W orzeczeniu z 22 października 2020 roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że aborcja w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu lub jego nieuleczalnej choroby zagrażającej życiu, jest niezgodna z Konstytucją. Sami lekarze przyznają, że sytuacja kobiet, których ciąże wypełniały tę przesłankę do aborcji, jest dramatyczna.
– Jako lekarz na tym oddziale, na którym powinno się pomagać pacjentkom, właściwie mam związane ręce. Nie ja tu jednak jestem najważniejszy, tylko pary, które muszą tego doświadczać. Dla mnie jednym z trudniejszych problemów jest to, co dzieje się w sercach tych par – przyznawał w czasie posiedzenia Parlamentarnego Zespołu Praw Kobiet dr Maciej Socha, ordynator Oddziału Położniczo-Ginekologicznego w Szpitalu św. Wojciecha w Gdańsku i kierownik Katedry Perinatologii, Ginekologii i Ginekologii Onkologicznej UMK w Toruniu.
Mur zobojętnienia?
Lekarze zwracają też uwagę, że nie każda kobieta wie, gdzie szukać pomocy, gdzie zadzwonić, kogo się poradzić w sytuacji, gdy usłyszy, że urodzi nieuleczalnie chore dziecko. Ciężarne w pierwszej kolejności proszą o pomoc lekarzy, ale niejednokrotnie napotykają mur obojętności i znieczulenia. Bo wielu lekarzy się boi.
Bywa, że jest jeszcze gorzej. Dr Maciej Socha miał pacjentkę z bardzo ciężką wadą letalną. – To, co mnie poraziło najbardziej, to efekt mrożący, który się pojawił po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Kolega lekarz, który diagnozował tę pacjentkę w 12. tygodniu ciąży, widział nieprawidłowości centralnego układu nerwowego. Mąż pacjentki zapytał go potem, dlaczego o tym nie powiedział i usłyszał: “Ale po co państwu ta informacja? I tak byśmy z tym nic nie zrobili. I tak musicie państwo donosić” – opowiada dr Socha.
– Ta rozmowa, którą odbyłem wtedy z pacjentką, jest jedną z najtrudniejszych w mojej pracy. Rozwiązaniem byłoby aktywne podjęcie decyzji, aby zakończyć ciążę, jeśli sobie para tego życzy. A ja nie mam narzędzia, by tej parze pomóc – opowiada ginekolog. Przyznaje, że mógłby doradzić hospicjum perinatalne, ale dla tej pary było to nie do przyjęcia.
Lekarz czuje się jak kat?
Dr Grzegorz Pietras, perinatolog z Lublina też przeprowadza te trudne, niejednokrotnie dramatyczne rozmowy z parami. – Lekarze zaczynają odbierać tę sytuację, jakby to oni byli katami, którzy mają torturować kobiety – mówi lekarz. – Stajemy w sytuacji, gdy musimy przedstawić rodzicom sytuację dramatu. Opowiedzieć im o tym, że są przez państwo skazani, by ciążę doprowadzić do rozwiązania, żeby przyglądać się jak to dziecko, z powodu różnych wad, umrze zaraz po urodzeniu albo będzie potem cierpiało tygodniami czy miesiącami. Te pacjentki powinny dostać pomoc od państwa, a nasze państwo umywa ręce – mówi dr Grzegorz Pietras.
Pacjentka z poronieniem i policja w szpitalu
Karolina Więckiewicz z Aborcyjnego Dream Teamu zwraca uwagę na coś jeszcze – część szpitali zaczęła stosować praktykę, że gdy trafia do nich pacjentka z krwotokiem, po poronieniu, do szpitala wzywana jest policja. – Ta praktyka jest powszechna. Z jakiegoś powodu poronienia są przez niektórych automatycznie wiązane z Kodeksem karnym. I do szpitala wzywa się policję – mówi Więckiewicz.
– Apelujemy, by tego nie robić. Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa można przecież złożyć później. Wezwanie do szpitala policji to dodatkowe traumatyzowanie kobiety, która czuje się jak kryminalistka, chociaż nią nie jest – dodaje pani Karolina.
Zwraca się też z apelem do lekarzy, by nie bali się informować pacjentek, że jest coś takiego jak “Aborcja bez granic” czy Aborcyjny Dream Team, gdzie można szukać wsparcia – w sprawie samej aborcji, ale też pomocy psychologicznej. – Udzielanie informacji o tym, że działa “Aborcja bez granic” i że jest infolinia, nie jest karalne. Stąd nasz apel, by stało się to powszechną praktyką, by pacjentki o tym informować – mówi Więckiewicz.
Po decyzji Trybunału Konstytucyjnego z 22 października ubiegłego roku organizacja “Aborcja bez granic” pomogła 650 kobietom w wykonaniu aborcji za granicą. Z tej liczby 200 kobiet przyznało wprost, że robią to ze względu na wadę letalną płodu. Jak mówi Więckiewicz, aborcje te kosztowały blisko pół miliona złotych. Sfinansowano je dzięki przekazywanym organizacji darowiznom. – Po prostu, kupujemy sobie aborcję nawzajem. Państwo nie ma z tym nic wspólnego, państwa to nie obchodzi – podsumowuje pani Karolina.
Posłuchaj podcastu!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS