A A+ A++

Szukam kogoś, kogo nie rozpalił do białości spór o Margot. Kto nie uważa, że PiS demoluje sądownictwo, ani że je naprawia. Kogoś, kto milczy – świadomie lub nie – gdy inni krzyczą na siebie z okopów władzy i opozycji. Piszę post na Facebooku. „Nie ma takich osób”, „zapytaj w klasztorze” – czytam komentarze. Ale zaraz zaczynają odzywać się znajomi w wiadomościach prywatnych. Szybko ich przybywa.

– Wspierasz Margot? Dla jednej strony jesteś tęczowym lewakiem. Krytykujesz jej działania? Zawsze znajdzie się ktoś, kto nazwie cię homofobem – mówi Weronika. Ma 31 lat, skończyła Uniwersytet Warszawski, z zawodu archeolożka. Żyje głównie ze zleceń. Latem jeździ w teren, zimą zajmuje się dokumentacją. Rzadko wychodzi z domu, szczególnie w pandemii. Telewizora nie ma, prasy i portali nie czyta, chyba że coś jej mignie na fejsie. Na przykład o zatrzymaniu Margot. Znajomi udostępniają artykuły, Weronika czyta komentarze i tylko utwierdza się w przekonaniu, że dobrze jest żyć „obok”. PiS-u nie lubi, ale za opozycją też nie przepada. W wyborach stawia krzyżyk przy „mniejszym źle”.

– Jak zaczynam się interesować sytuacją w kraju, to za bardzo się wkurzam. Dlatego świadomie wybieram błogi stan niewiedzy. Ostatnio dzwoni ojciec i mówi „ale cyrki z tą Solidarną Polską, co?”. A ja nawet nie wiedziałam, o co chodzi.

Przeczytaj także: Zrobił najsłynniejsze zdjęcia stanu wojennego i PRL. Dziś znów fotografuje polską ulice „Widać wściekłość i desperację”

Kim jest milcząca większość?

– Powiem coś, co może zaskoczyć osoby zajmujące się zawodowo życiem publicznym. Większość Polaków nie ma sprecyzowanych poglądów, ani sympatii politycznych – mówi prof. Rafał Matyja, politolog, wykładowca akademicki. – Polityka interesuje jedynie niewielką część społeczeństwa. Cała reszta żyje swoimi sprawami – pracą, rodziną. Nie chce wchodzić w spory, które bezpośrednio ich nie dotyczą.

Takie osoby zwykło się nazywać „milczącą większością”, choć to określenie nieco problematyczne. – To grupa bardzo zróżnicowana, a przede wszystkim niestała, dlatego trudno ją przeanalizować. Ale to tez grupa dominująca. W Polsce zalicza się do niej około 60 proc. obywateli – mówi Marcin Duma, prezes Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych.

Wyobraźmy sobie przeciętnego przedstawiciela milczącej większości. Mieszka raczej w małym mieście lub na wsi. Wykształcenie zawodowe, lub średnie. Jeśli czyta prasę, to lokalną. Stara się nie wychylać, nie ma w sobie duszy buntownika.

– Ale to wszystko nie jest regułą. Wśród milczącej większości są też osoby z metropolii i z wyższym wykształceniem, choć jest ich po prostu mniej – mówi Duma.

Prof. Antoni Dudek, politolog i historyk: – To wszyscy ci, którzy nie wyrobili w sobie trwałej orientacji politycznej. Od jakiś 15 lat Polska jest podzielona na dwa obozy: „pro” i „anty” PiS. Milcząca większość nie potrafi opowiedzieć się jednoznacznie po żadnej ze stron tego sporu.

Polecamy: „Oddawaj moje jedzenie!”. Jak Polacy przyjmują dostawców w czasie pandemii?

Milcząca większość się przebudziła

I tu zaczynają się schody. Bo milcząca większość dzieli się na dwie duże grupy. Jedna jest z punktu widzenia polityków zupełnie nieistotna. A druga może decydować o wynikach wyborów.

– Część milczącej większości unika polityki jak ognia. Nie ufa demokracji. Wbrew pozorom ich pogląd jest bardzo klarowny. Uważają, że nie ważne, kto rządzi, bo będzie tak samo źle. Mówią, że wszyscy „tam na górze” kradną. To osoby odporne na jakiekolwiek argumenty, że warto iść na wybory. Z punktu widzenia politologicznego są nieciekawi. Nie odgrywają żadnej roli, bo nie głosują. Ta grupa jest ogromna! To aż jedna trzecia społeczeństwa – mówi prof. Dudek.

Tak jak Piotr z Gdańska. Ma 41 lat, pracuje w lokalnych mediach. Mówi, że głosował tylko raz – w 2003 roku, podczas referendum w sprawie wejścia do Unii Europejskiej.

– Byłem wtedy stażystą w gazecie, która organizowała akcje profekwencyjne. To wywarło na mnie wpływ. A, no i miałem 24 lata, pamiętałem jeszcze czasy sprzed transformacji. Pomyślałem: cholera, jeśli już muszę wybierać kierunek, to wolę Zachód niż Rosję. Zaznaczyłem „za” – tłumaczy. I to by było na tyle.

Nie chodzi o to, że Piotr nie ma swoich poglądów. Ani o to, że nie widzi ugrupowania, które chciałby poprzeć. – Mam zerowe zaufanie do klasy politycznej. Zerowe! Jak byłem młody, to mocny wpływ wywierała na mnie kultura punkowa. A później zacząłem obserwować politykę przez pryzmat swojej pracy. Wnioski? Nie wierzę w dobre intencje polityków, ani mediów, nawet tych, dla których pracuję. Jesteśmy manipulowani, szczuci na siebie. Doszliśmy do momentu, w którym ten sam fakt dwie strony sporu politycznego przedstawiają w taki sposób, żeby przekonać do swoich racji.

Dlatego odsuwam się na bok. Nie chce mi się nawet już o nic bić – mówi Piotr.

A co z tymi, którzy – choć nie mają wyrobionych sympatii, nie uczestniczą w politycznych sporach i nie afiszują się z poglądami – jednak głosują? Dla polityków to spore wyzwanie, bo tacy wyborcy przerzucają swoje sympatie między ugrupowania. I jest ich bardzo wielu.

– Znam ludzi, którzy głosowali na SLD, później na PO, a ostatnio na PiS – mówi prof. Dudek. – Nie do końca zdają sobie z tego sprawę, lub nie przyznają się do tego otwarcie, ale lubią przyłączać się do obozu zwycięzców. To ludzie, którzy widząc w 2015 roku, że PO słabnie, zagłosowali w wyborach prezydenckich na Dudę. Widząc, że PiS umacnia swoją pozycję, oddawali na nich głosy w kolejnych wyborach. Tak działo się aż do tegorocznej jesieni i orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego – wtedy nastąpiło pęknięcie.

– Beczka prochu już stała. A rząd przyszedł z zapałką – mówi Marcin Duma o emocjach jesieni 2020 roku. – Ludzie byli wściekli. Wcale nie przez koronawirusa, a przez lockdown i nieumiejętnym zarządzaniem drugą falą pandemii. Nastroje społeczne sięgały zenitu. A rząd zdecydował się w tym czasie na zaostrzenie prawa aborcyjnego. Naruszył tabu. A Polacy nie znoszą, kiedy ktoś zaczyna mieszać się w ich prywatne sprawy.

To sprawiło, że część milczącej większości się przebudziła. – Kiedy wybuchły protesty, liczba “milczących” skurczyła się z 60 do 50 proc. społeczeństwa, czyli jakieś trzy miliony osób poczuło, że ma coś do powiedzenia. To były osoby, które deklarowały wcześniej, że nie interesują ich ani polityka, ani szerzej – sprawy publiczne. Aż tu nagle krzyknęły: „Hej, co się tu wyprawia? Wara od naszej sfery prywatnej”. Na ulice wyszło zaledwie kilka proc. osób, które wyrażają poparcie dla protestów. Reszta popierała je w mediach społecznościowych, czy w rozmowach ze znajomymi, rodziną – mówi Marcin Duma.

– W wielu z tych miejsc to były pierwsze protesty na taką skalę. Apogeum emocji już za nami, choć postulaty są wciąż aktualne. Mamy przecież „wyrok Schoedringera”, który jednocześnie jest i go nie ma. To powoduje, że część osób z milczącej większości wyczekuje, co się wydarzy. W zależności od tego będzie reagować. Choć dla większości z nich najlepszym rozwiązaniem byłby powrót do status quo. Liberalizacja zasad dopuszczalności aborcji nieco zyskała na poparciu, ale jednak przeważająca część milczącej większości opowiada się za „kompromisem”.

Piotr z Gdańska nie uczestniczył w protestach, ale obserwował je z nadzieją. – Pomyślałem, że w końcu czara goryczy się przelała. W protestach widziałem wielką moc! Szybko jednak straciłem złudzenia. Popieram postulaty, ale chciałbym powiedzieć tym, którzy wychodzą na ulice: strzeżcie się liderów, bo chcą was wyprowadzić tam, gdzie sami nie chcielibyście pójść. Nie pozwólcie manipulować swoim wzburzeniem! Politycy podsycają w was gniew, żeby umacniać swoją pozycję. Nie pozwólcie im na to.

Weronika, archeolożka z Warszawy, na czas protestów się zmobilizowała. – Pierwszy raz poczułam, że mogę mieć na coś wpływ. W pierwszym tygodniu codziennie wychodziłam na ulicę. Bez transparentu. Dla mnie protest jest wydarzeniem dość intymnym. Nie krzyczę, nie przynoszę haseł. Myślę, analizuję. Może nie interesuję się polityką, ale jestem za liberalizacją. Dla mnie aborcja jest OK – mówi. I dodaje: – Ostatnio nie chodzę protestować. Zmęczyłam się tą aktywnością obywatelską. Mam polajkowany Ogólnopolski Strajk Kobiet, na protesty chodzą moje koleżanki. Jak coś się wydarzy, to się dowiem.

… ale boi się odzywać

Marcin Duma: – Polacy są zachowawczy. 70 proc. z nas mówi o sobie, że ma poglądy „centrowe”. I taka też jest milcząca większość. Oczekuje spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Nie lubi opuszczać swojej „strefy komfortu”. Dlatego idzie wydeptaną ścieżką, między prawicą a lewicą, omija bieżące spory.

A te w czasach pandemii toczą się głównie w mediach społecznościowych. To tam eskalują emocje, świat wydaje się czarno-biały. Albo jesteś lewakiem, bo masz tęczową nakładkę na profilowym, albo prawakiem, bo udostępniasz coś o „ideologii LGBT”.

– W rzeczywistości nasze społeczeństwo tak nie wygląda. Nie mamy w Polsce zbyt szerokiego poparcia dla radykalizmu. Przeważają nudne odcienie szarości. Skrajne skrzydła sympatii politycznych są rachityczne. A pomiędzy nimi – ludzie określający się jako bezpieczne „centrum”.

Prof. Rafał Matyja: – Milcząca większość czuje się wręcz zmęczona, kiedy widzi, jak bardzo w sprawy polityczne i społeczne angażują się inni. Bo po co emocjonować się czymś, co nie ma bezpośredniego wpływu na nasze życie?

Milczącą większość przegląda media społecznościowe, ale nie tworzy treści. Jeśli już pisze komentarz, to dodaje zachowawcze „to tylko moja opinia”.

– Ludzie, którzy nie są zaangażowani w światopoglądowej wojnie boją się dziś cokolwiek napisać – uważa prof. Antoni Dudek. – Czują się sterroryzowani przez armie polityczne. Może kiedyś próbowali, ale doznali przykrości. Ktoś napisał im, że nie mają racji, albo że nie wiedzą, o czym piszą. Wolą udawać, że ich nie ma, a wręcz irytować się, że ludzie są tak podzieleni, zaangażowani.

W ostatnich kilku tygodniach branża medialna żyła nominacją dziennikarki Radia Zet Beaty Lubeckiej w prestiżowym konkursie Grand Press. Dziennikarkę zgłoszono do niej za wywiad z Margot. Natychmiast powstały dwa obozy: obrońców Margot, według których dziennikarka zadawała zbyt intymne pytania i dopuściła się misgenderowania (kilkukrotnie zwróciła się do Margot zaimkiem męskim mimo że jest ona osobą niebinarną) oraz obrońców Lubeckiej – według których miała prawo do zadania intymnych pytań.

– To jedna z tych spraw, które niesamowicie elektryzują publicystów, dziennikarzy, ale absolutnie nie dociera do milczącej większości – mówi prof. Matyja.

I opowiada historię: – Jechałem kiedyś autobusem, a na siedzeniu obok dwóch podchmielonych panów. Jeden z nich mówi: „Stary, co się wczoraj działo! Pół miasta zwinęli!”. A ja myślę: „To musi być inne miasto skoro niczego nie zauważyłem”. Jaki jest z tego wniosek? Mamy zupełnie inne pojęcie, czym jest „pół miasta”. Podobnie jest z tematami w debacie publicznej.

Wróćmy na chwilę do Piotra. Choć ma sporo przemyśleń, to z nikim się nimi nie dzieli. Większość tematów debaty publicznej nie wywołuje w nim żadnych emocji. Nie udziela się na Facebooku ani na Twitterze. – To nie ma sensu. Może, gdybym mógł spokojnie porozmawiać… Ale ludzie się tak podzieli, że nie ma pola do dyskusji. Albo jesteś lewakiem, albo prawakiem, nic pomiędzy. A jak mówisz, że stoisz pośrodku, to ktoś ci powie, że nie masz poglądów. I że to wstyd.

Wie, że świat płonie. Ale czuje, że nie ma na to wpływu. Zamiast się tym denerwować na fejsie, woli potrenować sztuki walki.

Milcząca większość. Co dalej?

Monika, 29 lat, mieszka w Gdyni. Mama Zosi, obecnie na macierzyńskim. Wcześniej pracowała w księgowości.

W 2015 roku głosowała na Dudę. Nie żałuje. Widziała, jak wielu jej koleżankom żyje się lepiej dzięki 500 plus. W tym roku – znów, ale dopiero w drugiej turze. W pierwszej nie wzięła udziału, bo źle się czuła. Ale gdyby mogła cofnąć czas, to postawiłaby krzyżyk przy Hołowni.

– Bo za Dudę w tym roku jest mi trochę wstyd. Miałam o nim lepsze zdanie. Denerwuje mnie, że on jest taki nieobecny. Jest pandemia, powinien być bardziej z nami. A on to na wakacje, to na narty. Jest jak facet, którego wiecznie nie ma w domu. Po co nam taki?

Monika ma kilka koleżanek, które chodzą na protesty. I krzyczą nawet „wypierdalać”. Monika podziwia je za odwagę. Jako młoda mama wie jedno: nie chciałaby urodzić chorego dziecka.

Chciała iść na któryś z protestów po wyroku Trybunału, ale Zosia się pochorowała. A później jakoś nie było okazji. A może nie chciała ich szukać? Nie spodobało się jej, kiedy przeczytała na transparencie, że „aborcja jest OK”. – No, nie jest – oburza się. – Czasem nie ma innego wyjścia. Ale nie powinno się tym chwalić.

– W Polsce niezaangażowani budzą się dopiero wtedy, kiedy rząd zaczyna ingerować w obyczajowość i sferę wartości. Małżeństwa jednopłciowe, rola kobiety w społeczeństwie, prawo do aborcji, dyskusja o narodowych bohaterach. Nie bez przyczyny PiS sięga po takie tematy – mówi Marcin Duma.

I dodaje: – Rozmawiałem kiedyś z politologiem z Czech, który nie był w stanie zrozumieć tematów, wokół których w Polsce krąży polityka. Wyborca czeski jest bardzo rozsądny i logiczny. Chce głosować na partię, która zapewni rozwój gospodarczy kraju, dobre stosunki międzynarodowe. Mniej angażują go tematy obyczajowe.

W Polsce jest odwrotnie.

– Mamy symbole dzięki którym łatwo jest nam określić kto jest „nasz”, a kto „obcy” światopoglądowo. Polaryzacja dotyka nawet milczącą większość, która co do zasady nie angażuje się w polityczne dyskusje – mówi prezes IBRiS.

W ostatnich sondażach PiS traci poparcie, w niektórych spadki sięgają około 10 pkt. proc. Prof. Dudek uważa, że po części jest to odpływ milczącej większości. – Popierali rządzących, ale teraz wątpią. Widzą, że PiS kiepsko radzi sobie z pandemią. Ma problem w partyjnych strukturach, coraz gorszy wizerunek w Europie – mówi politolog. Jednocześnie zwraca uwagę, że te 10 proc. nie odnalazło się po żadnej stronie politycznej barykady.

– Jedynie poparcie Szymona Hołowni odrobinę wzrosło. Reszta milczącej większości się wstrzymuje. Będą czekać aż do kolejnych wyborów. Mogą wrócić do PiS-u lub nie. To ludzie, których głosy będą decydować o wynikach kolejnych wyborów. Dlatego możemy spodziewać się zaciekłej walki sztabów, które będą próbowały przeciągnąć na swoją stronę tę część milczącej większości, która głosuje, a teraz odeszła od PiS-u.

Marcin Duma: – Emocje protestów opadły. Milcząca większość znów popada w uśpienie. Nie jest i raczej nie będzie skłonna do kolejnych rewolucji. Chyba, że jej sytuacja pogorszy się na tyle, że konsekwencje buntu będą mniej dotkliwe niż to, z czym będzie musiała się zmagać. Spodziewam się, że na kolejną mobilizację zdobędą się przy kolejnych wyborach. Ostatnio widzimy, że wszyscy ci, którzy nie są żelaznym elektoratem konkretnej partii z zainteresowaniem patrzą na Szymona Hołownię. To świeża postać, budząca zaufanie, bliska archetypowi opiekuna. Wiele wskazuje na to, że milcząca większość biorąca udział w wyborach poszukuje nowego bohatera politycznej opowieści – mówi szef IBRiS.

Wielu przedstawicieli milczącej większości lubi mówić o sobie, że są niezależni. Że potrafią oprzeć się propagandzie politycznej.

– Problem z milczącą większością jest taki, że ona sama nie wie, co zrobi. Wystarczy impuls, żeby skierować ją w jedną lub w drugą stronę. Przyłączą się do którejś strony opinii publicznej na podstawie różnych motywów, często niejasnych – mówi prof. Matyja.

I dodaje: – Kiedy myślę o milczącej większości, przypominają mi się wydarzenia z lat osiemdziesiątych. Milcząca większość przekonywała wtedy „nie róbmy strajku, generał Jaruzelski jest jaki jest, ale przynajmniej mamy względny spokój, po co go zaburzać?”. Ale kiedy w 1989 roku ta sama grupa zobaczyła, że opozycja ma szansę na wygranie wyborów, opowiedziała się za wolnością.

Czesi wybrali się do Polski ekipą filmową, żeby pojąć, co ich słowiańscy bracia mają w głowach

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł500 plus po nowemu
Następny artykułLibia: Haftar grozi Turcji, Ankara wysyła ministra obrony