Rosyjski plan maksimum sprowadza się do kompleksowego zrewidowania w stronę korzystną dla siebie status quo w Europie Wschodniej, ale zakłada także wymuszenie pewnego samoograniczenia się NATO, jeśli chodzi o członków Sojuszu: Polski, państw bałtyckich, Rumunii. Rosjanie grają o bardzo wysoką stawkę – mówi w rozmowie z PAP Wojciech Konończuk, zastępca dyrektora Ośrodka Studiów Wschodnich, analityk zajmujący się m.in. tematami sytuacji polityczno-gospodarczej Białorusi i Ukrainy i polityki zagranicznej Rosji.
Jakie intencje ma Rosja, która według najnowszych danych przekazanych przez ukraińskie władze obecnie przy granicach z Ukrainą, na anektowanym Krymie i w samozwańczych republikach w Donbasie zgromadziła 94 tysiące wojskowych? Czy rzeczywiście możemy spodziewać się inwazji i jak twierdzi “Bild” zajęcia 2/3 terytorium Ukrainy w trzech etapach?
Wojciech Konończuk: Tak duża i postępująca koncentracja wojsk wywołuje bardzo mocne zaniepokojenie na Zachodzie, bo nie do końca wiadomo, co oznacza. Deklaracje szefa NATO Jensa Stoltenberga, jakie padły podczas ostatniego spotkania NATO na poziomie ministerialnym w Rydze, wskazują, że z dokumentów wywiadowczych wynika, że scenariusz wojenny jest brany pod uwagę. Kluczowe jest pytanie, czy Rosja grozi wojną i zamierza do niej doprowadzić, czy jedynie blefuje, bo uważa, że poprzez taką operację psychologiczną sprawi, że elity zachodnie pójdą na ustępstwa wobec jej żądań. A te są w ostatnich kilku tygodniach w coraz bardziej otwarty sposób artykułowane…
Chodzi m.in. o gwarancje, że Sojusz nie zostanie rozszerzony na wschód.
To tylko jeden z elementów, które są w pakiecie rosyjskich oczekiwań wobec Zachodu. Wszyscy zdają sobie sprawę, że rozszerzenie NATO o Ukrainę jest w tym momencie nierealne, ale chodzi o zrewidowanie współpracy w sferze bezpieczeństwa i wojskowej z Ukrainą, zmianę pewnego paradygmatu, jaki od wielu lat funkcjonuje na Zachodzie, czym jest Ukraina i jaką politykę wobec niej prowadzić. Dotyczy to także wymuszenia na Kijowie implementacji porozumień mińskich z lutego 2015 roku, które są dla ukraińskich władz w sposób jednoznaczny niekorzystne, za to są na rękę Moskwie. Rosja robi to, co robi, bo uważa, że Zachód będzie w stanie zmusić Ukrainę do tego, by te porozumienia wykonała.
Co oznaczałoby to dla Kijowa?
Doprowadziłoby to do zasadniczej zmiany sytuacji na Ukrainie, wpisania separatystycznego Donbasu kontrolowanego przez Rosję w państwo ukraińskie, co zapewniłoby Rosji narzędzie długoterminowego wpływu na Kijów. Rosjanie idą dalej, mówią też, że Zachód nie powinien zwiększać obecności wojskowej na wschodniej flance NATO, tu pojawia się także polskie Redzikowo.
Rosyjski plan maksimum sprowadza się więc do kompleksowego zrewidowania w stronę korzystną dla siebie status quo w Europie Wschodniej, ale zakłada także wymuszenie pewnego samoograniczenia się NATO, jeśli chodzi o członków Sojuszu: Polski, państw bałtyckich, Rumunii. Rosjanie grają o bardzo wysoką stawkę.
Zobacz: We wrześniu z powodu Covid-19 umarło nie 300, a ponad 1000 osób? Kto kłamie?
Wykorzystują sprzyjające warunki geopolityczne?
Mamy nową administrację w Waszyngtonie, dla której priorytetem są kwestie chińskie. Od dłuższego czasu trwają strategiczne rozmowy rosyjsko-amerykańskie, które – w percepcji Waszyngtonu – pewne sprawy sporne mają uregulować. Dlatego to, co dzieje się przy granicy z Ukrainą należy postrzegać także w tym kontekście. Poza tym zakończył się proces formowania nowej koalicji w Niemczech, do tego zbliżające się wybory prezydenckie we Francji… Zachód nie chce konfrontacji z Rosją. Nic dziwnego, że kremlowscy stratedzy uznali, że istnieją sprzyjające okoliczności do tego, by spróbować pewne rzeczy wymusić.
Na razie polityka Moskwy sprowadza się do pewnych demonstracji militarnych, wydaje mi się jednak, że opcję mniejszej czy większej eskalacji konfliktu między Rosją a Ukrainą należy brać pod uwagę. Ale nie w formie tego, czym grożą Rosjanie, czyli całościowej inwazji na państwo ukraińskie, chociaż Rosjanie oczywiście mają takie możliwości militarne. Byłby to jednak scenariusz zupełnie zwariowany, który oznaczałby, że Moskwa zupełnie postradała zmysły.
Byłoby to też nieopłacalne. Co więc jest bardziej realne?
Najbardziej prawdopodobna jest eskalacja na linii kontaktowej między Donbasem a resztą Ukrainy. Pytanie, na jaką skalę miałoby to miejsce i kiedy.
Zobacz: AgroUnia. Może zepchnąć PSL pod próg wyborczy, a PiS pozbawić większości w nowym Sejmie
Jak w obliczu możliwej konfrontacji wygląda potencjał armii ukraińskiej?
To nie jest ta sama armia, która przegrała konflikt z Rosją w latach 2014-2015 i straciła Krym praktycznie bez walki. To armia, która w ostatnich siedmiu latach przeszła znaczną transformację, rozbudowała swój potencjał, jest znacznie lepiej uzbrojona, morale także jest wyższe. Do tego dochodzi bardzo rozwinięte poczucie patriotyzmu na Ukrainie, od Majdanu doszło do znaczącej ekspansji tożsamości ukraińskiej na regiony, gdzie do tej pory była słaba, czyli na południe i wschód kraju. To najlepsza armia, jaką kiedykolwiek miała Ukraina. Państwo ukraińskie jest dziś w innym miejscu niż w 2014 roku, kiedy konflikt się zaczynał, co nie zmienia faktu, że siły ukraińskie są nieporównywalnie słabsze niż siły rosyjskie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS