A A+ A++

Polki, choć trenują razem ledwie kilkanaście dni, we wtorek w Antalyi wyglądały naprawdę dobrze i pewnie. Choć momentami miały spore kłopoty, to potrafiły naciskać na Włoszki, gdy im nie szło. Do tego dołożyły dobrą dyspozycję w najważniejszych momentach spotkania. Te elementy dały im zwycięstwo 3:0 (28:26, 25:23, 25:21).

To najwyższa wygrana polskich siatkarek z tym przeciwnikiem w międzynarodowym meczu o punkty od 2007 roku, gdy pokonywały Włoszki w trzech setach w sierpniowym meczu cyklu World Grand Prix – do 21, 18 i 19.

Zobacz wideo Jastrzębski Węgiel przegrywa finał Ligi Mistrzów. Jakub Popiwczak: Ogromny ból

Tak Polki cieszyły się z pierwszego zwycięstwa w nowym sezonie. Pozowały z tekturową Różański

Najpierw zawodniczki trenera Stefano Lavariniego cieszyły się jeszcze przed ostatnią akcją spotkania – rezerwowe tańczyły w kwadracie. Po niej wybiegły na boisko, zaczęły się ściskać i podskakiwać. A gdy przyszło do wspólnego zdjęcia, zrobiły coś nietypowego. Według relacji komentatorów Polsatu Sport poprosiły fotografów, żeby chwilę zaczekali, bo chciały zapozować z tekturowymi podobiznami Olivii Różański. Po nie na trybuny hali ruszyła libero Aleksandra Szczygłowska.

Różański była powołana na pierwszy turniej Ligi Narodów, ale już po przylocie do Antalyi nie było jej widać wśród zawodniczek trenujących z zespołem. Przyjmująca została zastąpiona z powodu problemów zdrowotnych. – Nie sądzę, żeby było to coś poważnego, ale wymaga leczenia. Dlatego będzie lepiej, jeśli na razie jej miejsce w składzie zajmie Paulina Damaske. Nie jestem bardzo zmartwiony. Musieliśmy się przystosować do tej sytuacji, ale mam nadzieję, że Olivia wkrótce wróci do gry – tłumaczył w rozmowie z Polsatem Sport Stefano Lavarini.

Na jednej podobiźnie Różański była nawet podpisana. Druga była nieco mniej oficjalna – robiła na niej głupią minę. Zawodniczka pewnie oglądała mecz, więc ten piękny gest koleżanek musiała widzieć i się przy nim uśmiechnąć. Polki w trakcie pozowania do zdjęć zasłoniły też jedno oko. Według Klaudii Alagierskiej w odpowiedzi na pytanie, które zadał jej dziennikarz Interii Damian Gołąb, to też miało być skierowane do Różański. Więcej szczegółów środkowa nie chciała jednak zdradzić.

Już przed meczem było wiadomo, że Polki grają o awans w rankingu. Teraz są najwyżej w historii

To dość symboliczne, że Polki otworzyły granie na poważnie w sezonie olimpijskim meczem z zespołem, z którym zamykały poprzedni. I to jak! To przeciwko Włoszkom rozegrały jedno z najlepszych spotkań w zeszłym roku i to dzięki temu zwycięstwu 3:1 z turnieju kwalifikacyjnego w Łodzi zapewniły sobie awans na igrzyska. Dlatego w maju 2024 roku kadra Lavariniego zaczyna rozgrywki Ligi Narodów ze spokojem, po prostu przygotowując się do najważniejszego: meczów w Paryżu. A Włoszki mają nóż na gardle, bo nie mogą być pewne, że tam w ogóle zagrają.

Do tego potrzeba im obecności w czołówce rankingu Międzynarodowej Federacji Siatkówki (FIVB). Poza najlepszymi zespołami interkontynentalnych turniejów kwalifikacyjnych – Polkami i Amerykankami, Turczynkami i Brazylijkami, a także Dominikankami i Serbkami – na igrzyskach zagrają gospodynie z Francji i pięć drużyn uplasowanych najwyżej w rankingu, w tym jedna z Afryki. Obecnie to Włoszki, Chinki, Japonki, Holenderki i Kenijki. Liczy się jednak, żeby być w tym gronie na końcu, a nie na początku walki w fazie zasadniczej Ligi Narodów. I już przed meczem z Polkami było wiadomo, że jeśli Włoszki we wtorek przegrają, to tylko zaczną sobie to zadanie utrudniać.

Przed nowym sezonem Ligi Narodów Volleyball World – spółka zajmująca się rozgrywkami prowadzonymi przez FIVB – przygotowała nowość. Punkty przyznawane do rankingu FIVB za wynik konkretnego meczu do tej pory były zagadką dla siatkarskich kibiców. Nie dość, że zależały od szeregu czynników, to przed spotkaniem nie podawano, ile dana drużyna będzie mogła ich dostać w przypadku danego rozstrzygnięcia. Można było starać się to obliczyć, ale podawane dane zazwyczaj nieco różniły się od przyznawanych później punktów. Teraz wszystko jest już jawnie udostępniane przed spotkaniem. Dlatego wiadomo było, że jeśli Polki pokonają Włoszki, to przeskoczą je i Chinki w rankingu FIVB, awansując z siódmego na piąte miejsce.

Dla nich może to mieć znaczenie już tylko w kontekście rozstawienia przed losowaniem fazy grupowej turnieju olimpijskiego. Za to dla Włoszek to pierwszy krok w kierunku zagrożenia ich wysokiej pozycji w światowym rankingu, a zarazem obecności w Paryżu. I tak właśnie się stało: Polki awansowały na najwyższe w swojej historii piąte miejsce, a Włoszki spadły na siódme miejsce – więcej na ten temat przeczytacie w artykule “Historyczny wyczyn Polek. Są najwyżej w historii. Tak wygląda ranking FIVB”.

Włoszki niemal jak odwrotność tego, co robią Polki. Brak awansu na igrzyska byłby katastrofą

W Antalyi i tej samej hali, gdzie jeszcze niespełna dwa tygodnie temu Jastrzębski Węgiel przegrał z Trentino w finale Ligi Mistrzów, a Imoco Volley Conegliano pokonało Vero Volley Monza, wygrywając rozgrywki Ligi Mistrzyń, spotkały się dwa zupełnie różne zespoły – w innym momencie przygotowań, z innym poziomem świeżości i inną sytuacją wokół drużyny.

Polki rozpoczęły już trzeci rok pracy ze Stefano Lavarinim, a Włoch nie zwykł dużo zmieniać z sezonu na sezon. Ani w szerokiej kadrze, ani tej wybranej na pierwszy turniej Ligi Narodów nie było wielu zaskoczeń. Trzon zespołu pozostaje taki sam. Trener stara się wprowadzać do zespołu kilka młodych czy wracających do kadry po kontuzjach siatkarek. Ma jednak swoją filozofię pracy, nauczył jej zawodniczki i nie robi rewolucji. Zapowiada także, że i w trakcie sezonu nie ma co liczyć na np. wymianę połowy składu z turnieju na turniej.

W tym sezonie cel Polek to wypracowanie jak najwyższej formy na igrzyska, w dobrym, choć spokojnym tempie w czasie Ligi Narodów. Już w sparingach z Holenderkami – pierwszym wygranym 5:0, drugim przegranym 2:3 – było widać, że podobnie jak rok temu czas spędzony razem podczas pierwszych kilkunastu dni zgrupowania w Szczyrku wykorzystały naprawdę dobrze. W dobrej formie dnia, jeśli zostaną odpowiednio wykorzystane w układance Lavariniego, wyglądają bardzo świeżo. Mają potencjał i siatkarską jakość, żeby zrobić to, co rok temu – przywieźć medal z pierwszej imprezy sezonu. Nikt tego od nich nie wymaga, to nie obowiązek, ale wielu chciałoby pokazu siły przed najważniejszym wydarzeniem dla polskiej siatkówki kobiecej od ostatnich szesnastu lat.

Za to ich wtorkowe rywalki z Włoch mają na głowie niemal same problemy. Kadra zmieniła trenera i dopiero zaczyna pracować z legendarnym, bardzo doświadczonym Julio Velasco. Argentyńczyk ma utrzymać zespół odpowiednio wysoko w rankingu FIVB wygranymi w Lidze Narodów, ale dostał do dyspozycji zawodniczki, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej tkwiły w drużynie pogrążonej konfliktem, a tym samym kryzysem formy. Wtedy miało chodzić o brak zrozumienia z trenerem, którego już tam nie ma – Davide Mazzantim, ale każdy taki zespół po przejściach nie będzie łatwy do poprowadzenia w kolejnych miesiącach.

Zresztą Włoszki w ostatnich kilkunastu miesiącach to niemal odwrotność tego, co prezentują Polki. Nie należy ich lekceważyć, bo to wciąż niedawna potęga i zestaw wielkich indywidualności, ale one coraz częściej nie potrafią stworzyć odpowiedniej całości. Ostatni medal wielkiej imprezy zdobyły dwa lata temu na mistrzostwach świata, dokładnie w momencie, gdy naprawdę urosły Polki. Wtedy nawet brązowymi medalami nie dało się otrzeć łez po braku bardzo wyczekiwanego we Włoszech złota. Rok później w Lidze Narodów odpadły na etapie ćwierćfinału i były szóste, na mistrzostwach Europy nie wywalczyły medalu, zajmując czwarte miejsce i nie broniąc złota sprzed dwóch lat, a z turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk wróciły bez biletu do Paryża. Jeśli tam nie będą jednym z czołowych zespołów, będzie można mówić o końcu pewnej ery wielkiego zespołu. Jeśli tam nie pojadą, siatkarskie Włochy odbiorą to jako katastrofę, po której potrzebna będzie kompletna przebudowa reprezentacji.

Z chaosu zrodziły się prawdziwe killerki. Kluczowy moment wygranej Polek

Wielkich wniosków na podstawie meczu z wtorku nie warto wysnuwać. Nie ma co ukrywać, że Włoszki nie grały tego meczu w optymalnej formie. Nie wystawiły też swojego najmocniejszego składu – zabrakło choćby Paoli Egonu, jednej z najlepszych atakujących na świecie, która w ogóle nie wystąpi w pierwszym turnieju Ligi Narodów, choć w kadrze na całe rozgrywki się znalazła. Jednak wynik idzie w świat, a to, że Włoszki walczą o igrzyska bez części swoich najlepszych zawodniczek, jest tylko ich problemem. Trzeba wziąć to pod uwagę, oceniając wartość zwycięstwa Polek i ich grę, ale nie warto tylko dlatego wszystkiego deprecjonować. Zwłaszcza że gra Polek chwilami była na wysokim poziomie, więc jest się z czego cieszyć.

Wydawałoby się, że wygrana w trzech setach powinna świadczyć o tym, jak gładkie było to zwycięstwo, o wyraźnej przewadze jednego zespołu nad drugim. Nie w tym przypadku. Drużyna Lavariniego zdecydowanie wygrała dopiero trzeciego seta, a i w nim nie wszystko układało się w pełni po jej myśli, niemal cały czas miała swoje problemy. Tego wieczoru w Antalyi liczyło się jednak przede wszystkim, jak uda jej się je opanować, podnieść w najważniejszych momentach, a potem ukryć mankamenty i sprawić, że to rywalki zaczną się mylić. Pod tym względem Polki zagrały przeciwko Włoszkom jak mistrzynie.

Na początku był chaos. I wiele prostych błędów w pierwszym secie. Polkom brakuje zgrania, żeby już teraz częściej ich unikać, a jednocześnie jest go na tyle dużo, że styl gry, jak na tę część sezonu, wygląda naprawdę nieźle. Polki ewidentnie musiały się przyzwyczaić do meczowej atmosfery i dodatkowego stresu przy grze “o coś”. Choć to Włoszki przy zagrywce rozpoczynającej spotkanie popełniły błąd ustawienia, a następnie przegrywały kilkoma punktami. Tylko że zawodniczki Stefano Lavariniego chwilę później już tę przewagę roztrwoniły. W ich zagraniach dało się zauważyć sporo nerwowości, która niestety szybko nie zniknęła – w tym secie łącznie aż osiem razy sprezentowały punkty rywalkom. Włoszki uciekły i prowadziły nawet 21:16. Polki cierpiały w przyjęciu, a Katarzyna Wenerska miała sporo niedokładnych wystaw.

Chaosu ze swojej gry się nie pozbyły, ale gdy przyszło do walki w kluczowych momentach spotkania, to Włoszki zaczęły mieć problemy z wykorzystywaniem własnych szans. Polska kadra już rok temu takie sytuacje wykorzystywała bez litości. I teraz też docisnęła brązowe medalistki MŚ zagrywką, zaczęła atakować skuteczniej i była w stanie obronić cztery piłki setowe w pierwszej partii, a następnie wygrać ją 28:26. To był najważniejszy, przełomowy moment tego spotkania. Już, tak wcześnie, bo Polki udowodniły, że nawet jeśli jest jeszcze sporo do dopracowania po ich stronie boiska, to potrafiły wyjść z momentów słabości. Gdy orientowały się, że złamały przeciwniczki i znalazły dobry moment na poprawienie gry czy odrobienie strat, stawały się prawdziwymi killerkami.

Te dwa elementy przesądziły o zwycięstwie Polek. Były w nich znakomite

Sytuacja z pierwszej partii niejako powtórzyła się w dwóch kolejnych. W drugiej Polki najpierw straciły część pięciopunktowej przewagi i ze stanu 21:16 zrobiło się 21:19. Potem Włoszki obroniły też dwa setbole. Zawodniczki Lavariniego w najważniejszym momencie się jednak nie zawahały i choć musiały czuć nacisk rywalek, i tak były w stanie wygrać do 23. Za to w trzecim secie znów musiały je gonić. Z każdą piłką czuły się jednak coraz swobodniej, a ich gra wyglądała, jakby to wcale nie był pierwszy tak ważny mecz w tym sezonie. Od niekorzystnego wyniku 13:16 przeszły do pewnego prowadzenia 22:18. Były rozpędzone i wygrały całą partię do 21, a mecz 3:0. Tak buduje się pewność siebie. I ważne, żeby to właśnie ten element pozostał Polkom po tym meczu na dłużej.

Kogo wyróżnić? Na pewno Agnieszkę Korneluk. W pierwszym i trzecim secie w ataku dominowała Martyna Łukasik, która była też najrówniejsza w przyjęciu, a przez całe spotkanie znakomicie w ataku radziła sobie Magdalena Stysiak. Ale to środkowa wydawała się najsilniejszym punktem polskiego zespołu. Pięć punktów blokiem i siedem atakiem dobrze podsumowuje, jaki miała wpływ na grę kadry.

Najlepiej punktowała Stysiak – w całym meczu zdobyła 17 punktów. O jeden więcej niż liderka Włoszek Jekaterina Antropowa. Rywalki miały jednak głównie Antropową, a u Polek akcenty rozłożyły się także na wspomniane dwanaście punktów dołożone przez Korneluk, jedenaście Natalii Mędrzyk i dziesięć Martyny Łukasik. Po stronie Italii na poziom dokładnie dziesięciu punktów weszły jeszcze Caterina Bosetti i Anna Danesi. Kilka punktów mniej u zawodniczek wspomagających tę najlepszą często pomaga, gdy pomiędzy zespołami nie ma dużego dystansu – jak tutaj, w pierwszym i drugim secie. Punkty w tym spotkaniu zdobywało siedem Włoszek i osiem Polek, które pod tym względem pozwolił wyróżnić jeden, ale jakże ważny atak Julity Piaseckiej. Przyjmująca debiutująca w Lidze Narodów zdobyła ten ostatni, na wagę zwycięstwa.

Drastycznej różnicy nie ma – Polki poza Stysiak zdobyły tylko jeden punkt więcej (42) niż Włoszki bez Antropowej (41), ale to nie indywidualności decydowały o tym, kto był lepszy w tym meczu. Kluczem było odpowiednie wykorzystywanie błędów rywalek i skupienie się na kluczowych fragmentach spotkania. To Polki wykonały znakomicie.

Oto idealny scenariusz na ten sezon. Dobrze, że można się rozmarzyć

W zeszłym roku na początku Ligi Narodów też pokonały Włoszki – wtedy 3:1 i w drugim, a nie pierwszym spotkaniu rozgrywek. Ale tego pierwszego nikt nie chce pamiętać, bo Polki choć wygrały wtedy po tie-breaku z Kanadą, grały siatkówkę zupełnie niepodobną do tego, co prezentują obecnie. To w trakcie tamtego meczu z Włoszkami mogły opaść szczęki – bo niewielu po słabszym stylu startu turnieju spodziewało się wówczas, że Polki nagle tak odpalą.

W 2023 roku skończyło się przecież na brązowym medalu Ligi Narodów i sezonie, który dał nam jeszcze awans na igrzyska. Teraz to dopiero początek rywalizacji i przygotowań do turnieju olimpijskiego, ale już widać, że skoro Polki grają tu silniejszym składem od kilku wielkich rywali, to nie warto ukrywać, że rosną szanse na powalczenie o większe cele niż tylko budowanie formy na imprezę docelową. Zwłaszcza że turniej finałowy LN w Bangkoku ci, którzy się na niego dostaną, na pewno potraktują jako najpoważniejszy sprawdzian przed igrzyskami.

To Paryż jest najważniejszy, a Stefano Lavariniemu zależy na tym, żeby jego zespół rósł z meczu na mecz, a nie miał w głowie to, że może sięgnąć po kolejny medal wielkiej imprezy. Jednak czemu nie połączyć tego z udowodnieniem, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a przygotowywana forma jest wysoka i dzięki niej kadra może zagrozić nawet najlepszym? To idealny scenariusz, perfekcyjny plan. Stefano Lavarini pewnie za chwilę będzie chłodził wszystkim głowy, ale miło, że już pierwsze spotkanie sezonu pokazało, że można się rozmarzyć. I oby nikt tych marzeń szybko nie zniszczył.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułEwakuacja w Kanadzie. Pożary znów zagrażają Fort McMurray
Następny artykuł“Izraelski czołg zaatakował oznakowany pojazd”. Nie żyje pracownik ONZ