„W trakcie swoich występów zdaje się dokonywać czynów, których nie można wyjaśnić prawami natury. Pod tym względem przypomina mężczyzn i kobiety nazywających siebie spirytualistycznymi mediami” – tak pisał pisarz Arthur Conan Doyle o fenomenie Harry’ego Houdiniego. Obydwaj panowie darzyli się ogromnym i szczerym podziwem. Przynajmniej do czasu, kiedy nie pokłócili się o duchy.
A było tak. Po zapoznawczym lunchu iluzjonista wrócił do hotelu lekko skonsternowany. Brytyjski pisarz przyznał mu się, że wierzy w nadnaturalność jego magicznych sztuczek. Na nic zdały się tłumaczenia, że to tylko iluzja i lata sprawnościowych ćwiczeń. Sir Arthur zakończył rozmowę tajemniczym uśmiechem, jakby myślał: „Przede mną nie musisz udawać”. Wkrótce zaczął nawet żywić przekonanie, że „mistrz ucieczek” potrafi dematerializować się w dowolnym czasie i miejscu.
Intelektualna fascynacja z czasem przeobraziła się w merytoryczny spór i zażartą polemikę. Poszło o spirytualizm i moce nadprzyrodzone. Kto by przypuszczał, że twórca najbardziej racjonalnego detektywa w historii literatury był wielkim zwolennikiem parapsychologii. Zupełnie odwrotnie niż Houdini. Iluzjonista, który czarował publiczność magicznymi sztuczkami, wyjątkowo twardo stąpał po ziemi.
Konflikt interesów
Kiedy doszło do spotkania tych dwóch osobowości, zarówno Houdini, jak i Arthur Conan Doyle osiągnęli już mistrzostwo w swoich dziedzinach. Węgierski iluzjonista od ponad ćwierć wieku występował na scenie, dając pokaz swojej niebywałej zręczności. Każdy występ zwykł zapowiadać osobiście. – Dzisiejszego wieczoru udowodnię wam, że potrafię uwolnić się z każdego rodzaju więzów, pęt, dyb, kajdanek czy kaftanów bezpieczeństwa – lubił się przechwalać.
Miał jednak ku temu podstawy. Publiczność szalała, kiedy zakopywano go skutego kajdanami w trumnie, skrępowany skakał do rzeki z mostu lub zamykany był nago w najpilniej strzeżonych celach więziennych. Houdiniemu niestraszne były ciasne skrzynie zamykane na kłódki czy wielkie skórzane worki, w których zaszywano go spętanego. Za każdym razem wyłaniał się triumfalnie, wywołując gromkie brawa. W jednym z najsłynniejszych występów został zawieszony głową w dół kilkadziesiąt metrów nad ziemią w centrum Nowego Yorku. Związano mu nogi i podniesiono go na haku dźwigu budowlanego. Uwolnił się w ciągu minuty. Nic dziwnego, że o występy iluzjonisty zaczęły zabiegać najlepsze kluby, teatry i wodewile na świecie.
Nie mniej popularny był sir Arthur Conan Doyle, arystokrata uchodzący za jednego z najwybitniejszych pisarzy swoich czasów. Z zawodu i wykształcenia był lekarzem, który przez wiele lat prowadził własną praktykę. Dopiero w wieku 31 lat, zmotywowany pierwszymi literackimi sukcesami, zdecydował się w pełni poświęcić pisaniu. Największą popularność przyniosła mu oczywiście seria powieści o Sherlocku Holmesie, londyńskim detektywie, który z niebywałą precyzją rozwiązywał najbardziej skomplikowane zagadki.
Cały świat dosłownie zwariował na jego punkcie, a Doyle wybudował sobie pomnik za życia, stając się jednocześnie twórcą nowego gatunku literackiego, jakim była powieść detektywistyczna.
Czytaj też: Po starożytnych Grekach odziedziczyliśmy nie tylko jeden z fundamentów naszej cywilizacji, racjonalność, lecz także myślenie magiczne
Obydwaj mężczyźni żywili szczere wzajemne uznanie dla swoich osiągnięć. Dawali temu wyraz wielokrotnie podczas publicznych wystąpień. Jednak to nie literatura ani świat iluzji skrzyżowały ich losy ze sobą, lecz świat parapsychologii i spirytualizmu. Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i Wielkiej Brytanii na przełomie XIX i XX wieku zagadnienia te cieszyły się niesłychaną popularnością. Wzrost zainteresowania zjawiskami paranormalnymi w Ameryce był bezpośrednim następstwem wojny secesyjnej, która zebrała żniwo 620 tys. ofiar wśród żołnierzy i nieustaloną liczbę zmarłych osób cywilnych.
Trudno się dziwić zwykłym obywatelom, skoro nawet Abraham Lincoln wraz z żoną zorganizowali w 1862 r. serię seansów przy świecach w Białym Domu. W efekcie pod koniec XIX wieku 11 mln Amerykanów przyznawało się do bycia spirytualistami. Według „New York Tribune” w tamtym czasie na terenie USA istniały 742 kościoły spirytualistyczne oraz blisko 30 tys. „wyszkolonych duchownych”, czyli mediów, jasnowidzów, mesmerystów, joginów i okultystów. Podobna moda na parapsychologię trwała w Europie.
Metafizyczny trend siłą rzeczy musiał dotknąć także Houdiniego i Doyle’a, choć każdy z nich doświadczył go w zupełnie inny sposób. Iluzjonista początkowo uległ urokowi wywoływania duchów, szybko jednak z ostrożnego obserwatora zamienił się zagorzałego sceptyka, który z równą determinacją podchodził do tropienia spirytystów-oszustów, jak do sztuki iluzji.
GettyImages-513336418
Fot.: Getty Images
Wpływ na taką postawę miało osobiste doświadczenie. Po śmierci matki przyjaciele chcieli zrobić magikowi przyjemność i na jedno z przyjęć zaprosili medium. Rzekomy kontakt ze zmarłą kobietą okazał się jednak wielką mistyfikacją – duch miał mówić w języku angielskim, którego zmarła matka nigdy się nie nauczyła. Od tamtej pory Houdini żywił wielką niechęć do hochsztaplerów, którzy żerowali na ludzkiej tragedii i chęci rozmowy żałobników z bliskimi zmarłymi.
Spirytyzm to jest to
Zupełnie odwrotne doświadczenia miał brytyjski pisarz, który ze sceptyka zamienił się w wielkiego orędownika spirytyzmu. Ciekawe, że Doyle w zjawiska nadprzyrodzone zaczął wierzyć w roku 1886 r., a więc w momencie, gdy stworzył Sherlocka Holmesa. W jaki sposób godził hiperracjonalność swojego literackiego bohatera z wiarą w parapsychologię? „Marionetka i jej twórca nigdy nie są identyczni” – stwierdził rozgniewany na tak zadane pytanie pewnemu dziennikarzowi.
Zwiedziony kilkoma przedstawieniami zaczął uczęszczać na pokazy spirytualistyczne, a w 1893 r. oficjalnie zgłosił chęć wstąpienia w szeregi brytyjskiego Towarzystwa Badań nad Parapsychologią. Część biografów podkreśla, że w ręce spirytystów pisarza popchnęła śmierć ojca i diagnoza gruźlicy u żony, której dawano kilka miesięcy życia. Z pewnością wpływ na jego postawę miały również dramaty rodzinne z czasów Wielkiej Wojny, w trakcie której sir Arthur stracił syna, brata, szwagra i siostrzeńca. Próby kontaktu ze zmarłymi bliskimi były dla niego formą radzenia sobie z ich stratą. „Po rozważeniu dowodów nie mogłem dłużej wątpić w istnienie tego zjawiska, tak samo, jak nie mogłem wątpić w istnienie lwów w Afryce” – zanotował w swoim pamiętniku.
Do pierwszego spotkania obydwu panów, które poprzedzone było kilkumiesięczną wymianą korespondencji, doszło 14 kwietnia 1920 r. w londyńskiej rezydencji pisarza. Do stolicy Wielkiej Brytanii Houdini przyjechał w ramach europejskiego tournée. Takiej okazji do spotkania nie można było przegapić. „Poznałem Lady Doyle i trójkę dzieci. Zjadłem z nimi lunch. Ślepo wierzą w spirytualizm. Sir Arthur powiedział mi, że sześć razy rozmawiał ze swoim zmarłym synem” – zanotował iluzjonista. Tak narodził się spór, o którym z czasem pisały największe gazety całego świata.
Polowanie na duchy
Zaczęło się od drobnych uwag wymienianych w listach i wzajemnych prób przekonania do swoich racji. „Mój drogi kumplu…” – pisał do Houdiniego pisarz. „… po co jeździć po świecie w poszukiwaniu dowodów istnienia sił tajemnych, skoro zapewniasz mi je przez cały czas? Wybacz moją bezpośredniość, ale wiesz, że to wszystko jest dla mnie bardzo ważne”.
Z czasem sir Arthur dał się chyba jednak przekonać iluzjoniście, że ten jest tylko wyjątkowo zręcznym artystą, bo przestał tak ostentacyjnie wychwalać jego „nadnaturalne zdolności”. Przez pierwsze dwa lata wymieniano uprzejmości. Houdini był przy tym bardzo zapobiegawczy. Nie chcąc urazić przyjaciela, dawał znać, że w kontakty ze zmarłymi nie wierzy, choć gotów jest to zrobić, jeśli dostanie wiarygodny dowód. Raz po raz opisywał sztuczki jakiegoś oszusta podającego się za medium, chcąc uzmysłowić przyjacielowi techniczne aspekty zabiegów, które dla niewtajemniczonych mogłyby uchodzić za nadprzyrodzone. O hochsztaplerach napisał wreszcie, że „dzwonią dzwonkami, poruszają chusteczkami, trzęsą stolikami i wykonują inne bzdurne sztuczki”.
We wrześniu 1920 r. Houdini opublikował artykuł pod tytułem „Dlaczego jestem sceptykiem”, w którym stwierdził, że doświadczenia z brytyjskimi spirytystami „bardziej niż kiedykolwiek oddalają mnie od wiary w prawdziwość demonstrowanych umiejętności”. Kiedy brytyjski pisarz przybył do Nowego Jorku, Houdini na prywatnym pokazie zaprezentował mu kilka „magicznych” sztuczek. Ich intencją było przekonanie pisarza do tego iż ma do czynienia wyłącznie z wyćwiczonym trikiem.
Nie pomogło. „Nigdy nie poznał tajników magii, jest więc rzeczą najprostszą na świecie zdobyć jego zaufanie i oszukać go” – odnotował Houdini w swoim pamiętniku. Jeszcze nie wiedział, że ceną za jego ostentacyjną racjonalność będzie przyjaźń z sir Conan Doyle’em.
Śmierć iluzjonisty
Różnica zdań z czasem przerodziła się w narastającą niechęć. Do końca życia rywalizowali ze sobą na argumenty. Poza prywatnymi listami zaczęła się publiczna polemika na łamach prasy, w wydanych książkach, a także licznych wykładach i spotkaniach autorskich. 19 lutego 1923 r. pisarz napisał list do „London Evening Standard”, w którym stwierdza: „Pan Houdini ogłosił ostatnio, że potrafi zrobić wszystko to, co może każde medium. Gdybym miał ochotę wystawić tak absurdalne założenie na próbę, poprosiłbym go najpierw, by ukazał mi twarz mojej matki, w obecności innych świadków, którzy ją znali. Potem poprosiłbym, żeby pozwolił mi przedyskutować prywatne sprawy rodzinne z moim zmarłym bratem, który własnym głosem wspominał pewną interesującą go osobę z Kopenhagi, o której nigdy nie słyszałem, a którą udało mi się odnaleźć. Następnie poprosiłbym o przekonujący wywiad z moim własnym zmarłym synem…” – wyliczał Brytyjczyk, który przekonywał, że wszystkich wymienionych rzeczy doświadczył dzięki spirytystom.
Magik-racjonalista otwarcie wyśmiewał cały ruch spirytualistyczny z sir Conan Doyle’em na czele. Doszło nawet do tego, że nazwał go „zniedołężniałym” i „łatwo dającym się otumanić”.
To nie wszystko. Houdini osobiście uczęszczał na spotkania spirytualistyczne i publicznie demaskował oszustów. Doszło do tego, że w październiku 1923 r. otwarcie zapowiedział wielkie „polowanie na widma”. Razem z towarzystwem „Scientific American” zaoferował nagrodę w wysokości 5 tys. dolarów dla medium, które udowodni, że posiada moc kontaktowania się ze zmarłymi. Pieniędzy nigdy nikomu nie wypłacono.
Spór na temat parapsychologii trwał przez lata i przybierał na sile. „Nie możesz zawzięcie i obraźliwie – a często także niesłusznie – atakować tematu i oczekiwać grzeczności od kogoś, kto ten temat darzy szacunkiem. To nierozsądne. Bardzo nie podobają mi się niektóre z twoich wypowiedzi i komentarzy prasowych” – pisał Conan Doyle. Kłótnie przerwała dopiero śmierć Houdiniego 31 października 1926 r. Iluzjonista zmarł z powodu zapalenia otrzewnej w następstwie przechodzonego zapalenia wyrostka robaczkowego. Niedawny przyjaciel zachował się z klasą i szacunkiem. „To dla mnie wielki szok i zagadka” – powiedział „New York Timesowi”. „Bardzo go ceniłem i nie potrafię zrozumieć, jak ktoś tak młody mógł odejść. Byliśmy wielkimi przyjaciółmi” – oznajmił dziennikarzom. Autor Sherlocka Holmesa zmarł cztery lata później na atak serca. 7 lipca 1930 roku znaleziono go martwego w domu w Crowborough.
Ciekawostką jest, że przez pewien czas o śmieć iluzjonisty posądzano tajny spisek spirytystów, którzy szukali zemsty za ośmieszanie ich w oczach opinii publicznej. Epilog tej historii napisał jednak sam Houdini. Przed śmiercią umówił się z własną żoną, że jeśli tylko będzie miał taką możliwość, skontaktuje się z nią z zaświatów. Para miała nawet sekretne hasło, by mieć pewność, że to faktycznie duch zmarłego małżonka. Miał to być największy numer iluzjonisty. W ciągu dziesięciu lat w każdą rocznicę śmierci wdowa po Houdinim udawała się na sesję spirytystyczną, by poprzez medium wyczekiwać od męża umówionego hasła. Nigdy go nie usłyszała.
Czytaj też: Jak trwoga to do…? Magia podbija świat
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS