A A+ A++

Szczyt o tej dumnej nazwie jest zacną, widowiskową piramidą znajdującą się po stronie włoskiej majestatycznej grupy Monte Rosa. Jej regularne kształty przypominające piramidę prezentują się tak od południowej strony. Jest jednak jedno łagodne zbocze, którym to można komfortowo wspiąć się na szczyt. Jednak aby tam dotrzeć, trzeba pokonać sporo drogi, drewnianą ferratkę i lodowiec, który chce Cię pożreć 🙂 Ale o tym za chwilę.

Dlaczego Piramide Vincent? Jest przecież tyle piękniejszych, wyższych, trudniejszych celów w tym rejonie. Takie pytania padają zewsząd, ale chyba głównie od znajomych, przyjaciół i osób spotkanych wysoko w górach.

Otóż dlatego, że prowadzę bloga turystyczno – wegetariańskiego, a nie alpinistycznego. Moimi wpisami chciałabym zainteresować Was górami. Przedstawiam Wam takie szczyty z moich wypraw, które są dostępne dla turystów ciekawych czegoś nowego, innego niż nasze wyeksploatowane do granic możliwości ojczyste góry. A przy tym mają to coś w sobie, co nas magnesuje i zmusza do powrotu. Kreuje wspomnienia, nagradza, hartuje i buduje osobowość.

Piramide Vincent jest jednym z tych szczytów, które da się zdobyć nie posiadając większego doświadczenia alpinistycznego. Jest nieco trudniejszy od opisanego z racji niebezpiecznego lodowca i wspinaczki porównywalnej z Orlą Percią, jednak dużo wyżej, więc często oblodzonej. Jest spore zaplecze schronisk. Jest też możliwość wjechania kolejką na znaczną wysokość, jednak poniżej lodowca. Jest możliwość wejścia na szczyt wspomagając się kolejką linową w jeden dzień, jednak wymaga to dobrej aklimatyzacji i kondycji.

My spędzamy w Masywie Monte Rosa kilka dni, więc przedstawię tylko fragment opowieści, który jest ściśle związany ze szczytem Piramide Vincent.

Wspinanie można rozpocząć z dwóch stron masywu szczytu. Od wschodu z miejscowości Alagna Valsesia lub od zachodu z miejscowości Stafal. Alagna jest bardzo popularnym punktem startowym w grupie Monte Rosa. To niewielka, ale zatłoczona miejscowość, poniżej której w niewielkiej odległości od centrum jest pole namiotowe często wybierane jako bazę przez alpinistów. Z Alagny możemy wyruszyć szlakiem nr 5 na przełęcz Passo dei Salati 2936 m n.p.m, gdzie szlaki łączą się z tym od zachodu ze Stafal. Ze Stafal najłatwiej jest wejść szlakiem nr 7, dalej nr 6. Można też wjechać kolejką (2 przesiadki) na lodowiec Indren 3275 m n.p.m. Ze Stafal jest również szlak na Passo dei Salati, skąd dalej można wejść lub wjechać na lodowiec Indren. Czas przejścia to około 1 dzień.

Jeden bardzo, bardzo ciężki dzień dla wprawionych weteranów.

Ze Stafal jest trochę krócej, gdyż znajduje się kilkaset metrów wyżej niż Alagna. Stafal jest na wysokości 1787 m n.p.m, a Alagna 1180 m n.p.m. Więc pod względem aklimatazacji Stafal jest lepszym punktem startowym. W przeciwieństwie do Alagny nie ma tu zbyt rozwiniętego zaplecza turystycznego. Nie ma pola namiotowego, dyskontu, jest tylko kilka drogich dla nas pensjonatów i parking dla kamperów z sanitariatami – ale jest brak możliwości rozbicia namiotu na legalu.

My wystartowaliśmy ze Stafal. Jest obszerny, płatny parking pod kolejką i darmowy jeszcze większy po drugiej stronie rzeki na przeciw kolejki. Darmowe miejsca parkingowe są oznaczone kolorem białym, a płatne niebieskim. Ceny kolejki pod lodowiec Indren 3275 m n.p.m. są takie same jak z Alagny. W dwie strony 35 euro, a za dopłatą 5 euro można zakupić otwarty bilet. Jest to ciekawa opcja przy wyjściu kilkudniowym. Nie musimy określić daty powrotu. Bilet jest ważny do końca sezonu.

Na przełęczy Passo dei Salati 2936 m n.p.m. łączą się szlaki z Alagny i Stafal, jest też punkt przesiadkowy kolejek. Dokładniej to znajdują się one w odległości kilkuset metrów od siebie. Z przełączy jest już jedna droga niezbyt trudną granią i dość dobrze ubezpieczoną pod lodowiec. Jest też już jedna wspólna kolejka dla podróżujących od Alagny i Stafal. Szlaków pieszych pod Piramide Vincent jest dużo więcej, wymienione tutaj są najbardziej popularne i uczęszczane prze turystów na ciężko, z namiotem, prowiantem na kilka dni itp.

