A A+ A++

Terminy wyborów

Zajrzyjmy do kodeksu wyborczego.

Wybory samorządowe zarządza się nie wcześniej niż na cztery miesiące i nie później niż na trzy miesiące przed upływem kadencji rad. Głosowanie odbywa się w dniu wolnym od pracy, nie wcześniej niż na 30 dni i nie później niż na 7 dni przed upływem kadencji. Datę wyborów samorządowych wyznacza premier „po zasięgnięciu opinii Państwowej Komisji Wyborczej, w drodze rozporządzenia”. Prezes Rady Ministrów określa też dni, w których upływają terminy wykonania czynności wyborczych przewidzianych w kodeksie, czyli tzw. kalendarz wyborczy.

Wybory samorządowe i parlamentarne powinny się odbyć w październiku 2023 r.

– Nie da się zrobić wyborów razem, bo to po prostu nigdy się nie sprawdza – mówią zarówno politycy opozycji, jak i rządzącej koalicji.

Rzeczywiście, nawet PKW nie zaleca łączenia wyborów. Dlaczego?

Wybory samorządowe są najbardziej skomplikowane: dużo kandydatów, dużo lokalnych komitetów. Jednocześnie wybieramy władze gminy, powiatu, województwa, miasta. To w tych wyborach jest najwięcej problemów.

Pojawiła się zatem koncepcja, żeby wybory samorządowe odbyły się w najwcześniejszym możliwym terminie, a parlamentarne w najpóźniejszym. Czyli do urn poszlibyśmy na początku października a potem przed połową listopada.

Ale ten plan nie podoba się w PiS.

W partii panuje bowiem przekonanie, że o ile Sejm być może uda się jakoś wygrać, to w samorządach będzie klapa. Dlatego kluczowe jest, by wybory parlamentarne odbyły się jako pierwsze.

– PiS wszystko porządkuje pod zwycięstwo w wyborach parlamentarnych i te wybory są dla nich priorytetem. Uważają, że porażka w wyborach samorządowych – a analizy wskazują, że PiS utrzymałoby władzę tylko w trzech województwach i nie zdobędzie żadnego dużego miasta – byłaby fatalnym sygnałem zarówno dla elektoratu, jak i dla partii. Z tej porażki rządzący już by się nie wygrzebali, dlatego boją się przeprowadzić wybory samorządowe przed parlamentarnymi – mówi rzecznik PSL Miłosz Motyka.

Te trzy województwa, na które wciąż może liczyć PiS to Małopolska, Podkarpacie i Lubelszczyzna. Tak przynajmniej widzą to nasi rozmówcy.

Opozycja uważa, że może wygrać. Po pierwsze odpadł Kukiz, który w wielu miejscach wziął po kilka procent. To były „zmarnowane głosy”, bo nie przełożyły się na mandaty. Sukcesu nie powinni powtórzyć też Bezpartyjni Samorządowcy. To otwiera pole dla opozycji i lokalnych komitetów, które mogą wejść z nią w koalicje.

Zmiana terminu

Dlatego Prawo i Sprawiedliwość będzie chciało opóźnić wybory samorządowe. PiS po prostu boi się, że porażka w pierwszych wpłynie na te drugie dla partii najważniejsze.

– Jeśli przegramy, oddamy województwa opozycji, trudno będzie przekonać wyborców, że za sześć tygodni idziemy po wygraną – słychać w Prawie i Sprawiedliwości.

Dla PiS najważniejsza jest teraz mobilizacja elektoratu, a o to też będzie trudniej, jeśli wybory będą zbyt blisko siebie.

– Wyborcy pójdą do wyborów samorządowych, potem w wielu miejscach do drugiej tury wyborów na prezydentów miast. Za trzecim razem zwyczajnie nie będzie im się chciało ruszyć z domu. Albo uznają, że przecież już byli – nasi rozmówcy z PiS wyraźnie nie wierzą, że uda się podtrzymać zainteresowanie własnego elektoratu przez ponad miesiąc.

Do tego dochodzi kilka poważnych starć w miastach, które będą miały duże znaczenie symboliczne. Warszawa, Łódź, Gdańsk, Poznań, Wrocław, nawet Kraków. Kampania samorządowa zawsze kręci się w mediach wokół tych pojedynków, a PiS przeważnie je przegrywa.

– Załóżmy, że w Warszawie wybory mają taki przebieg, jak ostatnio. Co słyszy wyborca? Że przegraliśmy w pierwszej turze. To oczywiste, że jest sfrustrowany i zniechęcony. Sporo wyborców machnie ręką i nie pójdzie po raz kolejny do urn – tłumaczą politycy Zjednoczonej Prawicy.

Dlatego PiS chce odsunąć wybory samorządowe przynajmniej o pół roku. Poszlibyśmy do urn jesienią 2023 r. wybrać Sejm i Senat, a potem wiosną 2024 r. wybrać włodarzy miast i gmin.

Plan B

Ale w PiS krąży jeszcze jeden pomysł, który mógłby uratować PiS od samorządowej klęski. Zdaniem naszych rozmówców najprościej byłoby wprowadzić przepis, że nie można startować jednocześnie w wyborach samorządowych i parlamentarnych, jeśli są przeprowadzane w tym samym czasie.

– Ludowcy bardzo często na listach do samorządów mają polityków i działaczy znanych z centralnej polityki. Oni im podciągają listy, a potem rezygnują z mandatu. Wystarczy to ukrócić – przekonują politycy PiS. Dalej tłumaczą, że jeśli PSL poniesie klęskę w wyborach, to opozycji zabraknie głosów do zawarcia koalicji w regionach.

Ten plan wygląda jednak na dość karkołomny. Najbardziej prawdopodobne wydaje się przesunięcie terminu.

Opozycja jest gotowa

Pytany o zmianę terminu wyborów samorządowych Donald Tusk mówił ostatnio, że nie widzi żadnego powodu, żeby przesuwać je o wiele miesięcy czy nawet rok, ale oczywiście PiS może to zrobić.

– Tak długo, jak PiS ma przewagę w Sejmie, czyli może przegłosować każdą, powiem wprost: machlojkę dotyczącą ordynacji, terminów, ect., to my musimy być przygotowani na każdy scenariusz. Jak robią sto okręgów, to ja na pewno w Platformie Obywatelskiej będę gotowy do stu okręgów w ciągu tygodnia – mówił lider Platformy Obywatelskiej.

Nie ma jednak co ukrywać, że opóźnienie wyborów samorządowych jest na rękę także jemu. Donald Tusk – zanim wyjechał do Brukseli – był liderem warszawskiej listy Platformy. Gdyby wybory samorządowe i parlamentarne odbywały się w tym samym czasie, PO miałaby problem.

Ten problem nazywa się Rafał Trzaskowski.

Gdyby bowiem prezydent stolicy dokończył kadencję i powiedział: „trzeba odsunąć PiS od władzy i mam sporo do zrobienia w polityce centralnej”, to byłoby zrozumiałe dla wyborców. Mógłby spokojnie zamienić fotel w ratuszu na miejsce na liście do Sejmu. Jeśli jednak kadencja zostanie przedłużona, to Rafał Trzaskowski nie będzie miał wyjścia. Będzie musiał ją dokończyć, bo wyborcy w Warszawie nie zrozumieją, dlaczego prezydent stolicy chce zrezygnować tuż przed metą.

Prawo i Sprawiedliwość doskonale czuje, że klimat wyborczy jest inny niż w 2015 czy 2019 roku. Teraz wygrana nie jest pewna. Dlatego zrobi wszystko, żeby zwiększyć swoje szanse na rządzenie. Jeśli trzeba będzie, to przesunie wybory, zmieni ordynację, granice okręgów wyborczych. Już w 2020 r. pokazało, że nie cofnie się przed odebraniem organizacji wyborów Państwowej Komisji Wyborczej, jeśli trzeba będzie zrealizować nadrzędny cel. A jest nim zdobycie władzy.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKto jeździ nieprzepisowo wkrótce zapłaci więcej za OC
Następny artykułUkraińcy używają naszej broni. To się bardzo opłaca Polsce