A A+ A++

“Chopcy z Roosevelta” Katarzyny Knychalskiej w reżyserii Jacka Głomba to nostalgiczna opowieść o legendarnej drużynie Górnika Zabrze, która zagrała w finale Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 r. Rok temu spektakl miał premierę w Teatrze Nowym w Zabrzu, a w najbliższy piątek 1 grudnia w ramach cyklu Modrzejewska – Dom Otwarty zostanie pokazany na deskach legnickiej sceny.

Kilkanaście godzin temu w Bytomiu wręczono Złote Maski – najbardziej prestiżowe na Górnym Śląsku nagrody dla twórców teatralnych. W specjalnej kategorii za spektakl “Chopcy z Roosevelta” nagrodzeni zostali Katarzyna Knychalska  jako autorka scenariusza i Jacek Głomb jako reżyser.

Inspiracją dla spektaklu była solidna jak cegła (440 stron) książka Pawła Czado “Górnik Zabrze. Opowieść o złotych latach”, po przeczytaniu której Jacek Głomb pomyślał, że to materiał na spektakl. Pomysł spodobał się w Teatrze Nowym i premierę dopisano do programu obchodów 100-lecia miasta Zabrze. W pracy Jackowi Głombowi towarzyszyła sprawdzona legnicko-wrocławska ekipa realizatorów: Katarzyna Knychalska (tekst), Małgorzata Bulanda (scenografia), Witold Jurewicz (ruch sceniczny), Bartosz Straburzyński (muzyka). “Chopcy z Roosevelta” mają te same geny, co niedawno narodzona w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim “Papusza znaczy lalka” i starsze rodzeństwo z Legnicy: “Ballada o Zakaczawiu”, “Łemko”, “Orkiestra”, “Człowiek na moście”, “Wschody i zachody miasta”… Wszystkie bazują na autentycznych historiach i są mocno zakorzenione w lokalności. Podczas premiery zabrzańska publiczność entuzjastycznie reagowała na padające ze sceny nawiązania do topografii ich miasta i Górnego Śląska.

Małgorzata Bulanda zaprojektowała do “Chopców z Roosevelta” prostą ale sugestywną scenografię, której głównym elementem były dwie płaszczyzny, czarne i chropowate jak węglowe ociosy – złowrogie, nieprzyjazne. Przez otwór w jednej z nich wypada piłka a w ślad za nim na scenie pojawiają się tytułowi “chopcy”, w śnieżnobiałych sportowych trykotach. W tym otoczeniu są jak duchy, postacie z innego świata – i faktycznie, świata, z którego pochodzą, już nie ma. Ten nieistniejący świat będzie się wyłaniał stopniowo z anegdot, pogwarek, wspomnień, urywków. Ze zbiorowej pamięci.

Jacek Głomb i jego ekipa nie poprzestali na odtworzeniu w “Chopcach z Roosevelta” peerelowskiej rzeczywistość ze skórzanym “balem” jako przedmiotem chłopięcych marzeń, z piłkarzami fikcyjnie zatrudnionymi “na grubie”, z pokątnym handlem na zagranicznych wyjazdach i z agentami bezpieki stojącymi na straży sojuszu ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Taka rekonstrukcja byłaby niepełna, niesatysfakcjonująca, bo należało przede wszystkim odtworzyć emocje sprzed pięćdziesięciu paru laty, towarzyszące narodzinom piłkarskiej potęgi z Zabrza. Ich kulminacją jest scena nawiązująca do dramatycznych meczów Górnika z AS Roma, zakończonych awansem do finału Pucharu Zdobywców Pucharu. Podczas “Chopców z Roosevelta” teatralna widownia śledzi zaskakujące zwroty akcji w tym pojedynku z perspektywy piłkarskich trybun, a właściwie z perspektywy milionów Polaków, którzy zaciskali kciuki przy radiowych głośnikach. Genialnym posunięciem inscenizacyjnym było odtworzenie w tym momencie archiwalnego nagrania z głosem Jana Ciszewskiego,  który 22 kwietnia 1970 roku ze stadionu w Strasbourgu krzyczał na koniec meczu: “„Polska! Górnik! Brawo! Proszę państwa, a więc sprawiedliwości stało się zadość!”

W teatrze pewnie łatwiej budować emocje, kiedy narastają linarnie. “Chopcy z Roosevelta” mają jednak inną konstrukcję. Ich szkielet bardziej przypomina osobne owoce zebrane w grono niż płynącą ku morzu rzekę, sumę dopływów. Po premierze widzowie mówili, że nie nudzili się ani minuty, mi jednak za połową, po nastej anegdocie, spektakl zaczął się dłużyć.  Słysząc reagującą śmiechem publiczność Teatru Nowego łapałem się na tym, że przez nieznajomość zabrzańskich realiów umyka mi spora część dowcipów z tekstu Katarzyny Knychalskiej. Z drugiej strony myślę, że tak właśnie miało być: to spektakl dla nich, o nich, o ich mieście, o ich klubie, o ich rodzinach, o ich idolach. W tego rodzaju realizacjach hermetyczność staje się walorem, nie wadą.

Siła zabrzańskiego spektaklu tkwi w prostocie użytych środków wyrazu. Wszystko tu do siebie pasuje: bezpretensjonalna tonacja opowieści, snującej się niespiesznie od anegdoty do anegdoty, monochromatyczna warstwa plastyczna, muzyka bazująca na swojskich dźwiękach trąb i akordeonu, przywodząca klimatem czechosłowacki serial telewizyjny “Pod jednym dachem”. Głomb szafował nią dość oszczędnie, przez co przejmująco zabrzmiała w jednej z finałowych scen, zmiksowana nagle z autentycznym śpiewem kibiców.

Piotr Kanikowski

FOT. TEATR NOWY W ZABRZU

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWalka z antysemityzmem priorytetem
Następny artykułCzy warto założyć firmę w Tarnobrzegu?