Pobrali się w 1976 roku i do samego końca byli nierozłączni. A gdziekolwiek się nie pojawiali Wojciechowi Karolakowi i Marii Czubaszek towarzyszyła aura romantyzmu. Nie znaczy to, że ich relacja była prosta. Ratowało ich niezwykłe poczucie humoru.
Maria Czubaszek zmarła 12 maja 2016 roku, pozostawiając pogrążonego w żałobie męża, który codziennie wieczorem w jej pokoju palił światło, jakby sprawdzając, czy jednak nie wróciła. Pan Wojciech odszedł do swojej Marysi. Zmarł 23 czerwca 2021 roku w wieku 82 lat. Nietuzinkowa para znów może być razem… gdziekolwiek to jest.
Krystyna Pytlakowska: Wódeczka przewija się przez całą naszą rozmowę. Na początku waszej znajomości Marysia obawiała się, że jesteś całkowitym abstynentem, a to było dla niej trudne do zaakceptowania. Całe jej radiowe towarzystwo lubiło sobie golnąć szczeniaczka w trakcie pracy.
Wojciech Karolak: Fakt, była zaniepokojona, że trafił się jej facet kompletnie niepijący, ale wtedy przecież byłem w okresie abstynencji narzuconej przez Urbaniaka. Niedługo potem wróciłem do swoich zwyczajów.
Powiedziała mi tak: “Kiedy poznałam Karolaka, nie od razu się zorientowałam, że on jest alkoholikiem”.
Ja jej to mówiłem i że nie piję, bo jestem alkoholikiem. Nas zresztą otaczali sami alkoholicy – Kreczmar, Kofta, jazzmani… Bez przerwy odbywało się party u Pietrzaków, na które przychodził Urban. Zaproponował mi bruderszaft, co uważałem za zaszczyt, bo zawsze bardzo lubiłem Urbana. Było wesoło.
Zaczęła się bać twojego picia, gdy dostałeś migotania przedsionków i o mało nie umarłeś.
Powtarzała to z uporem maniaczki, łącząc migotanie z moim piciem. Migotanie przedsionka pojawia się u mnie wtedy, gdy jestem na tournée koncertowym. Mam uczulenie na zawód muzyka, trzeba wstać o dziewiątej rano, jechać samochodem nieraz cały dzień, a ja to fatalnie znoszę. Koledzy muszą coś zjeść w trakcie podróży i tak przelatuje cały dzień. Koszmar.
A ty jesteś niecierpliwy.
To nie brak cierpliwości, tylko zmęczenie. Jestem bardzo niewytrzymały fizycznie. Po całym dniu w samochodzie nie mam siły nosić instrumentów, rozstawiać ich, robić próbę i później jeszcze grać. Potem jest północ, a ja nie spałem od rana. Proszę ich, błagam: muszę natychmiast iść spać, bo umrę. Gdzie jest, cholera, ten hotel? A oni radośni, bo piją sobie piwko. Będziesz spał u pana Stasia, ale jego teraz nie ma. Poczekaj. Nie mogę czekać. Ląduję o trzeciej w nocy w jakimś hoteliku, kładę się, o dziewiątej rano wstaję. Po czterech takich dniach nie mogę się podnieść z łóżka, bo dostaję migotania przedsionków.
Trzy razy mi się to przydarzyło właśnie w takiej sytuacji. Natychmiast musiałem wylądować w szpitalu. A Marysia skojarzyła to z wódką i nie dała sobie nic wytłumaczyć. Dlatego też nie przepadała za Szukalskim, choć to moim zdaniem jeden z największych jazzmanów. Tylko że świat o tym nie wiedział. To jak z Piotrem Płaksinem u Tuwima – do dziś nie wiadomo, czy on naprawdę nie umiał grać na klarnecie. A tu, w Warszawie, mieszkał Tomasz Szukalski – grał na saksofonie tak jak najwięksi, przed którymi świat klęka. Ja to wiedziałem i wybaczałem mu wszystko. Muzyka bywa piękna, ale życie muzyka jest do dupy.
Udawał, że popiera Marysię, a ukradkiem dolewał ci wódki do coli. Dlatego go nie cierpiała?
Tak, a ja mu to wybaczałem, nie mówiąc już o tym, że bardzo lubiłem, gdy ktoś dolewał mi do coli gorzałkę. Dzisiaj mam do siebie pretensję, żal, że za późno przestałem pić. Mogłem wcześniej zauważyć, że to Marysi źle robi. Było mi dobrze z tą wódką. Dopiero po pewnym czasie zauważyłem, że Marysi nie jest tak wesoło, jak mnie. Coś złego się z nią działo, zaczęła odsuwać się ode mnie, stanęła z boku, żadnego porozumienia między nami, kontaktu. Jest, ale jakby jej nie było. I wtedy odstawiłem alkohol. Mam do siebie żal, że za późno, mogłem to zrobić trzy, cztery lata wcześniej. Podarować jej, nam tych kilkadziesiąt miesięcy, cholera.
Do dziś jesteś AA?
Tak. Ale ludzie, którzy pili i przestali, mogą w każdej chwili znów popłynąć. Alkoholikiem jest się do końca życia.
Tak samo jak palaczem. Mój ojciec nie palił dwadzieścia parę lat, ale prosił, żeby przed śmiercią włożyć mu do ust extra mocnego.
Rozumiem to, choć nigdy nie rzucałem palenia. Ale alkohol musiałem rzucić, bo doszłoby do dramatu.
Kiedy się to zaczęło?
Wyniosłem ten nałóg z domu rodzinnego, już jako ośmio-, dziewięcioletni chłopiec po kryjomu spijałem ze stołu resztki z kieliszków. Rodzice prowadzili bogate życie towarzyskie, więc tych resztek było dużo i często. A potem, nawalony, szedłem spać. Nikt nie mógł się więc zorientować w moim upodobaniu.
Marysia pewnie się ucieszyła, że jednak nie pogardzasz alkoholem. Podobno też lubiła popijać.
Lubiła, tylko że miała nieprawdopodobną cechę – z niej natychmiast wszystko wietrzało. Potrafiliśmy przechlać całą noc, ja potem padałem i wyparowywało to ze mnie przez całe popołudnie. A ona, prawie zupełnie trzeźwa, szła do pracy, wtedy do radia, potem do “Szpilek”. Dla niej nie stanowiło to żadnego problemu. W ogóle o co chodzi?
Wtedy miałem całą masę grań. Z ogromną ilością rozmaitych zespołów. Wszyscy się cieszyli, że przyjechałem, i to z organami. A ja bawiłem się i piłem. Pan się bawi, pan się kocha, pan ma po prostu cudowny okres w życiu i nie będzie sobie niczego odmawiał.
Doszło do tego, że koledzy zaczęli mieć ze mną problemy i postanowili mnie sprawdzać przed wyjazdem. Przyszedł “Ptaszyn” czy ktoś inny zapukał. Można była wyczuć, że chodzi o inspekcję, czy ja jestem trzeźwy, czy zapity, czy w ogóle żyję. Wchodziłem szybciutko do wanny, siedziałem w niej i udawałem trzeźwego, a Maryśka rozmawiała z Jankiem, odciągała go od łazienki – pełna konspiracja.
Ona wtedy uważała, że ja sobie piję, bo lubię, a jak nie będę chciał, to przestanę. Powiedziałem jej jednak, jak jest u mnie z tym alkoholem i że ona wykazuje duży optymizm w tej sprawie. Nie rozumiała, co to znaczy być uzależnionym. Mogła wypić i wcale jej to nie szkodziło. Tylko że potem się awanturowała i dopóki jej buzowało w głowie, miała skłonność do kłótni.
Niektórzy ludzie upijają się na wściekło.
Ale w tym jednak nie przyznałbym Marysi palmy pierwszeństwa. Nie była Kaliną Jędrusik ani Zosią Komedową. Tych dwóch pań należało się wystrzegać, gdy się napiły. Kalinę uwielbiałem, Zosię też, ale wolałem je na trzeźwo albo chociaż na wpół trzeźwo. Nie zliczę wspólnych wódek w SPATiF-ie z Kurylewiczem, Komedą, Dygatem, wszystkimi tymi wspaniałymi ludźmi. Zawsze na koniec Zosia albo Kalina musiały wszcząć jakąś awanturę. Marysia nic z tego w sobie nie miała. Tworzyliśmy fajną, taką zakonspirowaną parę.
Wszywałeś sobie esperal?
Nie pamiętam. Zresztą to nie miało dla mnie żadnego znaczenia, czy byłem zaszyty czy nie, a jeżeli byłem i wyjeżdżałem w trasę, to często dopadała mnie depresja, bo niepicie działało na mnie wtedy fatalnie. Robiłem więc eksperymenty, mimo mojej hipochondrii. Kupowałem sobie pół litra, zamykałem się w pokoju hotelowym i popijałem, żeby wypróbować, ile mogę w siebie wlać bez większych konsekwencji. Zgadzało się. Buźka pokrywała się czerwonymi plamami, ale życia nie traciłem. Uważałem więc, że jak będzie bardzo trzeba, to się napiję. I parę razy zrobiłem to, nie szkodząc sobie zupełnie.
Inaczej grałeś, gdy się napiłeś?
Żeby na to pytanie odpowiedzieć uczciwie, nie mogę się powoływać na to, co sam czułem, tylko na to, co mówili o mnie inni. Sprawa była o tyle prosta, że grałem zawsze w grupie i miałem zagwarantowany z ich strony feedback, ocenę mojej muzyki na bieżąco. To normalne, że w grupie ciągle gada się o tym, jak ktoś zagrał, jak ktoś dał popalić albo jak ktoś wzbił się na swoje wyżyny.
Lub odwrotnie – spadł z nich.
Ja się raz wzbijałem, raz spadałem. To nieubłagana zależność. Mam to od dziecka, że przeważnie źle się czuję, wydaje mi się, że za chwilę zemdleję. Strasznie dużo miałem tych omdleń w dzieciństwie. Jakaś wada systemu wegetatywnego. Alkohol pomagał mi nad nimi zapanować i nad tym lękiem.
Kiedy już Marysia się zorientowała, że jesteś w nałogu, zaczęła się tym niepokoić? Mówiła mi, i to całkiem niedawno, że twoje picie było najgorszym okresem w jej życiu. Pamiętasz, powiedziała to nawet w waszym wspólnym wywiadzie, którego mi udzieliliście, chyba w 2012 roku.
Niepokoiło ją, i słusznie, moje picie, bo jeżeli ktoś pija tak jak ja piłem, w każdej chwili może to się bardzo źle skończyć.
Mówiła mi, że była o krok od rozwodu z tobą.
W pewnym momencie była już w takim stanie, że bałem się, że mi wyskoczy przez okno. Rozwód byłby oczywiście czymś fatalnym, ale zdałem sobie sprawę, że może się stać coś dużo gorszego. Tak mnie to przeraziło, że położyłem się na łóżku i prawie wytrzeźwiałem, mimo że byłem bardzo pijany. Decyzję podjąłem w ciągu kilku sekund.
Miałem ze sobą wódkę, która dla mnie była artykułem pierwszej potrzeby – można nie mieć chleba, ale jeśli się pije wódkę, trzeba ją mieć. Nie wylałem jej do zlewu, tak jak to się pokazuje w filmach, tylko dopiłem to, co było w butelce, i postanowiłem, że to jest koniec picia. Nie wstanę z łóżka, dopóki zupełnie nie wytrzeźwieję. Męczyłem się przez dziesięć dni i wstałem już trzeźwy. Przyrzekłem sobie wtedy, że już nigdy więcej, bo stracę moją Marysię. I będę za to w całości odpowiedzialny.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS