„Umarł król, niech żyje król!”. Każdy nowy władca na swoim dworze zaprowadza porządki według własnej wizji. Tak samo jest w przypadku nowych selekcjonerów. Nierzadko na pokaz, czasem chwilowo, jednak generalnie zawsze następują roszady personalne wśród sztabu trenerskiego i piłkarzy. Jerzy Brzęczek nie okazał się rewolucjonistą. Można wręcz powiedzieć, że był kimś w rodzaju namiestnika Adama Nawałki. A już na pewno sukcesorem jego dokonań. Wprawdzie wpuścił nieco świeżego powietrza na reprezentacyjne salony, jednak w głównej mierze siłę biało-czerwonej armii stanowili zawodnicy noszący sztandary jeszcze przed jego namaszczeniem. Kilku graczy bez wątpienia zostało beneficjentami jego zwierzchnictwa. Jest też grupa osób, dla której jego rządy były pasmem niepowodzeń lub kompromitacji.
Absolutnie Andrzej Woźniak nie może narzekać na to, co działo się przez ostatnie dwa i pół roku. Gdyby nie Jerzy Brzęczek, prawdopodobnie nigdy nie piastowałby funkcji trenera bramkarzy kadry. Związkowy akt łaski w stosunku do dawnych grzechów wszedł w życie, a „Książę Paryża” mógł spokojnie pracować. Natomiast teraz naszą uwagę skupimy wyłącznie na obecnych reprezentantach Polski. Przed wami zestawienie pięciu największych wygranych i przegranych piłkarzy za kadencji „Guardioli z Truskolasów”.
WYGRANI
Arkadiusz Reca: Przez kibiców nazywany pieszczotliwie przyszywanym synem Jerzego Brzęczka. Wyjazd Recy do Włoch nałożył się w czasie z objęciem sterów przez jego byłego szkoleniowca z czasów Wisły Płock. Otrzymał szansę już w premierowym spotkaniu pod wodzą nowego selekcjonera przeciwko Włochom. Dla niego to też był debiut w pierwszej reprezentacji. Nie zagrał ani źle, ani dobrze. Przeciętnie. Jednak bardzo widoczne były jego braki w defensywie. W późniejszym czasie grzał ławę w Atalancie, a nie dość, że ciągle otrzymywał powołania, to na dodatek był pierwszym wyborem na lewej obronie. Eksperci wskazywali, że jest przecież Maciej Rybus, który występuje w solidnym Lokomotiwie Moskwa. I co z tego? Brzęczek i tak uparcie stawiał na swojego pupilka.
W eliminacyjnym meczu z Łotwą coś drgnęło u Arkadiusza, ale tylko w ofensywie – zaliczył cenną asystę przy golu Roberta Lewandowskiego. Z kolei już tak wybitne postacie, jak znani z naszego podwórka Gutkovskis i Rakels nie miały problemu, aby brać na karuzelę wychowanka Kolejarza Chojnice. W następnym sezonie zaczął on regularnie grać w lidze włoskiej dzięki wypożyczeniu do SPAL. W kadrze cztery razy wszedł na plac gry, ale swoimi występami dał jasny sygnał: poziom reprezentacyjny to dla niego chyba za wysoki wierzchołek. Ostatecznie zaliczył w niej 12 występów, czyli obiektywnie rzecz biorąc, znacznie więcej niż powinien. Bez wątpienia największy wygrany tej kadencji.
Mateusz Klich: Gdyby w kadrze zaprezentował chociaż połowę tego, co potrafi zagrać w Leeds byłby niekwestionowanym liderem drugiej linii biało-czerwonych. U Brzęczka nie błyszczał. Finalnie więcej razy rozczarował, niż olśnił wielomilionową publiczność przed telewizorami. Jedno bardzo udane spotkanie z Bośnią i na tym kończy się lista jego wybitnych meczów z orzełkiem na piersi. Jeśli weźmiemy pod uwagę sam fakt, że po czterech latach został odkurzony przez byłego już selekcjonera, to na pewno jest ogromnym beneficjentem tamtego okresu.
Inna sprawa, że powołania otrzymywał, bo po prostu musiał. Jego gra w Championship nie mogła przejść bez echa. To nie tak, że „Pan Selekcjoner” stworzył kadrowicza z krwi i kości, mimo braku racjonalnych przesłanek – tak jak uczynił to Adam Nawałka z Krzysztofem Mączyńskim. Bilans Klicha przed erą Brzęczka: 10 występów. Z chwilą jego odejścia: 20 meczów. Tak więc to Jerzy Brzęczek zrobił z niego etatowego reprezentanta Polski. I na bank „Clichy” będzie mu za to wdzięczny.
Sebastian Szymański: Były zawodnik Legii Warszawa jako pierwszy z młodzieżowych kadrowiczów realnie zaistniał u Brzęczka. Nie licząc forsowanego Recy, stał się jego premierowym odkryciem. Na dodatek Szymański już w debiucie asystował przy trafieniu Lewandowskiego (na 3:0 z Łotwą). Miesiąc później załadował przepiękną brameczkę ze Słowenią. Soczyście uderzył z woleja i dziecięcy sen spełnił się dla niego już w wieku dwudziestu lat.
Przez dłuższy czas pomocnik Dynama Moskwa był dla Brzęczka dobrym kontrargumentem dla krytyków. Selekcjoner wskazywał, że przecież odmładza kadrę, nie boi się dawać szans niedoświadczonym zawodnikom. Gorzej, że Szymański nie poszedł za ciosem i gdy przyszła poważna weryfikacja jego umiejętności – na tle Włochów oraz Holendrów – oblał egzamin dojrzałości . Pod dużym znakiem zapytania stanęła kwestia, czy oto już objawił się nam skrzydłowy na lata? Mimo wszystko uzbierać 10 gier w dorosłej reprezentacji, będąc jeszcze teoretycznie zawodnikiem kadry U-21, to niezły wyczyn. Nie wiadomo, czy inny selekcjoner z taką pewnością siebie stawiałby na niego.
Tomasz Kędziora: Łukasz Piszczek po mundialu powiedział „szlus”. Mimo próśb i rozmów grzecznie podziękował nowemu sternikowi biało-czerwonych. Nie zostawiał przecież po sobie spalonej ziemi. Bartosz Bereszyński miał zagwarantować długowieczny spokój na prawej flance defensywy. Raz, że był po świetnym sezonie w Sampdorii. Dwa, wcześniej raczej nie zawodził w kadrze. Jednak Brzęczek trochę z przymusu – Bereś próbowany był na lewej stronie – postawił na zawodnika Dymana Kijów. No, i trzeba powiedzieć wprost, że Kędziora wykorzystał szansę. Zazwyczaj solidny, bez większych wpadek. Zagrał w 9 z 10 meczów eliminacyjnych do Euro 2020 i jest dziś numerem jeden w rankingu prawych obrońców reprezentacji Polski. Dodatkowo regularnie występuje w europejskich pucharach. Kariery klubowej na miarę Łukasza Piszczka nie zrobi, natomiast nikogo już nie dziwi jego obecność w wyjściowym składzie naszych „Orłów”.
Kamil Jóźwiak: Nie jest to przypadek, że wśród największych beneficjentów znajduje się kolejny skrzydłowy. W kwestii obsady tej pozycji kadra cierpi na ogromny deficyt graczy o europejskiej klasie. Kamil Grosicki ostatnie półrocze spędził na ławce rezerwowych. Jakub Błaszczykowski szedł spać zdrowy, budził się kontuzjowany. Brzęczek był zobligowany do tego, by szukać nowych rozwiązań i akurat w przypadku piłkarza Derby County można powiedzieć, że ta próba wypaliła. Dyskretny mecz z Italią, ale już akcja bramkowa z Holandią, to international level, jak mawiał Leo Beenhakker. Jóźwiak zagrał we wszystkich ośmiu reprezentacyjnych meczach 2020 roku. To numer jeden jeśli chodzi o ranking graczy, którzy w minionych dwunastu miesiącach zgarnęli najwięcej profitów z tytułu powołań do kadry.
PRZEGRANI
Jakub Błaszczykowski: Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Siostrzeniec Jerzego Brzęczka nawet wystąpił kiedyś w programie Krzysztofa Ziemca pt. Niepokonani. Żywa legenda reprezentacji, a niestety przez brak umiejętności powiedzenia sobie „stop” pomnik uległ uszkodzeniu. Selekcjoner, zanim jeszcze wysłał pierwsze powołania, już przez rzeszę kibiców dorobił się określenia „Wuja”.
Był wrzesień 2018 roku. Błaszczykowski nie łapał się do składu Wolfsburga i zamiast dać sobie na wstrzymanie, to omawiany rodzinny duet nadstawił policzki. Ba, oni zachowali się jak bokserzy, którzy opuszczają gardę w ostatniej rundzie pojedynku. Po zaproszeniu Kuby na pierwsze zgrupowanie przejechał się po nich medialny walec. Na dodatek doświadczony skrzydłowy sprokurował rzut karny w meczu z Włochami, a Polacy ostatecznie zremisowali w Bolonii 1:1. Jasne, kilka razy pozytywnie zaznaczył swoją obecność: honorowe trafienie na Stadionie Śląskim w spotkaniu z Portugalią, asysta z rzutu rożnego przy trafieniu Kamila Glika, kiedy to męczyliśmy bułę z Łotwą. Jednak finalnie były pomocnik BVB doznał znaczącego uszczerbku na kryształowym wizerunku. W dużej mierze może podziękować za to Brzęczkowi.
Robert Lewandowski: Czy bilans 18 meczów i 8 goli za Brzęczka jest powodem do dużej krytyki? Nie. Czy napastnik Bayernu prezentował się znacznie poniżej oczekiwań, a jego potencjał nie został wykorzystany przez trenerów? Zdecydowanie tak. „Lewy” ładował gola za golem w eliminacjach do MŚ 2018 i Euro 2016. Nawet, gdy kompletnie nieszło, to gdzieś jechał na wślizgu – jak ze Szkocją – i wsunął futbolówkę do bramki. Albo zgubił krycie obrońców w doliczonym czasie meczu z Armenią i sprawił, że uniknęliśmy kompromitacji.
Ostatnie dwa i pół roku w kadrze będą się już kojarzyć z Robertem najczęściej bezsilnym, kompletnie odciętym od podań kolegów. W rywalizacjach z silnymi reprezentacjami zaliczał dyskretne występy. Komu zatem strzelał bramki? Cztery Łotwie, Izraelowi z karnego, Słowenii w meczu o pietruszkę, dwie z Bośnią, która kilka dni wcześniej przerżnęła baraże do Euro. Szału nie ma, czterech liter nie urywa jak na najlepszą „dziewiątkę” na świecie. Jasne, przyczyny takiego stanu rzeczy są złożone, ale fakty są faktami – Robert Lewandowski obniżył loty w kadrze w stosunku do tego, co prezentował za Adama Nawałki. O tym, że nie ma chemii pomiędzy nim a Brzęczkiem, wiedzieli prawie wszyscy. Słynne osiem sekund milczenia stanowiło jedynie wymowne podsumowanie tej bardzo chłodnej relacji.
Michał Pazdan: Gdy Brzęczek obejmował kadrę, już dawno minął hype na Pazdana. Nie było już narodowego strzyżenia na łyso, a z głośników nie leciała piosenka „Pazdan Boy”. Na dodatek Jan Bednarek z powodzeniem wskoczył do podstawowej jedenastki Southampton i coraz śmielej poczynał sobie w narodowych barwach. Pazdan na początku stanowił u Brzęczka cenną polisą ubezpieczeniową na wypadek kartek lub kontuzji kogoś z duetu Glik-Bednarek. Awaryjnie wskoczył do składu na pierwsze marcowe mecze eliminacyjne. Trudno powiedzieć, że zawiódł, skoro zagraliśmy na zero z tyłu. Kolejna szansa dla niego pojawiła się na horyzoncie dopiero we wrześniu. Zastąpił wspomnianego wyżej Glika, maczał paluchy przy dwóch bramkach dla Słoweńców, a w „nagrodę” w kolejnym meczu z Austrią wylądował na trybunach. Potem już w ogóle nie otrzymał powołania.
Brzęczek summa summarum obronił się tą decyzją, trudno mu ją mocniej wypominać. W blokach startowych czekał już przecież Sebastian Walukiewicz, a w odwodzie pozostali najpierw Marcin Kamiński, później zaś Paweł Bochniewicz. Pazdan wówczas powoli zbliżał się do „wieku chrystusowego”. Co nie zmienia faktu, że nadzwyczaj szybko i niespodziewanie zakończyła się przygoda z reprezentacją naszego byłego „ministra obrony narodowej”.
Piotr Zieliński: Na Euro 2016 nie uniósł presji. Wędka w meczu z Ukrainą, a potem hektolitry łez w szatni. Mundial w Rosji? Kompletna klapa w jego wykonaniu. Wszyscy liczyli, że może w końcu u Jerzego Brzęczka zacznie grać na miarę potencjału pokazywanego w Napoli. Tak się jednak nie stało. Mało tego, próżno szukać drugiego gracza kadry, na którego temat byłoby tyle dyskusji, który wzbudzałby tak skrajnie ambiwalentne odczucia. Podzielił naród na zwolenników i przeciwników w kwestii jego obecności w pierwszym składzie reprezentacji. Nie było bardziej krytykowanego zawodnika za kadencji Brzęczka. Zresztą, sam selekcjoner wystawił wszystkim na tacy swojego podopiecznego – mówiąc, że czeka aż pewnego dnia „Zielu” wstanie z łóżka i coś mu przeskoczy w głowie.
Momentami przeskakiwało, ale nigdy na stałe. Tylko spotkanie z Izraelem było jego popisem. Może od biedy okraszony golem mecz w Bolonii. Reszta? Przeciętnie lub słabo. Liczby to nie wszystko, ale bramka i dwie asysty jak na zawodnika, który miał wreszcie rządzić na murawie w polskich barwach, to katastrofalny bilans. Kolejny kadrowicz, który wolałby zapomnieć o tamtym czasie.
Maciej Rybus: Kiedyś Paweł Magdoń wspomniał, że gdyby Lenczyk miał do wyboru masażystę albo Komorowskiego, to w wyjściowej jedenastce bełchatowian zagrałby masażysta. Mniej więcej w podobnej sytuacji w reprezentacji Brzęczka był obrońca Lokomotiwu Moskwa. Nominalny lewy obrońca, z naturalną lewą nogą, grający w klubie rywalizującym w Lidze Mistrzów. To i tak było za mało argumentów, by regularnie występował w pierwszym składzie kadry, oczywiście wtedy, gdy był zdrowy. Bartosz Bereszyński męczył się niemiłosiernie na lewej flance. Arkadiusz Reca przez pewien czas jedyną szansę na powąchanie murawy miał tylko w kadrze. Nawet te czynniki nie wpłynęły na zmianę położenia byłego gracza Legii Warszawa.
Od początku współpracy Rybus i Brzęczek nie byli ze sobą za pan brat. Rzekomo konflikt pojawił się w momencie, gdy Rybus z powodu rekonwalescencji nie przyjechał jedno z pierwszych zgrupowań kadry. Wprawdzie dostawał potem powołania, ale w ramach obowiązku. Byleby media i kibice nie psioczyli. Ostatecznie 58-krotny reprezentant Polski nastukał przez te 30 miesięcy zaledwie pięć występów z orzełkiem na piersi, z czego ostatnie trzy w końcówce minionego roku. Największy przegrany tamtego okresu?
***
Oczywiście, lista wygranych i przegranych jest dłuższa. Jacek Góralski – nie licząc przyostrzenia z Italią – wiele zyskał w oczach kibiców. To już nie był tylko Jaca jeżdżący na tyłku, ale zawodnik, który, jak trzeba to i bramkę strzeli, weźmie się za rozegranie. Przez moment Krzysztof Piątek ciągnął za uszy ten projekt. Jakub Moder dał sporo do myślenia w kwestii obsady defensywnego pomocnika. Przemysław Płacheta rzutem na taśmę wskoczył do obiegu reprezentacyjnego. Dla sporej części naszych piłkarzy myśl o kadencji Brzęczka nie będzie powodować obniżki nastroju i migreny.
Natomiast Grzegorz Krychowiak czy Arkadiusz Milik już tak miło nie będą wspominać swoich występów u boku byłego selekcjonera. Dość znamienne jest to, że potencjalni liderzy tej reprezentacji w większości znaleźni się w gronie przegranych.
Fot. FotoPyK
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS