O autorze
Konsument będzie narzekać. Zawsze. Było bezkompromisowe PlayStation 3, to narzekano na jego cenę, pojawiło się bardziej przystępne cenowo PS4 – oberwało za specyfikację. I tu nie da się znaleźć złotego środka, bo zawsze pojawi się ktoś, kto będzie niezadowolony. O ile jednak zachowanie szaraków nie powinno nikogo dziwić, o tyle szokujące jest dla mnie, że po tylu latach funkcjonujących mechanizmów nie nauczyły się korporacje.
Na horyzoncie – PlayStation 5. Nie da się ukryć, istotnie jest to temat palący, bo byle artykulik o nowej konsoli Sony to gwarancja pięcio- lub nawet sześciocyfrowych wyświetleń. Byłbym hipokrytą twierdząc, że mi z tego smutno. Niemniej jednak, patrząc na całą sprawę z bardziej użytkowej perspektywy, nie jako dziennikarz, lecz wieloletni fan gier, mimowolnie czuję się robiony w konia.
Z analitycznego punktu widzenia, narracja towarzysząca PlayStation 5 w dłuższej perspektywie wygląda na szkodliwą. 8K, 120 kl./s, superszybki dysk, efekt śledzenia promieni – to hasła, którymi namiętnie karmią nas przedstawiciele Sony, w tym Mark Cerny, główny architekt systemu. A jak wyglądają konkrety? Przedstawiono logo konsoli i bardzo zdawkowe dane na temat specyfikacji sprzętowej.
To już było. I nie wyszło
Sony już raz zrobiło taki numer i wpędził on całą firmę w niezłe bagno. Przed premierą PlayStation 3 ówczesny szef SCE, Ken Kutaragi, też obiecywał gruszki na wierzbie. Miała być grafika filmowej jakości i gry w trybie 1080p60, a jak się skończyło, każdy doskonale wie.
W listopadzie 2006 r. ukazuje się sprzęt, który przez pro-rewolucyjne zakusy producenta szokuje ceną (777 dol. – uwzględniając inflację za model 60 GB), a żadnej rewolucji de facto nie dostarcza. Równolegle premierę mają karty graficzne Nvidia GeForce serii 8800, rok później wychodzi Crysis i pozamiatane, mówiąc kolokwialnie.
Wiem, dzisiaj wielu powie, że PS3 w pierwszych latach nie sprzedawało się głównie przez skomplikowaną architekturę i gorszą wydajność gier wieloplatformowych niż na Xboksie 360, ale to tylko część prawdy. Nie sprzedawało się bo było po prostu zbyt drogie jak na sprzęt do rozrywki, a jednocześnie nie miało żadnej karty przetargowej, którą by mogło przyciągać masowego odbiorcę.
(Nie) ucząc się na błędach
Przechodząc na PlayStation 4, Sony nie popełnia starych błędów. Oddaje w ręce graczy sprzęt, który okazuje się odpowiednikiem peceta klasy średniej. Nikt jednak nie insynuuje, że jest inaczej. Ma być przystępnie i dla mas, a najlepszym potwierdzeniem sukcesu jest ponad 100 mln sprzedanych egzemplarzy. Utyskiwanie fanatyków na forach niczego nie zmienia. Statystyczny odbiorca konsoli, a tacy windują słupki, nie ma bladego pojęcia, że siedzi tam procesor z tabletu. I interesuje to go mniej więcej tyle, co tryb życia wiewiórki pospolitej na Kamczatce.
Logika nakazywałaby powtórzyć sprawdzony schemat. Ale nie tym razem. Ktoś, zapewne w dziale marketingu, wpadł na pomysł, że można by spróbować połączyć przystępność PS4 ze wspaniałością PS3. W takim właśnie, niekonsekwentnym klimacie jest nam przedstawiane PlayStation 5.
Wielkie pudrowanie
Niech kosztuje nawet tych 600 dol., na co wskazują obecnie niektóre przecieki. Niech ma ośmiordzeniowy procesor Zen 2, podpudrowaną grafikę Radeon RX 5700 XT, 16 GB RAM i najfajniejsze diody w historii. Fajnie? Dla kogoś, kto parę ostatnich lat spędził w piwnicy – tak. Tyle że w dniu premiery PS5, datowanej na okres świąteczny 2020 r., będzie to już sprzęt liczący sobie jakoś półtora roku. Już teraz należący w dodatku maksymalnie do górnej partii klasy średniej, więc sensu stricto żadna rewolucja.
Nie zrozumcie mnie źle, zarówno Zen 2, jak i RX 5700 XT to świetne produkty, ale nijak nie pasujące do wizji kreowanych przez Sony. 8K może będzie, ale w menu głównym, by przy pierwszej scenie rysowanej w trzecim wymiarze ustąpić miejsca dynamicznemu 4K, czyli w praktyce czemuś pomiędzy 4K a 1440p. Czasem pewnie niżej. W pełnoekranowe śledzenie promieni, widząc co Quake II RTX robi z GeForce’em RTX 2080 Ti, tym bardziej nie uwierzę.
Bez wątpienia jakość obrazu w stosunku do PS4 ulegnie poprawie; rozbudowany podsystem pamięci to możliwość zastosowania tekstur o zwiększonej rozdzielczości, przepustowość powinna przełożyć się na lepsze efekty cząsteczkowe, a szybszy procesor – wspomóc dążenia do 60 kl./s. Problem w tym, że Sony ewidentnie chce sprzedawać te, naturalne przecież, usprawnienia jako przełom.
W martwym punkcie
Tymczasem, jak pokazuje historia marki PlayStation czy nawet konsol w ogóle (m.in. sprawa SGI i Nintendo 64, czy niby 64-bitowe Atari Jaguar), tego rodzaju podejście to idealna recepta na utrudnienie sobie życia. Szczególnie w pierwszych miesiącach od premiery. Prowadzi bowiem do wydania sprzętu, który jest zbyt drogi dla przeciętnego zjadacza chleba, a jednocześnie zbyt mało spektakularny dla wymagających. Ci pierwsi, działający często w myśl idei kupię jeden sprzęt do grania na parę lat, zainwestują w PS5 dopiero wtedy, gdy PS4 utraci dostęp do najnowszych gier. Ci drudzy zaś, jak narzekali, tak będą narzekać.
Osobiście, jako wielki orędownik PlayStation 4 i działań Sony, które poprowadziły tę konsolę do gigantycznego sukcesu, na działania związane z PS5 nie potrafię spojrzeć optymistycznie. Jest dokładnie odwrotnie – bo też działania producenta są dokładnie odwrotne. Konkretny dotyczące oferowanych treści i modelu biznesowego zastąpiła szermierka na cyferki, a sprzęt na każdą kieszeń – coś ani przystępnego, ani nadzwyczajnego.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS