Dwudziesta rocznica powstania Platformy Obywatelskiej minęła jakoś bez fajerwerków. Bodaj najbardziej doniosłym wydarzeniem w obozie PO był występ Joanny Muchy, która zdecydowała się zamanifestować swoje przywiązanie do partii, poprzez przetransferowanie swej osoby do ugrupowania Szymona Hołowni. Nie wiem tylko, czy samemu Hołowni się ten ruch opłaci i czy nie powtarza on błędów Ryszarda Petru. Bo jeżeli ktoś zgrywa „trzecią drogę”, która jest w stanie wybawić Polaków od PO-PiSowej wojny, to raczej nie powinien swojej aktywności skupiać na podbieraniu kolejnych polityków jednej z opcji sporu (Bury, Mucha, sondowany Boni, a oprócz tego np. Jacek Kozłowski czy Jacek Cichocki).
No ale zostawmy co się Hołowni opłaca, a co nie. Bardziej interesujący jest sam fenomen (szumnie powiedziane, ale niech już zostanie) lidera Polski 2050. Jest to wszak człowiek pozbawiony jakichkolwiek właściwości, jakiegokolwiek kolorytu. Każdy nowy zawodnik, który gra aktora „trzeciej drogi” w naturalny sposób uderza – mniej lub bardziej, ale jednak – w tony populistyczne. Zmieńmy system, słuchajmy społeczeństwa, koniec z partyjniactwem etc. – nośne hasła, za którymi w rzeczywistości niewiele się kryje. Jeżeli jednak spojrzymy na naszych buntowników ostatnich lat (Kukiz czy Palikot), to mimo wszystko znajdziemy tam jakieś konkretne postulaty. W przypadku Hołowni tego nie ma. Nie jestem w stanie wymyślić choćby jednego hasła, choćby jednego postulatu, z którym szedłby do wyborców. Hołownia kojarzy się z memami o dialogu oraz łzami wylanymi nad konstytucją.
A jednak pomimo tej całej miałkości miliony Polaków chce w nim widzieć szanse na ratunek dla polskiego życia publicznego. Świadczą o tym sondaże – i te partyjne (gdzie niekiedy nawet przegania Platformę) i tzw. zaufania społecznego, gdzie plasuje się na 2 bądź 3 lokacie. Rzecz jasna – sondaże sondażami, a życie życiem. Wielu może przychylnie patrzeć na Polskę 2050, aby w dniu próby nad urną wyborczą odpłynąć w bezpieczne ramiona Platformy. Nie to jest jednak istotą zagadnienia. Chodzi o samą tendencję, która pokazuje jak bardzo Polacy nie-pisowscy poszukują kogoś, kogokolwiek, kto da im nadzieję na zmianę. Zmianę nie tylko PiS-u u władzy, ani nawet nie w pierwszej kolejności, ale zmianę beznadziejnej Platformy Obywatelskiej na pozycji lidera opozycji.
Platforma beznadziei
Zdaję sobie sprawę, że pastwienie się nad Platformą w szóstym roku rządów Prawa i Sprawiedliwości to nic odkrywczego. Faktem jest jednak, że aby PiS mógł władzę stracić, to ktoś musi być na tyle silny, by mu ją odebrać. Sześć lat rządów, rok pandemii, miliony ludzi niepewnych swojej przyszłości, angażująca tłumy sprawa aborcji, tysiące osób wkurzonych butą i podwójnymi standardami władzy, które obserwowaliśmy w ostatnich miesiącach – wydawałoby się, że idealny moment dla największej partii opozycyjnej, która ponoć od sześciu lat szykuje się do objęcia władzy. Bo to nie są kolejne typowe kodziarskie manifestacje. Społeczeństwo jest realnie zmęczone. A tu po stronie PO nic się nie dzieje, cisza. Gorzej nawet – to sama PO zaczyna się chwiać w posadach, a jej lider ewidentnie nie panuje nad sytuacją. Można dokonać trawestacji słynnych słów Donalda Tuska – PiS nie ma z kim przegrać.
Bo z kim ma przegrać? Z SLD, które pod władzą Czarzastego (zachowując być może polityczną dominację) daje się kolonizować młodszym koalicjantom? Lewicą, gdzie główną gwiazdą ostatnich dni jest antyklerykałka Prokop-Paczkowska? Z PSL-em, który pod wodzą Kosiniaka-Kamysza stał się małomiasteczkową Platformą bis? Czy może właśnie z samą Platformą – nominalnie główną partią opozycyjną, dla której największym sukcesem jest to, że nadal się nie rozleciała? Platformą, z której uciekają kolejni politycy; Platformą, którą zawiaduje Borys Budka będący w konflikcie nie tylko z byłymi szefami partii (Tusk, Schetyna), ale nawet z szeregowymi działaczami. Jeżeli Budka otwarcie przyznaje, że o decyzji Muchy dowiedział się z mediów, to bilans jego szefostwa jest karykaturalny.
Podsumowaniem kariery obecnego lidera PO, mogą być słowa Tomasza Siemoniaka, który kilka dni temu w RMF FM przyznał wprost: „gdy wybieraliśmy Budkę na szefa PO, to nikt nie przewidział, że będzie pandemia”. Cóż oznaczają te słowa? Wybraliśmy Budkę z myślą, że – jako potencjalny premier – nie będzie musiał mierzyć się z poważnymi wyzwaniami? Wybraliśmy Budkę na spokojne, wesołe czasy, gdy Kaczyński sam odda władzę? W tym właśnie leży problem, że Kaczyński sam z siebie nie odda władzy. Ktoś musi z nim wygrać wybory. Wystarczy wejść na twitterowe profile czy to polityków PO czy też ich sympatyków, by zauważyć, z jaką pogardą jest traktowany prezes PiS. Nie mówię o wrogości, tylko właśnie o jakiejś wewnętrznej potrzebie tych ludzi, aby demonizować Kaczyńskiego; w tych atakach zazwyczaj nie chodzi o to, że jego działania szkodzą państwu, tylko o serię inwektyw, których celem jest ukazanie, że prezes PiS jest po prostu głupi. Pozostaje jedynie pytanie – jeżeli to wszystko prawda, to kim ty opozycjo jesteś, jeżeli dajesz mu się ciągle ogrywać?
Przechodząc do sedna – nawet jeżeli PiS przegra wybory, to władza nie wpadnie z automatu w ręce Budki. Po władzę trzeba sięgnąć. I sięgnie po nią największa partia opozycyjna. A nią za te kilka lat wcale nie musi być Platforma.
Wielki hamulcowy
Cała obecna strategia kierownictwa PO wygląda tak, jakby uznano, że PiS nie wygra po raz trzeci z rzędu, bo po prostu ludzie będą zbyt zmęczeni po 8 latach, a PO nic nie robiąc dostanie władzę na talerzu, tak jak w 2015 roku dostał ją PiS za sam fakt bycia największą partią opozycyjną. Tylko że to tak nie wyglądało. PiS w latach 2014-15 wcale nie spoczywał na laurach, a Kaczyński, aby móc wygrać wybory, musiał dokonać poważnych przemian kadrowych, wizerunkowych, strategicznych i ideowych. Różnie można ocenia jego kroki, ale ostatnią rzeczą jaką można powiedzieć jest to, że nic nie robił i czekał, aż mu władza wpadnie w ręce. Tymczasem każdy projekt Platformy wygląda dzisiaj jak wielki, społeczny ruch Rafał Trzaskowskiego (ktoś pamięta jego nazwę?) – dużo gadania, kilka występów u Moniki Olejnik czy Andrzeja Morozowskiego i… koniec.
Dzisiaj przy PO został jedynie elektorat TVN-u, który organicznie nienawidzi PiS. Owszem, to nadal pokaźny elektorat, tylko to nie są wyborcy Platformy – to są właśnie wyborcy TVN i oni zagłosuje na tego, kogo wskaże TVN. PiS-owi w końcu noga się powinie (jak nie w 2023, to 2025 – bez różnicy), ale na opozycji musi być wtedy ktoś, w kogo Polacy uwierzą, że jest w stanie przejąć władzę. Budka kimś takim po prostu nie jest. I dlatego nie-pisowscy Polacy chwytają się brzytwy w postaci Hołowni. Gdyby na tym miejscu dostrzegli Jerzego Owsiaka albo Majkę Jeżowską, to też by na nich głosowali.
Ostatecznie Platforma stała się wielkim hamulcowym na opozycyjnej scenie – nie dopuszcza do głosu nikogo, kto miałby szanse w walce z PiS-em. Widać to było doskonale w wyborach prezydenckich, gdy Władysław Kosiniak-Kamysz był jedyną szansą na pokonanie Andrzeja Dudy. Pisałem o tym wtedy na portalu DoRzeczy. PO nie zależało wówczas na pokonaniu kandydata PiS, tylko na umocnieniu własnej pozycji. Dlatego z pełną świadomością co to oznacza, postawiono na Rafała Trzaskowskiego. Chodziło jedynie o to, by do drugiej tury wszedł kandydat Platformy.
I teraz obserwujemy podobny mechanizm blokowania sceny opozycyjnej. PO jest zbyt nieporadna, by obalić PiS, a jednocześnie zbyt silna, zbyt dobrze dofinansowana przez państwo, zbyt mocno osadzona w strukturach lokalnych i powiązana siecią kontaktów, by upaść. Jest za mała, by coś zrobić i zbyt wielka, by ustąpić miejsca.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Czytaj też:
Kłopoty PO? Ogromna przewaga PiS nad Koalicją ObywatelskąCzytaj też:
“Ten aparat działa bardzo brutalnie”. Semka o Polsce 2050
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS