Przypomnijmy: pod koniec kwietnia opisaliśmy wzruszającą historię 61-letniego Igora Pedina, mieszkańca Mariupola. Gdy rosyjscy okupanci wkroczyli na teren dzielnicy, w której mieszkał, mężczyzna podjął decyzję o ucieczce do Zaporoża. To miasto pod kontrolą Ukrainy, ale oddalone aż o 225 km od Mariupola.
Nie zostawił psa na pewną śmierć
61-latek nie zostawił na pewną śmierć swojego małego przyjaciela – dziewięcioletniego kundelka, który wabi się Żuża. Po spakowaniu tego, co udało się zmieścić w torbie, wyruszył pieszo wraz z czworonożnym towarzyszem w drogę do Zaporoża. Po pięciu dniach wykańczającej i niebezpiecznej tułaczki, udało im się tam dotrzeć.
Brytyjski dziennik „The Guardian” spotkał się z 61-latkiem, który wraz z Żużą przebywa obecnie we względnie bezpiecznym Kijowie. W piątek opublikowano artykuł, w którym przedstawiono szczegóły eskapady. Ukrainiec ze łzami w oczach opowiedział dziennikowi, jak m.in. musiał przechodzić przez posterunki wojsk rosyjskich, omijać pola minowe, oglądać cierpienia napotykanych po drodze rodaków.
„Szrapnel urwał mu głowę”
Jednym z najbardziej wstrząsający doświadczeń była rozmowa z człowiekiem, którego spotkał w miejscowości Nikolskie, oddalonego o ok. 25 km od Mariupola. Człowiek ten przenocował przybysza i opowiedział o tragedii, która go właśnie spotkała.
– Powiedział mi, że Rosjanie zabili jego 16-letniego syna (…) w Mariupolu. Szrapnel urwał mu głowę. Po zniknięciu syna, przez całe tygodnie szukał go w Mariupolu. Gdy znalazł grób, rosyjscy żołnierze powiedzieli, że będzie musiał go wykopać własnymi rękami (…) Powiedział mi: „Chcę umrzeć, zabiję się” – opowiadał 61-latek.
„Może powinienem cię zatłuc?”
Opowiedział również, jak został po drodze zatrzymany przez rosyjskich żołnierzy, którzy wzięli go na upokarzające przesłuchanie. Na szczęście, po jego zakończeniu wydano mężczyźnie dokumenty Donieckiej Republiki Ludowej, dzięki którym mógł przekraczać z Żużą ustawione przez okupantów posterunki.
– Rosyjski oficer siedział przed biurkiem i zapytał, dokąd idę. Kłamałem. Powiedziałem, że mam wrzód żołądka i muszę dostać się do Zaporoża, ponieważ zapłaciłem za leczenie. Kazano mi zdjąć bluzkę i szukali tatuaży [wojskowych lub patriotycznych – red.]. Miałem siniaka na ramieniu i oskarżyli mnie, że miałem karabin (…) Oficer zapytał „(…) Może powinienem cię zatłuc?”. Odpowiedziałem: „Jak sobie życzysz, komandorze”. Ale zabrano mnie do innego pokoju, gdzie (…) zeskanowali moje odciski palców, położyli mnie pod ścianą i zrobili zdjęcia – kontynuował pan Igor.
„Zrobiliśmy to!” – wykrzyknął do psa
Gdy 61-latek i jego pies zbliżali się do Zaporoża, przyszło im zmierzyć się z najtrudniejszą przeszkodą. Choćby chwila nieuwagi mogła kosztować ich życie. Musieli bowiem przejść przez zrujnowany most, który znajdował się 30 metrów nad linią kolejową.
– Można oszukiwać ludzi, ale nie zniszczony most. Metalowa rama mostu była jednak nadal na swoim miejscu, z dwoma belkami: wąską poniżej i szerszą na wysokości ramion. Przywiązałem psa do torby i przetestowałem przeprawę (…) Wróciłem i ponownie przeszedłem, tym razem z torbą. Potem wróciłem po psa, który szedł za mną po belce powyżej. Gdy przeszliśmy, po prostu krzyknąłem: „Zrobiliśmy to!” – wspominał mieszkaniec Mariupola.
Czytaj też:
Mama i 5-letnie bliźniaki stracili wzrok po wybuchu bomby. Polscy lekarze dokonali cudu
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS