A A+ A++

Arkady i Julia są starsi, ale przyjechali do Polski bez grosza, więc tułali się tygodniami po lasach.

60-letnia Anna, której córka i zięć trafili na Białorusi na lata do więzienia, z dwójką wnuków (cztery i sześć lat) przeszła przez zieloną granicę podczas mrozów po pokonaniu z dziećmi kilkudziesięciu kilometrów na piechotę. W Polsce o mało nie straciła wnuczków (chciano je przekazać do sierocińca). Czterolatka do tej pory nie może dojść do siebie, miewa w nocy koszmary.

– Zmuszenie oficjeli, by zaakceptowali fakt, że białoruska babcia może opiekować się wnukami i nie muszą trafić do bidula, było dla rodziny i jej obrońców drogą przez mękę. Udało się, ale sprawa trwała miesiącami – mówi Anna Maciejewska, prawniczka, wspierająca w Polsce uchodźców (sama pochodzi z Białorusi).

Są też historie krótkie, ale równie bolesne. Małżeństwo uciekinierów spędziło latem noc na lotnisku, bo straż graniczna nie wiedziała, co z nimi zrobić, gdzie ich zawieźć na kwarantannę. Dopiero, gdy pojawiła się poranna zmiana pograniczników wsadzono parę w autobus, który dowiózł ich do miejsca kwarantanny. Za pobyt za izolację musieli zapłacić z własnej kieszeni.

– Ci ludzie byli półprzytomni ze zmęczenia. Nikt nie udzielił im żadnej informacji, jakie mają prawa. Gdyby to była jeszcze jakaś jednostkowa sytuacja! Ale z podobnymi sprawami, gdy Białorusinów zostawia się po przekroczeniu granicy w czarnej dziurze – bez jakichkolwiek wskazówek, gdzie się mają udać – są setki, jeśli nie tysiące – zauważa Katarzyna Skopiec z Fundacji HUMANOSH im. Sławy i Izka Wołosiańskich.

W maju, dzięki stałym datkom od darczyńców, Skopiec i jej mężowi Piotrowi udało się stworzyć „Mirnyj Dom – Dom Pokoju”. To rodzaj hostelu, w którym na kilka tygodni mogą zamieszkać Białorusini pozbawieni pomocy. Mieszka w nim między innymi matka trzyletnim, chorym dzieckiem, które nie mówi. – Nie ma szans, by znaleźć dla tej kobiety pracę, bo dziecko wymaga stałej opieki. Ta młoda, przybita wszystkim matka tkwi w jakimś matriksie, żadne urzędy i służby nie interesują się jej sytuacją.

Siergiej Dylewski i Katarzyna Skopiec z Fundacji Humanosh


Siergiej Dylewski i Katarzyna Skopiec z Fundacji Humanosh

Fot.: Aleksandra Kononchenko / Fundacja Humanosh

Od listopada 2020 roku fundacji Humanosh udało się wynająć dla dwustu białoruskich uchodźców 23 mieszkania, opłacić za nie czynsze i kaucje za prawie 180 tysięcy złotych. W samym Mirnym Domu zamieszkało 37 osób. Humanosh zbiera też pieniądze na żywność i inne artykuły pierwszej potrzeby dla Białorusinów. (Więcej o możliwościach wsparcia dla uciekinierów można się dowiedzieć na stronie humanosh.org).

W absurdalnym położeniu znalazły się dwie siostry, którym Fundacja Humanosh, a właściwie prywatnie Piotr i Katarzyna Skopiec, dach nad głową w swoim domu (w sumie schronienia w ten sposób udzielili kilkunastu osobom). Jedną z nich jest Anna Novik, białoruska opozycjonistka, z pochodzenia Polka. Przed ubiegłorocznymi wyborami na Białorusi była związana ze sztabem Wiktara Babaryki, opozycyjnego wobec Łukaszenki kandydata na prezydenta (jego kandydatura została zablokowana przez Centralną Komisję Wyborczą, w lipcu 2021 roku Babaryka został skazany na 14 lat więzienia). Novik współpracowała też z opozycją, skupioną wokół Swietłany Cichanouskiej, brała udział w protestach po sfałszowaniu wyników głosowania. Gdy okazało się, że jej samej grozi więzienie, spakowała się w błyskawicznym tempie, zabierając ze sobą niepełnosprawną, niedowidzącą siostrę Tanię.

Do dziś obie siostry borykają się z systemem, który utrudnia im życie na każdym kroku. – Miesiące temu zgłosiłam wniosek o ochronę międzynarodową. Jednocześnie, by dostać Kartę Polaka, uczę się polskiego. Nie rozumiem, dlaczego do tej pory Urząd Do Spraw Cudzoziemców nie wzywa mnie na tak zwane przesłuchanie statusowe, które może zapewnić mi ochronę. Zabrano mi paszport, w zamian dostałam dokument, który teoretycznie potwierdza moją tożsamość, ale wyłącznie dzięki życzliwemu pracodawcy dostałam pracę w sklepie z rowerami, jestem w stanie się utrzymać. W dużo bardziej dramatycznej sytuacji jest moja siostra, nikt w Polsce nie chce uznać jej niepełnosprawności, lekarze rozkładają ręce, a na dodatek nie ma żadnych kursów polskiego, które przewidywałyby edukację dla osób niedowidzących. Co to oznacza? Że Tania nie jest w stanie nauczyć się dobrze języka, więc choć z pochodzenia jest Polką prawdopodobnie nie dostanie Karty Polaka, bo wymogiem jest znajomość polskiego – tłumaczy Anna Novik.

W najgorszym dla Tani scenariuszu może to oznaczać deportację.

Czytaj także: Polskie władze biorą uchodźców na wycieńczenie. Nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji

Traktowanie Białorusinów w Polsce? Sto procent uznawalności

Teoretycznie dla Białorusinów polski Urząd Do Spraw Cudzoziemców jest wyjątkowo łaskawy. Na stronie urzędu przeczytamy: „Prawie 1,7 tys. cudzoziemców złożyło w Polsce wnioski uchodźcze w I połowie tego roku. Najwięcej wniosków uchodźczych złożyli obywatele Białorusi – 667 osób”.

I dalej: „W I połowie tego roku decyzje o przyznaniu ochrony międzynarodowej (popularnie zwanej azylem – przyp. red.) otrzymało 391 cudzoziemców. Byli to głównie obywatele: Białorusi – 282 osoby (uznawalność 100 proc.). (…) Wszystkie decyzje merytoryczne wydane od sierpnia 2020 r. wobec Białorusinów były pozytywne”.

– Kłopot w tym, że urząd zajmuje się wyłącznie tymi uchodźcami, którzy przeszli przez granicę legalnie, mają dokumentację, potwierdzającą, że byli represjonowani, posiadają paszporty. Tymczasem reżim Łukaszenki od pewnego czasu właściwie całkowicie blokuje uchodźcom legalnego przekroczenia granicy białorusko-polskiej, dlatego wielu z nich decyduje się przechodzić przez zieloną granicę. Często ucieka w ostatniej chwili, nie zabierając ze sobą nawet dowodów tożsamości – tłumaczy nam Paweł Mickiewicz z białostockiej Fundacji „Okno na Wschód”, która w ciągu ostatniego roku udzieliła pomocy (także lokalowej) kilkuset rodzinom. Jego zdaniem, w tej chwili praktyka wygląda tak, że Białorusini przejeżdżają do Polski okrężną drogą przez Litwę lub Rosję (Kalinigrad), ale bardzo często decydują się na przekroczenie granicy w sposób niezgodny z prawem.

Paweł Mickiewicz: – Wielu przepływa Bug, a potem, natychmiast szuka kontaktu ze Strażą Graniczną, bo nie chcą być traktowani jak przestępcy. Niestety, bardzo często są w takim stanie psychicznym, bywa, że na lekach uspakajających, że nie potrafią z siebie wydusić słowa. A informacja dla Białorusinów na granicach czynna jest do godziny 16. Na wielu przejściach nie ma też tłumaczy. I niestety, brakuje też, poza wszystkim, zwykłej ludzkiej życzliwości wobec uciekinierów. Zdarza się na przykład, że strażnicy podsuwają im dokumenty, w których stoi, że uchodźcy mogą być w każdej chwili cofnięci za granicę. Białorusini słyszą też, że są oszustami. Że udają, iż grozi im więzienie.

Efekt? Kilka rodzin, którym groziło na Białorusi pozbawienie wolności i tortury (co w końcu udało się udowodnić), a które nielegalnie przekroczyły granicę polsko-białoruską wtrącono do quazi–aresztu w siedzibie Straży Granicznej w Białymstoku. Gdyby nie interwencje Mickiewicza i jego fundacji mogliby tam przebywać w nieskończoność.

– Gdybym miała wymienić wszystkie szykany, bierność, niezrozumiałą i krzywdzącą dla Białorusinów papierologię, mogłabym napisać sporą książkę – dopowiada Jana Shostak, artystka i Polka z Białorusi, która od dawna głośno domaga się poprawy warunków dla Białorusinów w Polsce i zmiany absurdalnych przepisów. Do działania zmotywowały ją wydarzenia, których była świadkiem na granicy w październiku 2020 roku. – Granicę próbowała przejechać para zakochanych, młodych ludzi. Białorusinka i Polak. Pokazywali pogranicznikom zaświadczenie o dacie ślubu w Polsce, który już zaplanowali. Nic to nie dało, kobiety nie wypuszczono z Białorusi, bo miała wizę turystyczną. Jaki był powód takiej decyzji Straży Granicznej? Obawa, że Białorusinka może napędzić w Polsce pandemię.

Od tamtej pory Jana angażuje się w pomoc Białorusinom w imponującym zakresie, m.in. w internecie, zorganizowała z diasporą, ale też życzliwymi Polakami system wsparcia dla uchodźców, nazwany „Partyzanką” (grupa pod tą nazwą działa na Facebooku). Nieustannie rozmawia z politykami z różnych opcji, opowiadając im o absurdach dotykających uchodźców. Przykład? Polskie szkoły odmawiają białoruskim dzieciom edukacji, tłumacząc się tym, że placówki są przepełnione, a polscy uczniowie mają pierwszeństwo. Inny problem? Na pobyt czasowy, ale też na ochronę międzynarodową, oczekuje się w wielu przypadkach w nieskończoność. Albo to, że po zabraniu paszportu większość pracodawców nie uznaje jego substytutu w postaci tymczasowego dokumentu. Co dla wielu Białorusinów oznacza konieczność pracy w szarej strefie.k

Uchodźcy z Białorusi pogryzieni przez pluskwy

– Próbujemy tłumaczyć, że są inne sposoby wsparcia uchodźców, niż wrzucenie ich do obskurnego, oddalonego od świata, od sklepów, ulic, komunikacji, ośrodka dla cudzoziemców, w którym uciekinierzy tracą nadzieję na jakąkolwiek sensowną przyszłość w Polsce. I żyją w warunkach urągających ludzkiej godności – tłumaczy Katarzyna Skopiec.

Alena Novik


Alena Novik

Fot.: Daria Jaromocyk / Fundacja Humanosh

O tym, jakie to warunki głośno zrobiło się także po tym, jak Jana Shostak ujawniła filmy z ośrodka dla cudzoziemców na Lubelszczyźnie. Uchodźcy musieli robić tam poduszki ze zużytych gazet, w butach znajdowali myszy, a wielu z nich zostało pogryzionych przez pluskwy.

Prawniczka Anna Maciejewska: – Chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że ci ludzie, pozostawieni są w tych ośrodkach w fatalnych stanach psychicznych. Z każdym dniem, miesiącem czują się coraz gorzej. Wielu z nich przez represję i ucieczkę cierpi na syndrom stresu pourazowego. Bez fachowej terapii ten syndrom może się tylko powiększać.

Co na to wszystko Urząd do Spraw Cudzoziemców?

Zdaniem urzędników o pomocy Białorusinom powinno się mówić w samych superlatywach. Zapewniają, że wszystkie skargi i doniesienia, na przykład o karaluchach w domach dla cudzoziemców są dokładnie analizowane. – Jeśli chodzi o warunki w ośrodkach, nie uważam, żeby gdziekolwiek było źle – zapewnia „Newsweeka” Tomasz Dzięcioł, zastępca dyrektora Departamentu Pomocy Socjalnej w UDSC. Dodaje: – We wszystkich ośrodkach mamy: sale do nauki języka polskiego, sale zabaw dla dzieci, wspólne kuchnie dla mieszkańców, gabinety medyczne i psychologiczne, boiska, pralnie, stołówki lub sale do wydawania posiłków.

A co ze specjalistyczną pomoc psychologiczną?

Tomasz Dzięcioł: – Opiekę psychologa zapewniona jest w każdym z naszego ośrodków. Oczywiście wiemy, że część organizacji i aktywistów, wspierających Białorusinów podnosi problem, że niektórzy uchodźcy mogą zmagać się z zespołem stresu pourazowego. Ta sprawa jest przez nas traktowana bardzo poważnie, będziemy robić wszystko, by każda osoba potrzebująca miała dostęp do odpowiedniego wsparcia. Niedawno uzgodniliśmy z operatorem, który realizuje opiekę medyczną w naszych ośrodkach dla cudzoziemców, że wydajemy broszury informacyjne, na temat tego, w jaki sposób i gdzie powinni zwrócić się uchodźcy o bardziej wyspecjalizowaną pomoc psychologiczną, czy psychiatryczną. Zwracaliśmy się i nadal zwracamy także do różnych organizacji z zapytaniem, czy w tym obszarze mogą nas jeszcze mocniej wesprzeć.

Innymi słowy: wygląda na to, że urzędnicy – o czym często z irytacją mówią aktywiści – najchętniej większość problemów Białorusinów zwaliliby na organizacje pozarządowe.

Dyrektor Dzięcioł tymczasem podkreśla, że UDSC nie zajmuje się wszystkimi Białorusinami, którzy trafili do Polski, a jedynie tą grupą, która zdecydowała się złożyć wniosek o przyznanie jej ochrony międzynarodowej w Polsce.

Oficjalnie, legalnie przebywających Białorusinów w Polsce jest około 30 tys. Według aktywistów, w sumie uchodźców może być nawet kilka razy więcej. Tylko 12 proc. uciekinierów zna język polski.

– A ja przypominam, że powszechna deklaracja praw człowieka wyraźnie mówi, że każdy ma prawo do ubiegania się o azyl przed prześladowaniem w innym kraju i posiadania statusu azylanta – mówi Ewa Ostaszewska-Żuk z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Kiedy istnieje ryzyko prześladowania państwo nie ma prawo odmówić uchodźcy pomocy, szczególnie straszyć go odesłaniem do kraju, w którym mogą czekać go represje.

Zdaniem prawniczki problemy mają jednak również ci, których Urząd Do Spraw Cudzoziemców oficjalnie obejmuje opieką. – Bardzo często Białorusini dostają informacje o konieczności złożenia ogromnego pliku dokumentów. Opisane są one tak, że ze zrozumieniem o co chodzi mają problem nawet polscy specjaliści.

Czytaj także: „Tortury stały się praktyką systemową”. Aleś Bialacki o tym, jak Łukaszenka traktuje więźniów politycznych

Polityka migracyjna w Polsce? Nie istnieje

Problemem jest też to, że poważne, jak mogłoby się wydawać instytucje, np. urzędy pracy czy ośrodki pomocy społecznej nie respektują tych dokumentów. Problemem dla Białorusinów jest też to korespondencja z urzędowa bardzo często nie trafia pod właściwe adresy, a to uniemożliwia stawienie się na wezwanie.

Tak było w przypadku białoruskiego opozycjonisty, dziennikarza i blogera Ramana Pratasiewicza, który w maju został zatrzymany przez reżim Łukaszenki na lotnisku w Mińsku po, wymuszonym, awaryjnym lądowaniu samolotu. W czasie ubiegłorocznych demonstracji na Białorusi Pratasiewicz gościł w Polsce, był jednym z redaktorów anty-reżimowego kanału Nexta.

Dziennikarz, jeszcze przed białoruską rewolucją, prosił Polskę (ze względu na zagrożenie represjami) o udzielenie mu ochrony międzynarodowej. Po aferze z samolotem urzędnicy podnosili, że Pratasiewicz starając się o azyl nie stawiał się na umówione spotkania. Kłopot w tym, że opozycjonista o spotkaniach nie miał pojęcia, bo powiadomień nie dostarczono mu pod odpowiedni adres. Później, od przypadkowej urzędniczki, dowiedział, się, że ochrony i tak mu (jeszcze przed wyborami prezydenckimi na Białorusi) odmówiono.

Sytuację ratuje często działalność rzeszy aktywistów i aktywistek, a także białoruskiej diaspory. Dzięki nim (i uprzejmości prywatnego operatora) dla Białorusinów zostanie wkrótce uruchomiona darmowa infolinia, która pozwoli im uzyskać podstawowe informacje, jak starać się o pomoc w Polsce.

Jana Shostak: – Ale większość spraw musimy załatwiać prywatnie i charytatywnie. Politycy traktują nas często niepoważnie. Owszem, polskie państwo pomaga represjonowanym Białorusinom w wielu kwestiach, ale nieudolnie. Do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego uchodźcy po przekroczeniu granicy na wizę humanitarną muszą czekać nawet miesiąc? Polityczki i polityków trzeba ciągle motywować. A i tak mnóstwo spraw, my, aktywistki, musimy załatwiać same, przez nasze grupy wsparcia.

Jana Shostak w Senacie podczas obrad na informacją o działaniach rządu RP w sprawie sytuacji na Białorusi


Jana Shostak w Senacie podczas obrad na informacją o działaniach rządu RP w sprawie sytuacji na Białorusi

Fot.: Paweł Supernak / PAP

Te sprawy to np. charytatywne lekcje polskiego dla Białorusinów, koordynatorki, tworzące sieć współpracy uchodźców z lektorami. Nie tylko z Polski. Wśród kandydatów na lektorki i lektorów jest wielu artystów, ale także np. starszy, polski emigrant (rzemieślnik na rencie), mieszkający w Wielkiej Brytanii, który zaproponował lekcje polskiego Białorusinom nawet codziennie.

To ważne, bo większość uchodźców nie zna nawet podstawowych słów po polsku, nie jest w stanie kupić biletu, załatwić sobie lokum, dogadać się w sklepie i banku (nie mówiąc już o urzędach). A organizowane przez państwo lekcje są często płatne.

– Na dodatek zdarza się, że podczas takich lekcji dochodzi do nalotu policji, która sprawdza, czy aby na pewno chodzi o realną edukację, czy może Białorusini na spółkę z Polakami nie uprawiają jakiejś fikcji, nie robią państwa w konia – denerwuje się Joanna Kos-Krauze, scenarzystka i reżyserka, która od miesięcy wspiera Białorusinów, którzy znaleźli się w kłopotach.

– Mamy do czynienia z niebywałym skandalem. Z ust polityków słyszymy piękne hasła. Tymczasem rzeczywistość jest taka, że w Polsce systemowa polityka migracyjna wobec Białorusinów po prostu nie istnieje. Dowód? Przez wiele miesięcy próbowałam pomóc w normalnym funkcjonowaniu w Polsce młodemu uchodźcy, znającemu trzy języki. Mimo, że nie brakuje mi sieci kontaktów, skończyło się na tym, że chłopak zaiwania w fabryce.

– Na szczęście – dodaje Anna Maciejewska, prawniczka i wolontariuszka – system miewa dziury i czasem, dzięki empatii ludzi, nawet urzędników, od czasu do czasu daje się przeprowadzić sprawy, teoretycznie nie do przejścia.

Tak było na przykład z 17-letnim Glebem.

Czytaj także: „Powiedzieli, że dają mi dwa dni. Mam jechać po syna do Polski, przywieźć go na Białoruś i przemówić do rozsądku”

8 stopni Celsjusza

Gleb spod Mińska walczył z reżimem Łukaszenki na długo przed ubiegłorocznymi protestami. Miał zaledwie 15 lat, gdy poznał białoruskiego dziennikarza-opozycjonistę i razem z nim organizował pierwsze demonstracje. Wchodził na drzewa w swoim miasteczku trzymając w rękach transparenty z napisami „Precz z terrorem. Wolność i niepodległość”. Przez media społecznościowe, razem z dziennikarzem organizował grupy wsparcia dla represjonowanych. W efekcie w 2019 roku Gleba odebrano rodzicom.

Gleb: – Przeżyłem horror. Nie, nie byłem bity, ale na każdym kroku dawano mi do zrozumienia, że jestem wyrzutkiem. Wpadłem w depresję, miałem ochotę skoczyć z okna.

Jakimś cudem udało mu się na chwilę wrócić do rodziny, do matki i brata. Jednak gdy w ubiegłym roku znów zaangażował się w protesty, milicja zaczęła szykanować rodzinę chłopca. Jemu samemu grożono już nie tylko domem poprawczym, ale torturami. W porozumieniu z zaprzyjaźnionym dziennikarzem i działającą w opozycji matką chrzestną w październiku ub. roku Gleb zdecydował się na ucieczkę z kraju. Najpierw wylądował w Wilnie, potem, autobusem, wraz z Jankiem, synem matki chrzestnej (obaj mieli wówczas 16 lat) przejechali na wizie turystycznej do Polski. Na szczęście, poznał ludzi, którzy pomogli mu, za własne pieniądze, dostać się do ośrodka pod Grójcem, w którym przeszedł kwarantannę. Notabene, ośrodka bez ogrzewania, w nocy w budynku temperatura wynosiła 8 stopni Celsjusza.

– Kwarantanna się skończyła. I wtedy zaczęły się schody. Nie wiedziałem, co robić. Przez jakiś czas ukrywaliśmy się z Jankiem w różnych miejscach. Musiałem szybko dorosnąć, choć, w głębi duszy wciąż byłem dzieckiem, tęskniącym za mamą – opowiada Gleb.

Stał się cud. Chociaż chrzestna matka Gleba nie jest jego krewną polski, sąd przychylił się do prośby zaangażowanych w pomoc prawników i pozwolił kobiecie na formalną opiekę nad chłopcem, dopóki ten nie dorośnie. We wrześniu Gleb zacznie naukę w liceum. Co prawda z dwuletnim opóźnieniem, ale jednak. Już nie może doczekać się szkoły.

– Historia Gleba pokazuje, że Polska ciągle nie radzi sobie z ludźmi, również z dziećmi, które musiały uciekać przed represjami – zauważa Anna Maciejewska. Ale, jak podkreśla, wierzy, że, prędzej, czy później, wspólne działania wolontariuszy, aktywistów i życzliwych Polaków odniosą pozytywne skutki. I Białorusinom w Polsce, ludziom, którzy w większości przeżyli życiowe dramaty, będzie lepiej. Na przykład, że znajdą pracę w swoim zawodzie, bo choć większość ma wysokie kwalifikacje (lekarze, prawnicy, informatycy) dziś pracuje na miotle i szmacie. Oczywiście, przede wszystkim, na czarno.

Teraz białoruskiej diasporze i aktywistom najbardziej sen z powiek spędza sprawa 16-letniego Jakuba, młodziutkiego opozycjonisty z Białorusi, tego, który przekazywał dziennikarzom informacje o akcjach OMON. Jakub w Polsce nie ma żadnych krewnych. Zatem w najbliższym czasie w nowym kraju czekają go tylko nerwy.

***

Z 12 na 13 sierpnia granicę białorusko–polską próbowało przekroczyć nielegalnie 349 osób. To tegoroczny rekord.

Dwa dni wcześniej prezes zarządu PKN ORLEN Daniel Obajtek głośno pochwalił się, że białoruskiej lekkoatletce Kryscinie Cimanouskiej zaproponował sportową opiekę na dłuższy czas. – Cieszę się, że wspierając ją, umożliwimy jej dalszy rozwój. Razem z Kristiną, której groziły represje, solidarnie gramy przecież w jednej drużynie!

Czytaj także: Antyliberalizm polskiego rządu wzmacnia wątpliwości Rosjan co do słuszności dążenia do Europy

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSpotkanie Merkel-Putin w Moskwie. “To dobrze, że ze sobą rozmawiamy”
Następny artykułTriathlon Frombork. KOMUNIKAT o zamknięciu drogi!