Prace nad polskim testem genetycznym do wykrywania koronawirusa są na finiszu, niebawem ma rozpocząć się produkcja. Opracowany w Poznaniu test będzie ośmiokrotnie tańszy od wykonywanych obecnie oraz produkowany wyłącznie przez rodzime firmy, przy użyciu polskich odczynników. Rząd już zamówił 150 tys. sztuk.
O tym, że w Polsce wykonuje się za mało testów wykrywających koronawirusa, mówi się od dawna. Do czwartku, 9 kwietnia, wykonano u nas 107 tys. takich testów. W Niemczech, dla przykładu, wykonano ich 1,3 mln. Różnicę widać w przeliczeniu liczby testów na milion mieszkańców: Polska – 2,7 tys., Niemcy – 15,7 tys. Wszystkich swoich obywateli zamierza przebadać Islandia.
Ministerstwo Zdrowia zapewnia, że pula zakupionych testów na chwilę obecną jest wystarczająca. Sytuacja może się jednak zmienić w chwili, kiedy nastąpi szczyt zachorowań, a więc już w najbliższych tygodniach.
Koronawirus Gdańsk, Gdynia, Sopot – wszystkie informacje
“Wirusowa grupa wsparcia”
O pomoc w przeprowadzaniu testów wielkopolski sanepid poprosił naukowców z PAN w połowie marca. Pula zakupionych za granicą testów była jednak nieadekwatna do potrzeb, dlatego powstał pomysł stworzenia własnych – produkowanych na bazie polskich odczynników, przez rodzime firmy.
Naukowcy z Poznania, pracujący przy projekcie, nazwali siebie “wirusową grupą wsparcia”. Prototyp testu mieli po pięciu dniach. Nie było to szczególnie trudne, bo poznański instytut od lat specjalizuje się w badaniu kwasów nukleinowych, a to jeden z komponentów testu.
– Każda armia ma oddziały specjalne, coś w rodzaju GROM-u. W polskiej nauce takie oddziały specjalne to instytuty Polskiej Akademii Nauk – mówił “Gazecie Wyborczej” prof. Marek Figlerowicz, dyrektor poznańskiego instytutu, w którym stworzono test. – To one wdrażają nowoczesne metody badawcze. Ludzie niewiele o nich wiedzą, bo na co dzień pracują w cieniu.
Test po pierwszej walidacji
Już w przyszłym tygodniu w radomskim zakładzie firmy Medicofarma ruszy produkcja pierwszej partii polskich testów na koronawirusa (Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyłożyło na ten cel już 8 mln zł). W tym tygodniu poznański test przeszedł oficjalną walidację. W laboratorium sanepidu przebadano próbki od 78 pacjentów – testami komercyjnymi i testami stworzonymi w PAN. Wyniki były zgodne.
Konieczne jest przeprowadzenie jeszcze jednej walidacji – w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego. Potem produkt może zostać zarejestrowany. Wydaje się jednak, że w tym przypadku będzie to jedynie formalność, bo wprowadzenie tych testów do obiegu to rządowy priorytet.
Od stworzenia koncepcji do uruchomienia produkcji długa droga, ale w przypadku testów wykrywających koronawirusa należy działać szybko. Dlatego też Instytut PAN porozumiał się z trzema polskimi firmami: poznańską Future Synthesis, gdyńską A&A Biotechnology oraz Medicofarmą. Dwie pierwsze dostarczą elementy testu i odczynniki, a trzecia zajmie się jego produkcją i rejestracją. Poznański instytut sprzedał jej licencję – dostanie prowizję od każdego testu. Wpływy z tego tytułu mają zostać wykorzystane na dalsze badania, w tym na prace nad udoskonalaniem testu.
53 zł zamiast 400 zł
Ministerstwo Zdrowia od początku marca wydało na testy 12 mln zł, chce wydać kolejne 45 mln zł. W sumie resort ma zamiar kupić 800 tys. testów. Dostawcy sprowadzają je z zagranicy. Koszt to 400 zł za sztukę.
Polski test jest blisko ośmiokrotnie tańszy. W pierwszej partii 150 tys. sztuk, jaką u Medicofarmy zamówiło Ministerstwo Zdrowia, cena jednostkowa została ustalona na 53 zł. Na chwilę obecną nie wiadomo, na ile wycenione zostaną kolejne partie, ale nawet jeśli cena wzrośnie, to nieznacznie.
Co istotne, polski test jest nie tylko tani, ale także uniwersalny. Może z niego korzystać w zasadzie każde laboratorium wykonujące badania genetyczne.
Medicofarma ma produkować 20 tys. testów tygodniowo, ale deklaruje, że jest w stanie podwoić tę ilość.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS