Dopiero po dwóch latach usłyszał, że to koniec nadziei. “Przyniosło mi to ulgę”
W szpitalu tylko zdecydowana interwencja rodziny sprawiła, że lekarze nie amputowali mu jednej z nóg. – Ale nie ma co ukrywać, czeka mnie powrót na wózek – mówi nam 29-letni Karol Hodowany. Piłkarz wraca właśnie do “normalnego” życia.
W tym artykule dowiesz się o:
To miał być dzień jak co dzień. Karol Hodowany przejeżdżał tą trasą setki razy. Tym razem wracał od mamy do swojego mieszkania w Zgorzelcu. Śledczy potwierdzą później, że w trakcie wypadku był trzeźwy i nie korzystał z telefonu komórkowego. Nie przekroczył także prędkości. Właściwie do dziś nie wiadomo, dlaczego samochód prowadzony przez byłego piłkarza Radomiaka Radom i Chrobrego Głogów pięć lat temu uderzył w drzewo.
On sam ledwo uszedł z życiem. Obie nogi były całkowicie zmiażdżone, stawy wydawały się niemożliwe do odtworzenia. Pęknięta była także czaszka. W szpitalu tylko zdecydowana interwencja rodziny sprawiła, że lekarze nie amputowali mu jednej z nóg.
Wiadomość o wypadku wstrząsnęła środowiskiem piłkarskim. Przeprowadzono kilka zbiórek na leczenie zawodnika. On sam długo toczył najtrudniejszą walkę w życiu, a dopiero niedawno odnalazł ukojenie. Do wspomnień z wypadku i pierwszych dwóch lat po wypadku wraca niechętnie, ale dla nas zrobił wyjątek.
***
– Ze szpitala najbardziej zapadła mi w pamięć scena, kiedy nagle w nocy mężczyzna z sąsiedniej sali zaczął krzyczeć: “umieram, umieram”. Nie wiem, dlaczego mój mózg zarejestrował tylko to. Świadomość zacząłem odzyskiwać na dobre dopiero po trzech miesiącach od wypadku. Niczego innego ze szpitala nie pamiętam – opowiada nam Karol Hodowany.
Choć od początku zdawał sobie sprawę z wypadku, to dopiero później uświadomi sobie, że milimetry zdecydowały o życiu. Gdy trafił do szpitala, lekarze najpierw musieli zająć się odłamkami kości, które wbiły się w okolice tętnicy udowej. Miał dużo szczęścia, że nie doszło do jej przecięcia.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co on zrobił?! To może być gol sezonu
– Znajomi namawiali mnie na hipnozę, która mogłaby mi pomóc przypomnieć sobie to wszystko. Zdecydowałem jednak, że nie chcę wiedzieć. W ciągu ostatnich pięciu lat kilka razy przejechałem obok miejsca wypadku, ale tylko raz zatrzymałem się tam na dłużej. Chciałem zobaczyć to drzewo i zobaczyć, czy przypomnę sobie więcej szczegółów. Na szczęście nic sobie nie przypomniałem. Nie chcę kolejnych traumatycznych wspomnień. Wystarczy to, co pamiętam z okresu rehabilitacji – dodaje.
***
Choć piłkarz przeżył wypadek, a operacje uratowały mu życie, to każdy kolejny zabieg był wykonany na tyle źle, że oddalał go od perspektywy samodzielnego chodzenia. Przez pierwsze pół roku praktycznie nie ruszał się z łóżka, a jeśli już gdzieś się przemieszczał to tylko podczas rehabilitacji.
W ciągu dwóch lat przeszedł dziesięć poważnych operacji. Po siedem zabiegów ratujących życie, trzy kolejne miały umożliwić mu powrót do normalności.
– Część z nich lekarze po prostu zawalili – ocenia z rozgoryczeniem. – Potem na własną rękę musiałem zorganizować operacje. W jednej ze specjalistycznych klinik odmówili mi zabiegu, bo uznali, że to przekracza ich kompetencje. Miałem połamane wszystkie kości udowe i podudzia, a najgorzej ucierpiały stawy kolanowe i skokowe. W pierwszej wersji stawy zostały złożone w ten sposób, że kość nachodziła na kość. Nie dało się normalnie ruszać stawem – przyznaje były piłkarz Radomiaka.
Dwa miesiące przed ostatnią operacją były najgorsze. Podczas rehabilitacji wył z bólu, a fizjoterapeuci zapewniali, że tak musi być, że właśnie zrosty się rozciągają. Dopiero potem lekarze zorientowali się, że to nie żadne zrosty tylko kości ścierają się o siebie i powodują taki ból.
***
Piłkarz do dziś się żartuje, że ma nogi robocopa. Kości są połączone metalowymi płytkami i śrubami, które da się wyczuć podczas zwykłego dotyku. Dodatkowo niemal cała skóra pokryta jest bliznami.
– Przed wypadkiem byłem w rodzinie określany jako największy płaczek, bo zawsze mnie coś bolało. Dzisiaj już nic mnie nie rusza. To, co wycierpiałem podczas rehabilitacji, trudno porównać z czymkolwiek. Robiłem, co mi kazali, a to okazało się wielkim błędem. Po dwóch latach miałem dość szpitali, bólu, ciągłej walki. Zdałem sobie sprawę, że nigdy nie wrócę do pełnej sprawności. Trochę odpuściłem – przyznaje.
Do dziś jednak zdarzają się słabsze dni, a były pierwszoligowiec ma przeświadczenie, że w jego przypadku nic nie jest dane raz na zawsze.
– Skoro jako młody chłopak nie mogę stać samodzielnie zbyt długo bez bólu, a problemy sprawiają mi długie spacery, to nie ma mowy, bym za kilkadziesiąt lat był w stanie samodzielnie się poruszać. Nie ma co ukrywać, czeka mnie powrót na wózek – przyznaje.
***
Po wypadku długo wierzył nawet w to, że będzie możliwy powrót na boisko. Wiele razy zadawał lekarzom to pytanie, ale praktycznie nigdy nie usłyszał jednoznacznej odpowiedzi. Do dziś nie może uwierzyć, że przy tak poważnych obrażeniach nikt nie zabrał mu marzeń wcześniej.
Z perspektywy czasu wie, że nawet przez moment nie było na to procenta szansy. Całą prawdę od lekarza usłyszał dopiero wtedy, gdy kończył rehabilitację, gdy był już w stanie prowadzić samochód i samodzielnie chodzić. – Najlepszy fachowiec w Polsce powiedział mu, że dotarłem do momentu, w którym już lepiej nie będzie. To był przełomowy moment – wyznaje.
– To była ulga. Rehabilitacja to było ciągłe cierpienie. Żyłem w niepewności, nie wiedziałem, co będę robił, czy wrócę do sportu. Potem sprawy stały się łatwiejsze. Ledwo chodziłem o kulach, a już próbowałem podjąć się pracy. Nie miałem wyboru, bo nie miałem praktycznie żadnych oszczędności, a 50 tys. złotych zebranych na moje leczenie poszło na opłacenie trzech operacji – wyznaje.
***
Zamiast skupiać się na kolejnych rehabilitacjach, zaczął myśleć o przyszłości. Nie załamała go nawet decyzja o odebraniu i tak śmiesznie niskiej renty (700 złotych przez pierwszy rok i tysiąc złotych w drugim roku po wypadku). Karol Hodowany prowadzi z żoną agencję social mediów i wiedzie im się całkiem dobrze.
Wyprowadził się ze Zgorzelca, gdzie wszystko przypominało o wypadku, i wraz z żoną mieszkają w okolicach Warszawy. Odciął poprzednie życie grubą kreską. Swoją żonę poznał już po wypadku.
– Gdy ktoś mnie pyta, jak wyglądają moje sprawy zdrowotne, to odpowiadam, że stosowanie do sytuacji. Chodzę samodzielnie, jestem w stanie uprawiać sporty, które nie wymagają mocnej pracy nóg. Chodzę na boks, siłownię, pływam. Funkcjonuję zupełnie samodzielnie. Długo jednak nie ustoję, bo po kilkunastu minutach czuję ból i muszę usiąść. W jednym kolanie nie mam pełnego wyprostu – przyznaje.
Dziś już nie ma marzeń o powrocie na boisko. Ostatnio był oglądać mecz okręgówki i choć na chwilę pojawiła się myśl o grze, to jednak rozsądek szybko wziął górę.
– Wiem, że nigdy tego nie zrobię. U mnie nawet źle postawiona stopa podczas spaceru wywołuje ból. Dziś piłkę kopię tylko z synem żony na przydomowym podwórku – mówi 29-latek.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Czarne chmury nad wicemistrzynią Europy. Koszmar wraca
Jedzie na igrzyska, a na co dzień zarabia 25 dolarów na godzinę
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS