Najbardziej podoba mi się Te Pito o Te Henua, czyli Pępek Świata.
– To też nieautentyczna nazwa. Naukowcy twierdzą, że dawniej Wyspa Wielkanocna nie miała nazwy, bo nie było takiej potrzeby. Kiedy straciła kontakt z innymi wyspami Polinezji, była dla siebie całym światem.
Jeśli coś nie ma nazwy, to chyba nie istnieje?
– Nazwa powstaje wtedy, kiedy możemy się do kogoś odnieść. A oni już nie mieli do kogo. Pierwsze nazwy wyspy powstały, kiedy pojawili się obcy – zaczęto mówić o Pępku Świata albo o Mata Ki Te Rangi, czyli o Oczach Patrzących ku Niebu. Ta ostatnia nazwa kojarzy się ze słynnymi posągami z Wyspy Wielkanocnej, a prawdopodobnie chodziło o jeziora wulkaniczne. Ale to wszystko nazwy zmyślone. Teraz wyspiarze zwykle mówią: kainga – ziemia.
O Wyspie Wielkanocnej wciąż wiemy niewiele?
– Nie wiemy dokładnie, kiedy przybyli jej mieszkańcy – padają różne daty, od 800 r. n.e. po XIII w. Raczej wiadomo skąd – zapewne z wyspy Mangareva z Archipelagu Gambiera w Polinezji Francuskiej. Możliwe, że mieli też związki z Pitcairn, wyspą znaną z historii buntowników z „Bounty”. Wiemy, że na początku osiedlili się w Anakena – tam, gdzie dziś znajduje się jedyna piaszczysta plaża. W okolicach odkryto ruiny domów pod wodą.
5 kwietnia 1722 r. wyspę ujrzała flotylla Holendra Jacoba Roggeveena, pierwszego Europejczyka. Co mu zawdzięczamy?
– Nazwę. To była Wielkanoc, więc nazwał ląd Wyspą Wielkanocną. Trafił tam przypadkiem, szukając legendarnego Kontynentu Południowego z jego rzekomymi bogactwami. Gdy Holendrzy zeszli na brzeg, zaczęła się strzelanina. O jej przyczynach dowiedzieliśmy się stosunkowo późno, bo wyprawa Roggeveena skończyła się fatalnie – aresztowaniem ludzi i konfiskatą statków przez konkurencyjną Holenderską Kompanię Wschodnioindyjską. Zagarnięte dzienniki przepadły; jeden z nich znalazł się dopiero w 1910 r.
Fot.: Micheline Pelletier/Corbis/Getty Images / Newsweek_redakcja_zrodlo
Co wiadomo o strzelaninie?
– Sprawcą był sternik, który strzelał do tubylców z tchórzostwa i braku dyscypliny; inni się do tej rzezi przyłączyli.
Czyli zaczęło się źle?
– A potem było tylko gorzej. Wyspiarzami pogardzano, Holendrzy nie zachwycili się posągami moai – uważali, że rzeźby są toporne. Co ciekawe, posągi były wówczas najprawdopodobniej pomalowane, a przy okazji różnych ceremonii wkładano im w oczodoły oczy z białego korala ze źrenicą z obsydianu. Przedstawiały w większości mężczyzn w przepasce biodrowej.
Wyspiarze byli pruderyjni?
– Nie, na Rapa Nui jest wiele żeńskich symboli płciowych. W epoce Roggeveena było tyle samo moai co teraz, czyli około tysiąca.
Mówi się, że przed przybyciem Europejczyków Wyspę Wielkanocną spotkał jakiś kataklizm…
– Największym wstrząsem dla mieszkańców wyspy był kontakt z cywilizacją Zachodu. Pojawiły się nieznane choroby, upadł tradycyjny światopogląd, zmieniła się kultura. Inna teoria mówi, że wyspa niejako sama się „skonsumowała”: wycięto drzewa, zniszczono środowisko naturalne, szczury zjadły orzechy i sadzonki palm. Tę teorię podważają wyniki badań, z których wynika, że miejscowi znali dość zaawansowane techniki rolnicze. A z analizy dawnych szkieletów wiadomo, że nie cierpieli wcale głodu.
Co się działo, kiedy odpłynęli Holendrzy?
– Po 40 latach na Rapa Nui zjawili się Hiszpanie pod wodzą Felipe Gonzáleza. Opłynęli wyspę, sporządzili pierwsze dość dokładne mapy – co ciekawe, z północą u dołu. Jako pierwsi spisali też miejscowe słownictwo – około stu jednostek leksykalnych. W końcu wzięli wyspę w posiadanie, z całym ceremoniałem: sztandarami, biciem w bębny, modlitwami i postawieniem trzech krzyży, które wyspiarze potem rozebrali, bo brakowało im drewna. Hiszpanie nazwali wyspę San Carlos, dla uczczenia króla Karola III. Ale szybko ją porzucili – w Europie zaczęły się wojny napoleońskie i Hiszpania miała kłopoty u siebie. Na Rapa Nui przybyli też James Cook i francuski hrabia La Pérouse. Brytyjczyk zrobił wyspie antyreklamę. Napisał, że to marny kawałek ziemi, więc nie ma się co szczycić jego odkryciem.
Za Cooka wyspiarze mówili jeszcze chyba w swym starym języku?
– Język Rapa Nui bardzo się zmienił od XVIII w. Dziś dużo w nim naleciałości tahitańskich, hiszpańskich, angielskich. Na przykład tihopu, czyli zupa, pochodzi od angielskiego „soup”. Na Chile wyspiarze mówili Tire – przez „r”, bo „l” nie znali. Język Rapa Nui składa się z 14 głosek. Jednym z najważniejszych określeń jest: Aringa Ora, czyli żywe twarze. Tak nazywane są moai.
Wiemy, kogo przedstawiają?
– Deifikowanych przodków. Moai to strażnicy i opiekunowie mieszkańców. Posągi patrzą w kierunku lądu. Gdy wkładano im oczy, promieniowały mocą mana, życiodajną energią. Potem w ich kamiennych platformach ahu zaczęto składać kości zmarłych.
Ile prawdy jest w legendzie o wyniszczającej wojnie Krótkouchych z Długouchymi, którą znamy z filmu Kevina Reynoldsa „Rapa Nui”?
– Zapewne tej wojny w ogóle nie było. W dodatku wszystko wzięło się ze złego tłumaczenia rapanujskich nazw – bo nie chodziło o konflikt ludzi o krótkich i długich uszach, tylko o walkę korpulentnych ze szczupłymi. Mogło, owszem, dojść do rywalizacji o zasoby naturalne, których ubywało, ale na pewno nie były to krwawe rzezie. Niektórzy twierdzą też, że na wyspie występował kanibalizm. Nie ma na to dowodów, ale ludzie lubią sensacyjne wieści z egzotycznych miejsc – stąd np. podkreślano, że nazwę pewnej jaskini, Ana Kai Tangata, można tłumaczyć jako „jaskinia, gdzie ludzie jedzą” albo „jaskinia, gdzie je się ludzi”.
Czyli dzieje Rapa Nui to historia nieporozumień i złych tłumaczeń albo po prostu domysłów?
– W dużej mierze tak. Rapanujczycy sami zapożyczyli dużo legend od innych ludów Polinezji, gdyż zabrakło im własnych. Trzeba pamiętać, że w pewnym momencie w XIX wieku mniej więcej połowa mieszkańców została wywieziona do Peru przez łowców niewolników. Wyspa była bliska zagłady. Elity Rapa Nui pracowały przy zbieraniu guana po drugiej stronie Pacyfiku. Wprawdzie w 1863 r. na skutek presji Francuzów zapadła decyzja o ich repatriacji, ale z ponad stu osób, które weszły na francuski statek, podróż powrotną przeżyło tylko kilkanaście. Reszta zmarła na ospę wietrzną. W dodatku ci, którzy przetrwali, przywlekli na wyspę śmiertelną epidemię.
W latach 60. XIX w. mieszkańców Rapa Nui poddano ewangelizacji, ale ich los wcale się nie poprawił z powodu konfliktu misjonarzy z awanturnikiem Jeanem-Baptistem Dutrou-Bornierem. Pierwsi rozwijali misję w Hanga Roa i nawracali „owieczki”. Drugiego opętała wizja utworzenia wielkiej farmy owczej. W 1877 roku na wyspie pozostało około 150 rdzennych mieszkańców, ale to były ludzkie wraki – ludzie wyczerpani, złamani psychicznie, odarci z tożsamości. Pod koniec XIX w. grupa Rapanujczyków postanowiła spisać swoje legendy. Mówiąc obrazowo, próbowali skleić rozbity dzban.
Udało się?
– Po części tak, ale stworzyli te legendy na nowo, bo przecież żaden ze 150 ocalałych nie mógł pamiętać wszystkich mitów. Część rodzimych opowieści udało się odtworzyć, inne po prostu zapożyczyli z innych wysp Polinezji. Spisane teksty z czasem uznano za święte manuskrypty.
W tym okresie na Rapa Nui pojawili się Chilijczycy.
– W 1870 roku na Wyspę Wielkanocną przybyła wyprawa szkoleniowa kadetów chilijskiej marynarki wojennej. Jeden z nich, Policarpo Toro, przez lata przekonywał władze, że warto zająć Rapa Nui. Chile dokonało aneksji w 1888 roku. Dokument sporządzono w dwóch językach, ale wersja hiszpańska znacznie różniła się od tej spisanej w języku lokalnym i podpisanej krzyżykami przez kilku Rapanujczyków. W rapanujskiej wersji traktatu sugerowano, że ziemia będzie należała do rdzennych mieszkańców, ale w hiszpańskiej wersji „oddawali” oni całą ziemię Chile. Miejscowi do dziś czują się oszukani i przypominają, że traktat nigdy nie został ratyfikowany.
Chile nie miało chyba pomysłu na Rapa Nui?
– Wyspa Wielkanocna, dzierżawiona przez Williamson-Balfour Company, była wielkim pastwiskiem dla owiec. Trwało to do lat 50. XX w. Owce i bydło oraz konie ugniotły kopytami ziemię tak, że przestała rodzić. Odzierały z kory drzewa, czochrały się o posągi. Tubylców traktowano jak niewolników. Mieszkali w ogrodzonym Hanga Roa i musieli prosić o pozwolenie, np. aby wyjść na brzeg oceanu.
Obywatelstwo chilijskie otrzymali dopiero w 1966 r. O swoje prawa walczyli długo. Pierwsze powstanie wybuchło w 1914 r. Zapoczątkowała je wizja miejscowej katechetki i prorokini Angaty, która nawoływała rodaków, by kradli białym bydło i urządzili sobie wielką fiestę. To była rozpaczliwa próba zwrócenia uwagi na potrzeby Rapanujczyków. W latach 60. XX w. wybuchł drugi bunt pod przywództwem Alfonso Rapu, nauczyciela wykształconego w Chile. W 2007 r. Wyspa Wielkanocna otrzymała specjalny status.
Na Wyspę Wielkanocną zamieszkaną przez 6 tys. ludzi przyjeżdża rocznie 100 tys. turystów. Zadepczą Rapa Nui?
– Jednym z poważniejszych problemów wyspy są śmieci, których nie ma gdzie składować, a koszt transportu statkami na kontynent jest ogromny. W dodatku prądy morskie wyrzucają na brzeg bardzo dużo śmieci oceanicznych ze statków. Mieszkańcy organizują oczyszczanie wybrzeży, lecz to niewiele pomaga. Cała wyspa jest wielkim muzeum pod gołym niebem, zdarzają się przypadki wandalizmu. W 2008 roku ktoś oderwał kawałek ucha jednemu z najpiękniejszych posągów stojących przy plaży Anakena.
Rapanujczycy usiłują poradzić sobie z problemem masowej turystyki. Czują, że im zagraża, ale to jednocześnie ich główne źródło utrzymania. Do najważniejszego festiwalu, Tapati – który odbywa się na początku lutego – przygotowują się przez cały rok. Ale festiwal to w dużej mierze folklor dla turystów, wykonuje się wymyślone na nowo tańce. Pierwotnie na Rapa Nui nie znano instrumentów, poza może dziurą w ziemi z płaskim kamieniem, w który tupano, co dawało dźwięk podobny do bębna.
Kultura Rapa Nui to oszustwo?
– Skoro ich własna kultura zginęła w XIX w., musieli stworzyć nową, trzymając się polinezyjskiej poetyki. O dramacie wyspy opowiada niepokazywany w Polsce film Leonarda Pakarati, reżysera z Wyspy Wielkanocnej. Główną bohaterką tego paradokumentu jest jego córka. Dziewczynka poznaje historię wyspy, historię posągu Hoa Haka Nana’ia wywiezionego do British Museum. Wraz z ojcem i dziadkiem wyjeżdża do Londynu z naiwnym przekonaniem, że zabiorą posąg. Okazuje się, że moai jest nie do ruszenia, także dlatego, że chilijski rząd nigdy nie starał się o jego zwrot.
Szacuje się, że na całym świecie rozproszonych jest ok. 40 tys. różnych obiektów wywiezionych z Rapa Nui – przedmiotów użytkowych, dzieł sztuki, ale także ludzkich szczątków. Mieszkańcy wyspy wierzą, że wszystko, co pochodzi z ich kraju, ma moc mana. Uważają, że dopóki wywieziona energia nie wróci do domu, Wyspa Wielkanocna nie zazna szczęścia.
DR HAB. ZUZANNA JAKUBOWSKA-VORBRICH (ur. 1975) jest adiunktem w Instytucie Studiów Iberyjskich i Iberoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się m.in. w historii i kulturze Wyspy Wielkanocnej (na jej temat opublikowała dwie książki, kolejna w drodze).
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS