A A+ A++

Uroda to rekomendacja lepsza niż jakikolwiek list polecający – mawiał Arystoteles. Nic więc dziwnego, że większość z nas chciałaby zaliczać się do elitarnego grona ludzi atrakcyjnych, bo wygląd od zawsze świadczył o pozycji społecznej, zamożności i zdrowiu. Niestety natura jest złośliwa i przeważnie obdarza ciałem niepasującym do obowiązującego ideału. A wówczas jedyne, co można zrobić, to wziąć sprawy we własne ręce i stoczyć walkę ze swą zewnętrzną powłoką, nie bacząc na krew, pot i łzy.

„Wystarczy spojrzeć na kobietę, wstając rankiem z łoża po nocnym śnie. Każdy przyzna, że są wtedy wstrętniejsze od zwierząt, których wymienianie o wczesnej porze dnia wróży nieszczęście” – napisał Platon w traktacie „Uczta”. Wielki filozof najwyraźniej źle znosił widok niewiast bez makijażu, ukrywającego kolor cery. W jego czasach każda Egipcjanka, Greczynka czy Rzymianka dobrze wiedziała, że opaloną skórę mają niewolnice lub pracujące na roli chłopki. Gdy cera była blada, to znak, że kobieta należała do arystokracji, bo w krajach leżących na obrzeżach Morza Śródziemnego (a tam narodziła się cywilizacja europejska) jej utrzymanie wymagało dużego wysiłku i pieniędzy.

Biel w cenie

Starożytne elegantki wstępny makijaż zaczynały więc od nałożenia maseczki wybielającej. Sporządzano ją z papki ugniecionego chlebowego miąższu zalanego mlekiem, czasami zmieszanej z miodem i ziołami. Następnie smarowano twarz kremami. Te najlepsze wytwarzano w Egipcie. Po odkryciu grobowca Tutenchamona angielski chemik Alfred Lucas ustalił, że kosmetyki komponowano ze związków ołowiu i galenitu oraz dodatków roślinnych. Takie kremy chroniły twarz przed promieniami słońca, a jednocześnie zabijały bakterie. Ale nie zapewniały jeszcze wystarczającej bladości, stąd damy posypywały twarz pudrem ze sproszkowanego ołowiu, moczonego wcześniej w winnym occie. Do podkreślenia jasnej karnacji znakomicie nadawała się krwistoczerwona szminka wytwarzana z purpury, nakładana na usta palcami, oraz węgiel przyciemniający rzęsy, brwi, a czasami także powieki.

Tak upiększoną twarz uzupełniały ufarbowane włosy. W 2006 roku chemicy z laboratorium paryskiego Luwru, badający pod kierunkiem prof. Philippe’a Waltera skład starożytnej farby, ustalili, że nie pokrywała ona powierzchni włosów, lecz wchodziła z nimi w reakcję chemiczną. W efekcie wewnątrz trzonu włosa tworzyły się nanokryształy siarczku ołowiu, zmieniając jego barwę na kruczoczarną. Ale moda zmienną jest i cesarzowa Poppea Sabina w I w. n.e. jako pierwsza wpadła na pomysł, jak zakasować brunetki, robiąc się na tlenioną blondynkę. Taki kolor uzyskiwała za pomocą substancji wyrabianej z koziego łoju zmieszanego z popiołem z drewna bukowego. Fryzura blond powoduje, że jasna cera wydaje się jeszcze bledsza. Nic więc dziwnego, że natychmiast stała się niezwykle trendy, i to nie zmieniło się do dziś. Cesarzowa Poppea w ogóle wykazywała olbrzymią inwencję w dziedzinie sposobów udoskonalania urody. Jednym z jej szczytowych osiągnięć okazała się maseczka ujędrniająca piersi, będąca mieszaniną gliny, cytryny i octu.

Męska próżność

W czasach starożytnych jednak nie tylko panie dbały o urodę. Za sprawą Aleksandra Macedońskiego, który wylansował zwyczaj codziennego golenia się, próżności ulegali także mężczyźni. Wtedy też, chyba jedyny raz w dziejach, dbanie o urodę przysparzało więcej bólu mężczyznom niż kobietom. „Tych wszystkich szram, które zliczyć możecie na moim podbródku – a jest ich tyle, ile nosi na sobie twarz starego pięściarza – nie zrobiła mi moja żona, jakkolwiek straszna jest w gniewie ze swymi pazurkami, lecz żelazne ostrze Antiochusa i jego ręka zbrodniarza” – pisał o swoim fryzjerze poeta Marcjalis. Z powodu niedoskonałości ówczesnych brzytew ogolenie twarzy bez zacięcia było wielką sztuką. Pomimo to każdy obywatel staczał codziennie walkę z zarostem. Brak porannej toalety stanowił taką sensację, że gdy Juliusz Cezar po długiej bitwie z plemieniem Eburonów zapomniał się ogolić, natychmiast odnotowali to historycy, dodając, że nigdy wcześniej ani później mu się to nie przydarzyło. Żeby zachować gładkość oblicza, rzymscy eleganci stosowali też dropax, czyli maść depilacyjną sporządzaną z żywicy i smoły. W ostateczności nakazywali wyrywać sobie zarost szczypcami, włos po włosku. Szramy, ranki oraz odbarwienia skóry zaklejano małymi krążkami z materiału. Nazywano je splenia lunata (muszka księżycowa). Pechowo dla fryzjerów panujący na początku II w. n.e. cesarz Hadrian wpadł na pomysł, by brzydką szramę na policzku ukryć pod gęstym zarostem. Wkrótce potem wszyscy poddani przestali się golić. Jednocześnie ten sam władca kazał kręcić sobie loki za pomocą gorącego żelaznego pręta. Ten kaprys sprawił, że Rzymianie zastąpili przymus golenia przymusem regularnego robienia sobie trwałej ondulacji, zamieniając rany cięte na oparzenia.

Epoka umartwiania?

Upadek cywilizacji antycznej przyniósł Europie ogólne potępienie ludzkiego ciała. W X w. Odo, opat klasztoru w Cluny, tłumaczył młodzieńcom, że „uroda cielesna nie wychodzi poza skórę. Gdyby mężczyźni wiedzieli, co jest pod skórą, widok kobiety wywołałby u nich mdłości. Skoro nie chcemy dotknąć końcem palca plwocin lub łajna, jakże możemy pragnąć całować wór nawozu”. Ale nawet taka antyreklama nie była w stanie osłabić męskiego zainteresowania ciałem kobiet, a u płci pięknej ukrócić dążenia do upiększania się. W czasach, gdy strój zakrywał całe ciało, niezwykle istotna stała się sama sylwetka w kształcie klepsydry z uwydatnionymi biodrami i biustem. Wielką wagę zaczęły też przywiązywać panie do usuwania włosów z twarzy i każdego odkrytego fragmentu skóry. Używano do tego szczypiec lub palców uprzednio zanurzonych w smole (dawała lepszy chwyt). Najskuteczniejsza okazywała się jednak rozgrzana igła wbijana w cebulki włosowe. Kiedy w XIV wieku modne stały się szczelnie nakrywające głowę chusty, damy zaczęły depilować nawet czoła, aby najmniejszy kosmyk nie wystawał spod nakrycia, oraz wyskubywały brwi. Szczelnie okryte ciało miało jednak tę wadę, że bardzo szybko zaczynało wydzielać nieprzyjemny zapach. Aby temu zapobiegać, Henri de Mondeville, nadworny lekarz króla Francji Filipa IV Pięknego, zalecał damom wcieranie w skórę piżma i gałki muszkatołowej, we włosy kardamonu, zaś na śniadanie spożycie porcji anyżu i kopru. Wprawdzie kąpiel byłaby prostszym rozwiązaniem, lecz modne trendy często bywają sprzeczne z rozumem i rzadko komu to przeszkadza. Oto np. idealny mężczyzna średniowiecza powinien mieć foremnie zbudowane ciało, szerokie barki, wąskie biodra i muskularne ramiona. A jeśli natura nie obdarzyła go tak hojnie, to przynajmniej kilka blizn na twarzy, świadczących o waleczności. Ponieważ zdobycie takiego upiększenia twarzy okazywało się niełatwe, dbający o wygląd panowie własnoręcznie wykonywali blizny na swym obliczu, dorabiając potem do nich odpowiednio efektowne historie – dowodzą autorzy monografii „Historia życia prywatnego”, wydanej pod redakcją Georges’a Duby’ego. Na szczęście waleczności nie musiały dowodzić kobiety. Im z kolei zmierzch średniowiecza przyniósł odrodzenie sztuki makijażu. Stała się ona szybko bardzo popularna i na początku XVI w. Andreas de Laguna, lekarz papieża Juliusza III, skarżył się, że nawet w Państwie Kościelnym niewiasty pokrywają oblicza warstwami maści i proszków tak grubymi, że można by odkroić „kawał sernika z każdego z ich policzków”. Jednocześnie w tamtym czasie kluczowym elementem kobiecego ciała zostały piersi, odsłonięte przez głęboki dekolt, najlepiej duże i położone blisko siebie. Do ich pielęgnacji używano mydła wyrabianego z masła, sadła i łoju, mieszanych z ługiem sodowym w podgrzewanych kotłach. Genialnym pomysłem okazało się dodawanie do niego olejków zapachowych: migdałowego, lawendowego lub różanego. Podśmiewający się z modnych dam poeta Ludovico Aristo o ich porannej toalecie pisał: „Ileż tam nożyków, nożyczek do paznokci, ileż mydełek, cytryn do rąk! Potrzeba im godziny, aby umyć ręce, a druga godzina upływa, zanim je namaszczą, natrą i wreszcie doprowadzą do doskonałości. A jakaż to praca umyć zęby tymi różnymi proszkami! Ileż pudełek, ampułek, flakoników i innych flaszek używają – tego nikt nie zliczy”. Tymczasem modny mężczyzna renesansu po prostu wkładał watowany na ramionach kubrak, by wydawał się szerszy w barach, i dbał o ładnie przystrzyżoną brodę. Gdy jednak siwiał, bez wahania sięgał po farbę do włosów.

Wylęgarnia insektów

Kiedy już w Europie znudziły się kobiece dekolty, przyszła pora na epokę wypielęgnowanych dłoni. Uwielbiali malować je w XVII w. mistrzowie, tacy jak Anton van Dyck, twierdząc, że są najpiękniejszą częścią kobiecego ciała. Aby ręce stawały się doskonalsze, panie wytwarzały maść z gorczycy, tartego jabłka i gorzkich migdałów, smarowały nią dłonie przed snem, po czym zakładały na noc obcisłe rękawiczki. Na dzień ozdobą były długie, zadbane paznokcie. One najlepiej dowodziły, że właścicielka ma na tyle wysoki statut społeczny, iż nie musi pracować fizycznie. Innym sposobem autoreklamy okazywało się delikatne podkreślanie tuszem na dłoniach i przedramionach niebieskich żyłek, aby było widać płynącą w nich błękitną krew. Całość dzieła uzupełniano bladym makijażem na twarzy z domalowanymi rumieńcami. Na koniec zaś światowa dama zakładała jeden z najbardziej sadystycznych wytworów mody – perukę. Pod kaskadami sztucznych włosów te prawdziwe szybko zaczynały się gotować we własnym pocie. Kiedy traciły zdrowy wygląd, medycy zalecali zwilżać je na noc… pomyjami. Peruki łatwo stawały się siedliskiem insektów. W czasach króla Ludwika XIV rzeczą niezbędną do życia dla dam dworu okazywał się zestaw złożony ze złotych szczypiec, kowadełka i młoteczka, będący przybornikiem do dystyngowanego rozgniatania wszy. Chętnie korzystali z niego i mężczyźni, również obnoszący się z perukami. Nic dziwnego, że ludzie modni zwyczajnie wówczas cuchnęli. Ich zapach dał szansę rozwinięcia się na wcześniej niespotykaną skalę przemysłowi perfumeryjnemu. I tu przykładem świecił król Ludwik XIV, który mył się rzadko, natomiast ustanowił urząd nadwornego perfumiarza. Specjalista ów każdego poranka przedstawiał monarsze próbkę zapachu na dany dzień. Gdy uzyskiwał akceptację, wylewał na króla flakonik perfum. Ten zwyczaj chętnie naśladowano w całej Europie. Jednak nadmiar kosmetyków, zwłaszcza u pań, począł wzbudzać nieufność. W roku 1738 roku angielska Izba Gmin uchwaliła ustawę, na mocy której „Każda kobieta, która począwszy od tego dnia przymusi, zwabi lub podstępem skłoni do małżeństwa któregokolwiek z poddanych Jego Królewskiej Mości, używając pachnideł, farb, kosmetyków, barwników, sztucznych zębów, sztucznych włosów, hiszpańskiej wełny, żelaznych rusztowań i obręczy, butów na wysokich obcasach lub też tiurniur, ściągnie na siebie karę z tytułu oskarżenia o czary i podobne przestępstwo, a małżeństwo wyrokiem prawa zostanie unieważnione”. Z treści ustawy można się domyślić, że wielu posłów bardzo boleśnie doświadczyło w swym życiu momentu, kiedy pierwszy raz ujrzeli żonę bez makijażu.

Kąpiele w truskawkach

Więcej swobody przyniósł mieszkańcom Europy początek XIX wieku. Pierwsi mogli cieszyć się tym młodzi mężczyźni, wśród których prym zaczęli wodzić dandysi. „Dandys miał wyglądać na człowieka nieszczęśliwego i chorego; lekko zaniedbany, nosił długie paznokcie, brodę nieogoloną, choć ledwie urosłą, jakby przypadkiem, przez zapomnienie, ponieważ oddawał się rozpaczy, musiał mieć także nieprzyczesany kosmyk włosów oraz głębokie, wzniosłe, zgubne i fatalne spojrzenia” – odnotował około 1820 roku francuski pisarz François René de Chateaubriand. Natomiast kobiety musiały po prostu wyglądać młodo. Piękna skandalistka Thérésa Tallien, która łamała męskie serca na dworach króla Ludwika XVI, a potem cesarza Napoleona, twierdziła, że wygląd nastolatki zachowywała dzięki regularnym kąpielom w truskawkach. Aby się porządnie wypluskać w ich soku, potrzebowała wsypać do balii ledwie 10 kilo tych owoców. Po takiej przyjemności, idąc za radami starożytnych, szorowała skórę gąbką zamoczoną w mleku. Jednak madame Tallien nie mogła się nawet równać ze swą rówieśnicą Aleksandrą Zajączkową z domu de Pernett. Żona napoleońskiego generała, a potem carskiego namiestnika Królestwa Polskiego gen. Józefa Zajączka, jak odnotowali w pamiętnikach jej współcześni, mając 65 lat, wyglądała na dwudziestolatkę, a po śmierci męża, dobiegając siedemdziesiątki, skutecznie uwodziła mężczyzn i odbijała narzeczonych młodszym kobietom. Po warszawskich salonach krążyła plotka, że generałowa sprzedała duszę diabłu. Ona jednak powtarzała, że młodość zachowywała dzięki codziennej pracy nad własnym ciałem. Nigdy nie jadała gorących potraw, a jedynie na zimno jarzyny, owoce i mleko. Sypiała w nieogrzewanych pomieszczeniach, unikając nawet zapalania świecy. Co rano brała kąpiel w wannie pełnej zimnej wody, zaś pod łóżkiem w sypialni trzymała pojemnik z bryłą lodu. No i jeszcze codziennie o świcie odbywała obowiązkowy spacer. Tak przeżyła w dobrym zdrowiu 94 lata. Jeśli poświęcenie generałowej może wydać się wielkie, to co powiedzieć o kobietach z końca XIX stulecia. Wówczas znów powróciła moda na wąską talię, szerokie biodra i obfity biust. Aby wyglądać atrakcyjnie, panie musiały wbić się w jak najciaśniejszy, mocno zasznurowany gorset, trwale zniekształcający ciało i uszkadzający kręgosłup. Krępował on też ruchy i nie pozwalał swobodnie oddychać, więc kobiety, ku radości mogących im śpieszyć z pomocą mężczyzn, mdlały na potęgę. Kolejnym elementem codziennej udręki stało się przygotowanie fryzury. Wygląd włosów powinien był postarzać, bo najbardziej pożądano kobiet dojrzałych. Nie farbowano więc siwizny, za to kręcono włosy rozgrzanymi szczypcami lub lokówkami. Na rynku pojawił się też pierwszy preparat do trwałej ondulacji produkowany przez Karla Nesslera z Nowego Jorku. Wykonanie jej zmuszało panie do spędzenia 12 godzin na fryzjerskim fotelu. Oprócz burzy siwych włosów niezwykle ważny okazywał się dekolt. Tym razem dbano, aby jak najlepiej widoczne były na nim błękitne naczynka krwionośne, a to za sprawą podkreślenia ich tuszem, by skóra na biuście wyglądała na wyjątkowo cienką, niemal przezroczystą. Koniec stulecia przyniósł wielki popyt na usługi pierwszych chirurgów plastycznych. Jolanta Szczygieł-Rogowska i Joanna Tomalska w książce „Historia kosmetyki w zarysie” pisały, że nastąpił wówczas w prasie prawdziwy wysyp ogłoszeń, w których chirurdzy zapewniali panie, że od ręki poprawiają „kościste szyje, brzydkie nosy i wargi, niezdrową cerę, obwisłe policzki, a nawet dość enigmatyczne gniewne spojrzenie”. Mniej zrozpaczone z powodu wyglądu damy miały do wyboru rosnący asortyment nowoczesnych kosmetyków, m.in. krem przeciw zmarszczkom opracowany przez Harriet Hubbard Ayer, wynalezioną we Francji i produkowaną od 1910 r. szminkę w sztyfcie oraz maści Heleny Rubinstein. Jej mikstury chroniące skórę przed słońcem, usuwające piegi czy wodoodporne tusze do rzęs zrobiły światową karierę. Za ich sprawą niegdyś uboga emigrantka z Polski po śmierci w 1965 roku w Nowym Jorku pozostawiła majątek wart 100 mln ówczesnych dolarów. Sukces Heleny Rubinstein i innych producentów kosmetyków nie byłby możliwy bez rewolucji obyczajowej. W XX wieku moda stopniowo odsłaniała kolejne fragmenty ludzkiego ciała, wystawiając je na widok publiczny. A to rodziło przymus dbania o jak najdoskonalszy wygląd. Wprawdzie po raz pierwszy w dziejach blada skóra przestała być świadectwem wysokiego statusu społecznego i na pewien czas stała się nią opalenizna, jednak wymagała coraz różnorodniejszych kremów. Wraz z pojawieniem się krótszych spódnic i bikini doszedł u kobiet wymóg depilacji coraz większych partii skóry, nie oszczędzając nawet włosów łonowych. Jednak rzeczą najciekawszą w naszej epoce jest powszechne przekonanie, że obecnie obowiązujący kanon piękna zapewnia ludziom pełną wolność i swobodę. Kanon, który wymaga, by osoba modna była chuda, miała gładką skórę, każdy włosek pod kontrolą – można wyliczać godzinami, które bez protestu poświęcamy, by sprostać wzorcowi.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSENER Polska wykona mechanizm rozkładania i kierunkowania anteny dla satelity Euclid
Następny artykuł8 ciekawostek pokazujących, że Kanada to wyjątkowe państwo