pralki (na monetę lub żeton, który kupuje się w recepcji, kosztuje to k. 3 euro za pralkę). Koniecznie należy zabrać ze sobą dużą miskę i płyn do mycia naczyń, przydaje się też mała butelka płynu do prania, choćby żeby przeprać ulubioną sukienkę czy kostiumy kąpielowe w umywalce.
- basen – trzy z czterech kempingów wybraliśmy z basenem, ten jedyny bez był po prostu nad morzem, więc nie było takiej potrzeby. To było dla nas bardzo ważne, żeby ten czas w każdym miejscu podzielić między odpoczynek a zwiedzanie, a dla dzieci nie ma lepszej zabawy na wakacjach niż ta w wodzie. Nie chcieliśmy jednak spędzać czasu na kempingach przypominających aquaparki, wielkich miasteczkach ze zjeżdżalniami i masą atrakcji. Po pierwsze są zbyt komercyjne i hałaśliwe, po drugie – ciężko w takich warunkach wynegocjować z dziećmi jakiekolwiek wyjścia poza kemping. Dla nas były to miejsca odpoczynku i wytchnienia od podróży, nie cel sam w sobie, ale środek do celu, jakim było oglądanie pięknych miejsc, starych miast, wczucie się w klimat Włoch. Przy takim założeniu najlepiej sprawdzają się skromniejsze, spokojne kempingi ze zwykłym basenem – w ten sposób łatwiej podzielić czas na atrakcje dla rodziców, i te dla dzieci.
- jedzenie – myślę, że proporcje posiłków w restauracjach do tych kamperowych to było u nas mniej więcej 50/50. Kiedy byliśmy w trasie albo spędzaliśmy dzień w mieście, zatrzymywaliśmy się w knajpach, a kolacje jedliśmy na kempingu. W dni bardziej leniwe, w środku dnia gotowałam jakiś makaron, a na kolację szliśmy do miasta. Większość śniadań jadaliśmy na kempingach, zazwyczaj są tam sklepy, w których można kupić rano świeże pieczywo. Zwykle na kempingach są też bary lub restauracje, więc można tam skoczyć na pizzę czy kanapkę w ciągu dnia, nie trzeba się też martwić, jeśli dojedzie się na kemping wieczorem, z pustą lodówką. Co warto mieć zawsze na stanie to jogurt lub mleko i jakieś płatki, pieczywo chrupkie czy wafle oraz paczka makaronu i słoik pesto czy jakiegoś sosu. W ten sposób będzie się niezależnym od warunków i zawsze da się sklecić szybkie śniadanie czy kolację, nawet jeśli w pobliżu nie ma sklepu czy knajpy. W idealnych warunkach zakupy spożywcze najlepiej robić na obrzeżach miast, w większych marketach, warzywa i owoce kupować na targach czy z wozu, a te kempingowe sklepiki traktować raczej awaryjnie.
WAKACJE W KAMPERZE – CZY WARTO?
Choć przez pierwsze dni nie sądziłam, że się polubimy, dziś wiem, że wakacje w kamperze to był super pomysł, który pozwolił nam dużo zobaczyć i dobrze się bawić. Wiem też, że będę chciała to powtórzyć i już przebieram nogami na podróż do Skandynawii, tym razem już też z kempingowaniem na dziko. Natomiast muszę przyznać, że nie jest to tak proste i intuicyjne, jak sobie wyobrażałam i z pewnością nie jest to forma podróżowania dla każdego. Kamper i kamping to jednak pewna doza prowizorki i bałaganu, trochę obowiązków, bez luksusów. Z takim nastawieniem i wiedzą o tym, co czeka w środku – zdecydowanie warto! To jest pewien styl życia, do którego – jeśli nie jeździło się w przeszłości z namiotem – trzeba przywyknąć i przestawić się na funkcjonowanie w takim mini-domu, w którym każdy przedmiot musi mieć swoje miejsce, a ruchy być przemyślane, żeby się nie pozabijać. Myślę też, że aby fizycznie wypocząć, warto zatrzymywać się w jednym miejscu na dłużej niż my, bez konieczności zwijania całego dobytku co trzy dni. Ja bowiem wróciłam naładowana wrażeniami, widokami i kolorami, ale jednak z lekkim głodem błogiego, wakacyjnego nicnierobienia. Rzuciłam się bowiem na te Włochy, wygłodniała miast i miasteczek, chcąc zobaczyć jak najwięcej i to udało się, zdecydowanie. Wiem dziś jednak nie tylko, że będzie kolejny raz kamperem, ale też z pewnością jeszcze nie jeden raz we Włoszech. Ten wyjazd rozbudził w nas apetyt na więcej, będę chciała smakować te cudne miejsca już bez rozedrgania nowicjusza, wolniej i spokojniej.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS