Dzisiaj, 27 sierpnia (07:10)
Miedź Legnica zagra w 7. kolejce Ekstraklasy z Lechią Gdańsk. Gdy te dwie drużyny zmierzyły się w 1990 r. jeszcze przed meczem doszło do historycznego zdarzenia – na radzieckim lotnisku w Legnicy po raz pierwszy wylądował polski samolot. Na pokładzie była drużyna z Gdańska oraz dodatkowo przypięty pasami Fiat 125p.
Jeśli ktoś myśli, że półwolne wybory 4 czerwca 1989 r. oznaczały automatycznie opuszczenie naszego kraju przez bratnią Armię Czerwoną to jest w grubym błędzie. Dopiero prawie 4,5 roku później – 16 września 1993 r. wojska (już) Federacji Rosyjskiej opuściły Legnicę, będącą od II wojny światowej siedzibą dowództwa wojsk sowieckich stacjonujących w Polsce. Dopiero wtedy trzecia część miasta powróciła do Polski.
Piłka nożna jest rzeczą najważniejszą z mniej ważnych, sport nie był ani wtedy, ani nie jest teraz na pierwszym miejscu, ale warto zapytać trenera Jerzego Jastrzębowskiego, który w latach 1989-91 prowadził piłkarzy Miedzi Legnica o tamten czas.
– Żyliśmy zdecydowanie obok siebie, a nie razem. Armia radziecka miała swoje miasto otoczone wysokim murem, my swoje. Nasze drogi krzyżowały się czasem na rynku, gdzie sołdaci sprzedawali różne rarytasy przyniesione z koszar. Być może byli wśród nich nawet jacyś piłkarze, którzy mogliby wzmocnić moją drużynę, w końcu to było kilkadziesiąt tysięcy osób, jednak wtedy o tym się nie mówiło. Trzeba to jasno powiedzieć – zdecydowana większość mieszkańców nie sympatyzowała z Armią Radziecką.
W 1989 r. Miedź Legnica po raz pierwszy awansowała do II ligi, zajmując 14. miejsce, w kolejnym była już czwarta, zapewniając sobie udział w barażach o Ekstraklasę.
– Wygraliśmy 3-1 ze Stalą Mielec u siebie, by przegrać 0-3 na wyjeździe. Różne rzeczy się działy, ja po tych meczach podałem się do dymisji, nie chciałem w tym brać udziału. Może i szkoda, za rok mój asystent, który przejął drużynę zdobył z II-ligową Miedzią Puchar Polski. Miałbym wówczas dwa puchary – pierwszy zdobyłem z macierzystą Lechią Gdańsk w 1983 r. – mówi 71-letni dziś Jastrzębowski.
No właśnie – Lechia Gdańsk. W latach 80. XX wieku była klubem “Solidarności”, na jej meczach wznoszono palce w geście wiktorii, a jej kibice w biało-zielonych szalikach nieśli dobrą nowinę. Tak było w drugiej połowie lat 80., gdy wiara wysypała się przed dworzec w Legnicy (do 1946 r. – Lignica) w drodze na mecz z Zagłębiem Lubin. Traf chciał, że akurat maszerował tamtędy oddziały niezwyciężonej “Krasnej Armii”. Przywitano ją gromkim “Sowieci do domu!”. “Nie smatri i nie słuszaj pacany! Dierży szag rebiata” – “Nie patrzeć i nie słuchać chłopcy. Równać krok!” – skazał skośnooki kamandir.
Lechia zaraz spadła z Ekstraklasy. To był jeden z paradoksów przełomu ustrojowego, że klub “Solidarności”, pozbawiony ubogiego, ale stałego budowlanego mecenatu, po przełomie ustrojowym całkowicie podupadł. Najbardziej znani kibice jak Lech Wałęsa, Jan Krzysztof Bielecki, Aleksander Hall i Donald Tusk pojechali do Warszawa, poszli w prezydenty, premiery i posły, a o Lechii zapomnieli.
Nazwijmy rzeczy po imieniu – latem 1990 roku gra toczyła się o przetrwanie klubu. Bogusław Kaczmarek był trenerem II-ligowej drużyny, ale również kimś więcej – ojcem najlepszym dla “najmłodszej drużyny szczebla centralnego” jak ją nazywano. Normą było, że ponad połowa składu Biało-Zielonych była nastolatkami, reszta wyjechała za lepszym chlebem. Kierownik drużyny, śp. Marek Bąk wyznawał zasadę, że lepiej przeżyć w 13 niż umrzeć w 14. Potrzebny był transfer Piotra Prabuckiego do GKS Katowice, żeby drużyna mogła pojechać na przedsezonowe zgrupowanie do Starogardu Gdańskiego. Za resztę udało się całkowicie spłacić transfer Grzegorza Pawłuszka z Wisły Tczew i za 60 milionów ówczesnych złotych wykupić Karola Sobczaka z Wigier Suwałki. Na marginesie – Sobczak jest dziś burmistrzem mazurskiego Olecka.
Chwytano się każdej okazji, żeby zarobić, a inflacja galopowała. Żeby funkcjonować, klubowy budżet musiał mieć wysokość 2 miliardów złotych. Latem stadion (wtedy jeszcze nie miejski, a klubowy) wynajmowali świadkowie Jehowy, którzy upodobali sobie obiekt przy Traugutta jako miejsce religijnych spotkań i co roku odmalowywali go tak, że wyglądał jak nowy. To szczęście w nieszczęściu, bo gdy chrzczono wiernych, nie mogli z obiektu korzystać piłkarze, którzy musieli na domowy mecz z Siarką Tarnobrzeg (z Jackiem Zielińskim w składzie) przenieść się na pobliski obiekt Stoczniowca.
W dodatku za miesiąc miały się odbyć we Wrzeszczu Igrzyska Solidarności, stadion wymagał poprawek, m.in. naprawy nagłośnienia, tak by zasiadający na prostej nie musieli czytać z ruchu warg siedzącego naprzeciw spikera. W piłkarskim akcencie tej imprezy, przy Traugutta reprezentacja Polski uległa Eintrachtowi Frankfurt 1-3.
Samochodowa giełda na stadionie nie prosperowała tak dobrze jak kiedyś, z jakiegoś powodu większą klientelę miały podobne atrakcje w Chwaszczynie bądź w Pruszczu Gdańskim.
No właśnie – Pruszcz Gdański i giełda, która znajdowała się właściwie na tamtejszym lotnisku wojskowym – stamtąd poleciał pierwszy w historii polski samolot do “Małej Moskwy”.
Oddajmy głos “Bobo” Kaczmarkowi: – Pułkownik Jan Oficjalski to był kochany człowiek. Był prezesem klubu i jednocześnie dowódcą TOL-u – 17. Terenowy Oddział Lotniskowy. Samoloty desantowe, które miał u siebie w Pruszczu musiały wylatać ileś kilometrów. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby latał z drużyną Lechii na pokładzie. Wtedy do Rzeszowa z Gdańska jechało się jakie … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS