A A+ A++

Już ta liczebność wystarczy, żeby uznać młodych za stosunkowo mało ważnych wyborców?

– Jest jeszcze jedna istotna rzecz: młodzież stosunkowo rzadko głosuje. Ale z drugiej strony jest podatna na mobilizację. Ludzie utwierdzają się w swoich postawach, więc starszą osobę, która nigdy nie głosowała, trudniej namówić do udziału w wyborach niż młodego człowieka, który tylko raz miał szansę pójść do wyborów, ale tego nie zrobił.

Dlaczego starsi głosują chętniej?

– To kwestia dojrzałości, ukorzenienia i przywiązania, czyli tego, że się ma dom, pracę, męża czy żonę, dzieci, grono przyjaciół zachowujących się podobnie. Czynnikiem przemawiającym za głosowaniem jest też religijność. Bo jedynym miejscem, w którym ludziom co tydzień się mówi, że są ważni, nawet jak są maluczcy, jest kościół. A kultura postępu raczej działa w duchu mojej ulubionej gafy Macrona. Kiedy otwierał w Paryżu największe na świecie centrum startupów, stwierdził, że odnoszący sukcesy nie powinni zapominać o tych, którym się nie powiodło. Odwołał się do stacji kolejowej, którą dzielą wszyscy i powiedział, że to miejsce, w którym spotyka się ludzi, którzy odnoszą sukcesy i ludzi, którzy są nikim. Jak na prezydenta kraju z równością i braterstwem w dewizie ten prosty podział nie jest fortunny.

A młodzi mają jakąś przewagę, skoro na głowy starszych nie pobiją?

– Wykształcenie. Młodsze pokolenie jest wyraźnie lepiej wykształcone, w szczególności kobiety. Do tej pory było tak, że osoby wykształcone głosowały częściej. Pytanie, czy to nie jest korelacja pozorna. Może na wybory chodzą częściej osoby zainteresowane światem, a niegdyś to były osoby, które szły też na studia. Teraz, kiedy studia stały się elementem pewnej normy społecznej, to nie jest oczywiste, że wyższe wykształcenie będzie się tak samo jak 20 lat temu przekładać na chęć głosowania. Ale można mieć taką nadzieję.

Co jeszcze pcha do decyzji o pójściu na wybory?

– Poczucie własnej wagi. Ludzie, którzy uważają, że są ważni, głosują częściej. To pewien paradoks. Bo przecież jeśli ktoś jest ważny, to ma inne metody wpływania na rzeczywistość, a de facto dla ludzi, którzy są nieważni, głosowanie jest jedyną metodą wpływania na rzeczywistość. Tylko wtedy ich głos jest tak samo istotny, jak każdy inny. W wyborach głos prezesa jest wart tyle samo, ile portiera w jego firmie, ale we wszystkich innych aspektach rzeczywistości to prezes może znacznie więcej.

Wykształceni i z poczuciem, że są ważni, a tak naprawdę nieważni, bo jeden ich głos można przykryć dwoma kartami wypełnionymi przez zmobilizowanych emerytów. Może PiS nie popełnia błędu właściwie odcinając się od młodych, co zrobił choćby wyrokiem w sprawie aborcji?

– Odpuszczanie kogokolwiek jest zawsze złym pomysłem. Obóz rządzący robi to raczej z głupoty, a nie w wyniku przemyślanej strategii. Oczywiście śledząc preferencje wyborcze tych samych roczników na przestrzeni lat, można zauważyć, jak przesuwają się w stronę konserwatywną. W końcu „liście spadają obok korzeni”. Naturalne jest, że jeśli ktoś ma próbować nowego, to kto, jak nie młodzi. I często kończy się, jak z wczesnymi fascynacjami korwinowską ideą wspaniałego wolnego rynku, która nie bardzo wytrzymuje konfrontację z rzeczywistością podczas pierwszej w życiu rozmowy z szefem o podwyżce.

Skoro już anegdotki o anegdotycznym Korwin-Mikkem. Był niegdyś łaskaw udowadniać, że demokracja to idiotyczny system, bo gdyby on i jego kolega znaleźli się na bezludnej wyspie z jedną kobietą, to większością 2/3 przegłosowaliby ją, że ma im zamiennie świadczyć wszelkie usługi. Czy demografia nie jest zagrożeniem dla gospodarki, bo wkrótce przegłosujemy młodych, że muszą nas jako emerytów utrzymywać na bardzo wysokim poziomie ze swojej ciężkiej pracy?

– Ludzie bardziej przejmują się swoimi wnukami niż swoimi sąsiadami. To pierwsza rzecz. Ale oczywiście grey power, czy „nowa klasa próżniacza” jak niektórzy piszą o emerytach, może być jakimś realnym problemem, bo dziś nie do końca wiemy, jak będzie działać gospodarka za kilka-kilkanaście lat i czy starsze osoby nie mające wnuków, albo nastawione hedonistycznie nie będą dużym obciążeniem. Jednak wydaje się, że sieci powiązań społecznych będą elementem, który to wszystko złagodzi, jak to się dzieje teraz, gdy babcie chętnie zabierają sobie, by dać wnukom. Starsi ludzie mogą też myśleć w przyszłości: po co nam wyższe dochody, skoro i tak musimy dołożyć naszym dzieciom, którym brakuje.

Czy oś starzy-młodzi może być osią konfliktu politycznego kreowanego przez polityków?

– Szczerze mówiąc nie wiem. Na pewno podział edukacyjny, albo urbanizacyjny działają w ten sposób, ale – co ważne – niesymetrycznie. To znaczy, że jeśli podgrzewa się na przykład spór wieś-miasto, to on działa na niekorzyść partii miejskich, ale pomaga partiom postrzeganym jako „swoje” przez mieszkańców wsi. Mieszkańcom miast nie przeszkadza aż tak bardzo, że ktoś może zagłosować na kojarzony z mniejszymi ośrodkami PiS. Ale już mieszkańcy wsi niechętnie wybaczają sąsiadom głosowanie na wielkomiejskie PO. Nie jestem pewny natomiast, jak to działa w przypadku wieku. Czy taka opowieść o partii, że to ugrupowanie, na które głosują młodzi, jest przeszkodą dla starszych wyborców i odwrotnie. Przede wszystkim dlatego, że każdy uważa się za młodego jak na swój wiek. Z tym jest podobnie jak z rozumem, który jest najłatwiej dostępnym dobrem na świecie, ponieważ nikt nie uważa, że ma go za mało.

Na jakie argumenty, obietnice czy wartości podkreślane w kampanii są wrażliwe starsze pokolenia?

– Najważniejszy element to szacunek. Najważniejszą przewagą obozu rządzącego jest to, że przekaz – choć bywa toporny – jest tworzony z założeniem szacunku. Przytoczę tu dewizę państwa Luksemburg, która brzmi: mamy prawo zostać tym, kim jesteśmy. Oczywiście związany jest z nią niuans narodowy i trzeba to odczytywać: Niemcy i Francuzi odczepcie się od nas. Ale generalnie rzecz biorąc, jest to też wyartykułowanie pewnego istotnego problemu, który ma obóz postępu. To znaczy przekonuje ludzi, że coś jest z nimi nie tak. Albo za dużo dostają, albo są roszczeniowi, albo są za ciemni, za mało nowocześni. Generalnie są tacy, jacy być nie powinni. Ten przekaz brzmi: ludzie coś z wami jest nie tak, ogarnijcie się, bo nam się nie podobacie tacy, jacy jesteście. I to jest podstawowy problem każdej komunikacji partyjnej. Jak się sprawa tego szacunku i akceptacji przekłada na idee, pieniądze, rozwiązania praktyczne jest rzeczą drugorzędną.

PiS nigdy nie popełnia tego błędu?

– Popełnia. Taki błąd popełnił na przykład przy kwestii aborcji. Wyrok Trybunału był powiedzeniem ludziom, że ze swoimi poglądami nie podobają się rządzącym. Gdyby to chcieć zrobić z uznaniem opinii większości, powinno się przeprowadzić referendum, a wtedy byłoby oczywiste, że zwolennicy dostępu do aborcji wygrają. PiS zrobił coś bez szacunku do głosu większości i dlatego wielu się od niego odwróciło.

Jak to się przekłada na konflikt pokoleń?

– Emeryci uważają, że zawarli pewien kontrakt z państwem. Przepracowali całe życie i między innymi dzięki nim poziom bogactwa w kraju jest dziś taki, jaki jest. Przyczynili się do tego, co ma dziś społeczeństwo, więc w ramach wdzięczności im się należy złote życie. Możemy negocjować ten kontrakt, ale nie jego sens. Jeśli zaczniemy komunikować, że wydawanie pieniędzy na emerytów, to utrzymywanie darmozjadów, to będzie ich zniechęcać.

Co może zrobić opozycja, żeby przyciągnąć do siebie starsze pokolenie, dziś zwyczajowo sprzyjające PiS?

– Nie zrażać ich do siebie. Kiedy Donald Tusk wygrywał w 2007 r., przedstawiał się jako zwykły Polak. Mówił: ja i moje dzieci, też niedługo będę miał wnuki, jeżdżę samochodem po Polsce. No może tego ostatniego akurat teraz mówić nie powinien. Równie istotne jest uruchomienie mechanizmów pozwalających na wyrównanie proporcji głosujących młodych do wyborców po 65. roku życia. Poniekąd Trzaskowski i Hołownia to robią.

Ale pierwsza rada jest typowo lekarska: nie szkodzić. Szukać takich sposobów komunikowania, która pozwoliłaby spacyfikować część mediów postępowo-liberalnych, które nieustająco mówią ludziom, że coś z nimi jest nie tak. Proszę sobie przypomnieć krytykę, jaka spadła na Donalda Tuska za mówienie o znaku krzyża na chlebie. A przecież duża grupa osób, które nie chodzą do kościoła, na wielkanocne poświęcenie pokarmów jednak pójdzie. Jeśli ktoś chce wypalać to gorącym żelazem w imię modernizacji, to będzie miał ciężko. Takie działanie jest przeciwskuteczne polityce.

A może demobilizować konserwatywnych wyborców? Niech poczują się pewnie i uznają, że nie muszą iść do wyborów, bo i tak wygrają?

– Nie rozjuszać to też nie ułatwiać mobilizacji pod sztandarami. Burmistrzowie średnich miast powiatowych świetnie wiedzą, że da się poskromić PiS odnosząc się z szacunkiem do różnych postaw i opinii. Opowiadał mi jeden wójt, że na spotkania z mieszkańcami jeździ swoim starym autem, a jadąc do przedsiębiorców bierze SUV-a od syna. Oni muszą widzieć, że rozmawiają z operatywnym człowiekiem. Jeśli by przyjechał starym oplem, od razu pomyśleliby, że to jakiś „dziadyga”. Dla wyborców SUV to oznaka rozrośniętego ego, więc lepiej, żeby do nich wójt przyjeżdżał starą astrą i tego oczekują. W polityce trzeba dostosowywać się z przekazem do każdej grupy odbiorców, do tego co odbiorcy wiedzą i myślą o świecie. Mnie na przykład dziwi zupełne odpuszczenie przez opozycję grupy osób z niepełnosprawnościami. To są dwa miliony wyborców, którzy mogą głosować przez pełnomocnika. Jeśli choćby co czwarty z nich tak zrobi, to jest 500 tysięcy głosów. Zamiast „zabierz babci dowód” można przecież mówić „weź od babci pełnomocnictwo”.

Czytaj też: Opozycja chce dać Kaczyńskiemu trzecią kadencję?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWojna i media
Następny artykułNowe sanktuarium w Bydgoszczy. Patronką kobieta od spraw beznadziejnych