Lodowiec Indren zaczyna się łagodnie, ale oblodzenia są nieprzyjemne nawet w rakach. Jest tak, ponieważ w lato popołudniami śnieg silnie topnieje aż do tego stopnia, że spływa rzeka całą szerokością lodowca, następnie w nocy wszystko zamarza i świtem mamy mocno pochylone lodowisko. Obierając najłatwiejszą drogę pokonujemy tylko jakieś 100 metrów lodowca i trawersujemy lodowiec w lewo w stronę ściany skalnej. Można iść lodowcem do góry i przez Punta Giordani 4046 m n.p.m. zdobyć Piramide Vincent – ale to temat na osobny wpis 😉

Trawers jest łagodny, lecz bardzo oblodzony. Następnie po dojściu pod ścianę obieramy interesujący nas kierunek. W zależności, do którego schroniska się udajemy: w lewo łagodnie do schroniska Mantova 3498 m n.p.m. lub w prawo i dalej pionowo w górę do schroniska Gnifetti 3648 m n.p.m. Napotkamy tu drewniane, stare, ale jak najbardziej funkcjonalne ułatwienia, np. drewnianą, linową drabinę. Po osiągnięciu szczytu tej około 100 metrowej ściany, kierując się w stronę krzyża, podążamy jakieś 200 metrów granią i wchodzimy w kolejny lodowiec. Nazywa się Garstelet. Warto zapamiętać jakieś detale na tej grani, gdyż łatwo stracić tu orientację, szczególnie schodząc nie wiadomo w którym miejscu należy zacząć wchodzić w ścianę w dół. Po osiągnięciu lodowca możemy przetrawersować w lewo ten niewielki lodowiec, by dotrzeć do schroniska Gnifetti lub cisnąć w górę, by po godzinie drogi osiągnąć już ten właściwy lodowiec Lys Orientale. Nazwa pochodzi od szczytu (wł.) Liskamm (szw.) Lyskamm – najwyższego szczytu w rejonie tego lodowca.

Lodowiec Lys Orientale jest niezaprzeczalnie piękny, fotogeniczny, lecz niezbyt przyjazny i mało gościnny. Szczeliny, szczeliny, duże, małe, niewidzialne, seraki i znów szczeliny. Kluczy się pomiędzy nimi jak w labiryncie. Czasami wycofka, czasami rozbieg, żeby przeskoczyć. Poruszanie się po tym lodowcu najlepiej wykonywać w 3 osoby ze sporym zapasem liny. Warto umieć posługiwać się prusikiem lub po prostu wynająć miejscowego przewodnika.

I tutaj mam małą rozkminę.

Próbuję zliczyć, ile osób szło z przewodnikiem, a kto szedł bez przewodnika. W sumie to poza nami, i kilkoma osobami, wszystkie grupy były prowadzone przez przewodników. Lodowiec Lys nie jest jakimś rekordzistą, ale jest wystarczająco niebezpieczny a i w połączeniu ze sporą popularnością rejonu, dostępnością kolejki taki jest popyt na przewodników. O ile wielokrotnie śmieszą mnie w Alpach pacjenci związani linami w kolorowych kaskach, to tutaj szczerze doradzam zabrać ze sobą linę wraz z umiejętnością jej użycia.

Podążając lodowcem zachwycają widoki, złowrogie seraki w pobliżu, a dalej widać ściany potężnej Piramidy Vincent. Idąc dalej można obserwować piramidę z prawie każdej strony, gdyż okrąża się jej szczyt, by w końcu osiągnąć przełęcz o tej samej nazwie. Dalej już pozostaje wdrapać się najłatwiejszym stokiem, o którym wcześniej wspomniałam.

Im bliżej przełęczy, tym mniej szczelin, lecz za to teraz wysokość daje się we znaki. Coraz wolniej i wolniej, częściej przystanki, zadyszka, samą przełęcz można ominąć. Zostaje już tylko śnieżna kopuła szczytowa. Kopuła szczytowa nie przysparza już żadnych problemów. Wygląda dokładnie jak na zdjęciach, które widziałam w Internecie i które dość mocno zakrzywiły mi wyobrażenie o tym szczycie. Oglądając fotki tej śnieżnej bałuchy naturalnie wyobraziłam sobie łatwo dostępny szczyt. No, w rzeczywistości nie jest tak do końca. Końcówka rzeczywiście jest łatwa i po prostu przyjemna. Jest świadomość, że wszystkie trudy i ryzyka już za nami, a to co zostało, to sama wisienka na tym wielkim, białym torcie. Widoki ze szczytu szczególnie na potężne ściany szczytu Ludwigshohe i pod nim lodowca delle Piode, zmuszają do refleksji. Człowiek jest tu taki mały i kruchy.

Szczerze polecam wędrówkę na Piramidę Vincent.

Jeśli masz jakiekolwiek doświadczenie w poruszaniu się po lodowcu, warto odwiedzić ten szczyt. Jeśli nie masz, to myślę że niezłym rozwiązaniem jest wynajęcie przewodnika. Od grupy do 3 osób przewodnik weźmie 400 euro (czyli tyle samo co za Gerlach…) za wejście jednodniowe ze skorzystaniem z kolejki lub wejście jednodniowe ze schroniska Gnifetti.

Wejście jednodniowe z wjazdem kolejką pod lodowiec Indren jest możliwe przy dobrych warunkach, kondycji i aklimatyzacji. Takie wejście ma sporo zalet. Robi się na lekko, komfortowo, bez noclegów wysoko w górach. Należy jednak niestety wkalkulować wyścig z czasem. Ponieważ kolejka startuje o 7:30, wyjście na szlak najwcześniej o 8:30 jest obowiązkowe. Będziesz musiał często zakładać i zdejmować raki, bo będą przejścia lodowe, a potem wspinaczki skalne. A wracać będziesz w godzinach popołudniowych – po nadtopionym lodowcu – nowe i większe szczeliny.

Noclegi w schroniskach w grupie Monte Rosa nie są tanie, ale umożliwiają bezpieczniejsze poruszanie się w tym lodowcowym terenie. Dają też możliwość poznania ciekawych ludzi i zbliżenia się do alpejskiej natury.

_______________________________________________________________________
Spodobał się artykuł? Uważasz, że inni powinni go przeczytać? Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz lub skomentujesz,
dołączysz do mojego
dołączysz do obserwatorów na

Przeczytaj jeszcze:

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZmiana cen paliw. Olej napędowy droższy od benzyny
Następny artykułSkąd bierzesz energię?