A A+ A++

Z trenerskiej kariery Paulo Sousy o chińskim epizodzie wiadomo chyba najmniej. Najczęściej kwituje się go teraz na zasadzie „no, nie za bardzo mu tam poszło” i w sumie tyle. Zagłębiamy się więc nieco bardziej w ten etap jego pracy, bo wyłania się tu kilka bardzo ciekawych wątków. W jakim sensie historia klubu, do którego trafił Portugalczyk była nietypowa i dlaczego dziś już go nie ma na piłkarskiej mapie? Jakie ultimatum otrzymał od prezesa? Kogo nowy selekcjoner reprezentacji Polski oskarżał o złe wyniki? I co tu ma do rzeczy Axel Witsel? 

Jest lato 2017 roku. Paulo Sousa zakończył dwuletni związek z Fiorentiną, z którą najpierw zajął piąte, a później ósme miejsce w Serie A. Ogólnie na kolana z „Violą” nie rzucił (drugi rok uznano za rozczarowanie), ale można było zakładać, że swoich notowań nie obniżył i raczej bez większych problemów pozostanie na tym szczeblu w zawodzie. On jednak na początku listopada zdecydował się na egzotyczny kierunek, przyjmując ofertę z chińskiego Tianjin Quanjian. Nie ukrywał, że pieniądze odgrywały znaczącą rolę i jednym z jego motywów była chęć zapewnienia rodzinie ekonomicznego spokoju na kolejne lata.

TRYB PRZYSPIESZONY

Zaangażował się w projekt, który rósł w trybie przyspieszonym, będąc swego rodzaju eksperymentem. Drugi człon nazwy klubu odnosił się do firmy Quanjian, giganta na chińskim rynku tradycyjnych leków tworzonych na bazie ziół. Koncern ten w 2015 roku przejął drugoligowy Tianjin Songjiang, zmienił mu nazwę i szybko wzniósł na wyższy poziom. Zespół zameldował się w chińskiej ekstraklasie jako absolutny beniaminek już w sezonie 2017. Awans wywalczył Fabio Cannavaro, który w połowie rozgrywek zastąpił byłego selekcjonera brazylijskiej kadry Wanderleia Luxemburgo. Włoch przejmował tę drużynę na ósmym miejscu, z passą siedmiu kolejnych meczów bez zwycięstwa. Błyskawicznie ją odmienił, zaczynając od pięciu wygranych z rzędu. Do końca sezonu jeszcze osiem razy sięgnął po komplet punktów, raz zremisował i tylko trzykrotnie przegrał. Dało to przepustki do elity.

Pierwsze skrzypce grało brazylijskie trio: znany m.in. z Porto i Sevilli 45-krotny brazylijski reprezentant Canarinhos Luis Fabiano (22 gole), były pomocnik Szachtara Donieck Jadson (6 goli, 16 asyst) i skrzydłowy Geuvanio (9 goli, 11 asyst). Po awansie doszło jednak do sporych roszad odnośnie najemnych gwiazd. Luis Fabiano i Jadson wrócili do ojczyzny, a rola Geuvanio znacznie zmalała. Zdążył zaliczyć pięć meczów ligowych i trzy miesiące po starcie następnego sezonu także się zawinął.

Trudno się dziwić. W Chinach obowiązują ścisłe limity przy zatrudnianiu obcokrajowców, a właściciel sypnął kasą.

Za 20 mln euro z Zenitu przyszedł Axel Witsel, natomiast za 18 baniek kupiono z Villarrealu Alexandre Pato. Do tego sprowadzono kilku chińskich kadrowiczów, kosztujących od pięciu do dziesięciu milionów, zaś w połowie rozgrywek dołączył jeszcze wypożyczony z FC Koeln Anthony Modeste, który dopiero co załadował 25 goli w Bundeslidze. Łącznie Tianjin Quanjian wydał wtedy na transfery około 75 mln euro. Całkiem sporo, przyznacie.

Cannavaro nie zmarnował potencjału swoich nowych podopiecznych. Beniaminek okazał się rewelacją ligi, zajął trzecie miejsce i awansował do Azjatyckiej Ligi Mistrzów. Tytuł trenera 2017 roku w Chinach nie stanowił kontrowersji. Słynny Włoch skonsumował ten sukces… drugim w swojej karierze angażem w jeszcze bogatszym Guangzhou Evergrande. Pracuje tam do dziś, łącząc to stanowisko z prowadzeniem chińskiej reprezentacji.

DUŻE OCZEKIWANIA

Szefowie Tianjin musieli znaleźć nowego szkoleniowca na sezon 2018 i postawili na Paulo Sousę. Wyjściowo oczekiwania związane z jego zatrudnieniem były bardzo duże. „Drużyny pana Sousy są znane ze swojej taktycznej różnorodności i eleganckiego stylu gry, będącego klasycznym przykładem nowoczesnej, agresywnej piłki nożnej” – napisano w komunikacie.

Cóż, rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Portugalczyk co prawda zaczął ligę od rozbicia 4:0 Henan Jianye, ale potem doznał w niej trzech kolejnych porażek i nigdy na dobre się nie odkręcił na krajowym podwórku. Wyniki pod jego wodzą były głównie przeplatanką rozczarowań i chwilowych przebłysków. Sousa w chińskiej Super League ani razu nie odniósł chociażby dwóch kolejnych zwycięstw, a jego najdłuższa seria meczów bez porażki wynosiła raptem trzy.

Dość szybko zaczęły się zgrzyty dotyczące polityki transferowej.

W połowie sezonu do Borussii Dortmund sprzedany został Axel Witsel, będący absolutnie kluczową postacią drugiej linii. Belgijskiemu pomocnikowi znudziło się kopanie w Państwie Środka, pragnął walki o najwyższe cele w Europie. Sousa do samego końca zakładał jednak, że jego podopieczny nie zmieni barw. Witsel miał w kontrakcie klauzulę wynoszącą 20 mln euro w przypadku oferty z europejskiego klubu, ale Portugalczyk przekonywał, że wygasła ona 13 lipca, wraz z zamknięciem chińskiego okna transferowego. Jeszcze na początku sierpnia, gdy jego piłkarz przebywał na przedłużonym urlopie, mówił: – Nie było żadnych sygnałów o transferze, czy to ze strony klubu, czy samego zawodnika. Wierzę, że wróci. Jest bardzo ważny dla zespołu. Mam nadzieję, że 5 sierpnia stawi się na treningu, a potem będzie nam pomagał do końca sezonu – cytowały go media. Prezes klubu Shu Yuhui także był zdania, że Witsel w niedzielę zamelduje się na miejscu.

Nadszedł jednak poniedziałek 6 sierpnia i Belg został zaprezentowany jako nowy zawodnik BVB. Klauzula wpłacona i do widzenia.

DEZERTER MODESTE

Sousa musiał być rozgoryczony, bo w zwolnione miejsce nikt nowy nie przyszedł, a na dodatek Modeste coraz intensywniej myślał o odejściu. Francuski napastnik podobno od początku nie miał większej ochoty na przeprowadzkę do Chin i decydująca była presja ze strony łaknącego zarobku FC Koeln, choć tu wersje są różne. Jest też taka, że początkowo był zdecydowanie na „tak”, ale po kilku tygodniach na miejscu zmienił zdanie. W każdym razie kluby długo nie mogły się porozumieć, aż wreszcie stanęło na tym, że piłkarz zostanie wypożyczony na dwa lata za 6 mln euro z obowiązkiem wykupu za kolejnych 29 baniek. Jak już grał w nowych barwach, to swoje robił. Łącznie w dwudziestu spotkaniach chińskiej ekstraklasy zdobył 11 bramek i zaliczył cztery asysty. Pod kierownictwem Sousy dołożył także pięć goli i cztery asysty w Azjatyckiej Lidze Mistrzów.

Mimo to po roku Modeste miał dość. Nadal się nie zaaklimatyzował i tęsknił za rodziną. Zaczął stroić fochy, obraził się za zmianę w przerwie i szukał sposobu, żeby zakończyć ten nieszczęśliwy związek. W sierpniu oznajmił, że Chińczycy płacą mu mniej niż wynika z kontraktu. Dążył do jego zerwania pod pretekstem nieotrzymania dodatkowych 11,6 mln dolarów z tytułu premii marketingowej. W międzyczasie z dnia na dzień wyleciał z powrotem do Niemiec. W październiku zaczął trenować z juniorami FC Koeln. Gdyby nie zawirowania prawne, bez problemu znalazłby nowy, mocny klub, ale jego niewyjaśniona sytuacja zniechęcała wielu chętnych. 17 listopada jakby nigdy nic podpisał kontrakt z „Koziołkami” do 2023 roku i jednocześnie pozwał poprzedniego pracodawcę do FIFA. Tianjin oczywiście nie odpuściło i złożyło do światowej federacji kontr-pozew.

Strona niemiecka przekonywała, że Modeste był już wolnym zawodnikiem i mogła go ponownie pozyskać. Myliła się. 11 grudnia sąd arbitrażowy FIFA orzekł, że piłkarz wypowiedział umowę z Tianjin bez ważnego powodu. W orzeczeniu stwierdzono, że co prawda Chińczycy muszą mu zapłacić zaległe pieniądze, ale nie był to wystarczający pretekst, by zmienić klub na zasadzie wolnego transferu. Koeln zakwestionowało ten werdykt. Musiało czekać kolejne tygodnie, dlatego Modeste ciągle nie występował w oficjalnych meczach.

PREZES W WIĘZIENIU

Wreszcie w połowie lutego 2019, po wielu dyskusjach i mediacjach wszystkich stron, został uprawniony do występów w 2. Bundeslidze. Jednocześnie nie oznaczało to zakończenia konfliktu z poprzednim pracodawcą. Ten spór miał się toczyć dalej, już bez udziału klubu z Kolonii. Kto wie, czy ta sprawa nie skończyłaby się dla Francuza nieprzyjemnie, gdyby nie gruba sprawa, która pogrążyła Tianjin. Na przełomie 2018 i 2019 roku wybuchła afera dotycząca firmy Quanjian i jej wspomnianego prezesa Shu Yuhui, który stał także na czele klubu. Padły oskarżenia o korupcję, oszustwo i niedozwolone praktyki marketingowe. W tle przewijała się śmierć czteroletniej, chorej na raka dziewczynki leczonej produktami koncernu.

Koniec końców prezes Yuhui został skazany na dziewięć lat więzienia i zza krat może dziś życzyć powodzenia Paulo Sousie na polskiej ziemi. Klub utracił możnego sponsora i zmienił nazwę z Tianjin Quanjian na neutralną Tianjin Tianhai, stając się de facto innym podmiotem. Tymczasowo trafił pod skrzydła lokalnego związku piłkarskiego, z założeniem, że wkrótce znajdzie się nowy inwestor. Pole manewru było jednak ograniczone. Zgodnie z wymogami musiała to być firma mająca siedzibę na miejscu, w gminie Tientsin. Mimo że chodziło o darmowe przejęcie i jedynie zapewnienie finansowania, nie udało się znaleźć nowego właściciela. W maju ubiegłego roku klub przestał istnieć.

Paulo Sousie to wszystko wówczas było już obojętne, bo dawno znajdował się poza Chinami. Mamy jednak wytłumaczenie, dlaczego koniec jego azjatyckiej przygody wyglądał tak słabo. Odejście Witsela i dezercja Modeste’a mniej więcej zbiegły się z początkiem największego kryzysu Tianjin. Ostatnich dziesięć ligowych meczów za kadencji Sousy to zaledwie jedno zwycięstwo, trzy remisy i aż sześć porażek. Trudno uznać to za przypadek, skoro od połowy w sierpnia w kadrze pozostali Pato i sami Chińczycy.

Niewykluczone, że mimo to portugalski trener pracowałby dalej, gdyby nie podpadł na innym froncie.

 Na koniec wdał się w konflikt z krajowymi zawodnikami, na których próbował zrzucić winę za niepowodzenia. Po fakcie mówił, że Chińczycy tylko wykonują rozkazy, a w ogóle nie rozumieją piłki nożnej. Chciał odsunąć od zespołu kilka czołowych nazwisk. Został wezwany przez zszokowanego prezesa, który powiedział mu, że ma pół godziny na zastanowienie się, czy rzeczywiście chce zrezygnować z tych piłkarzy. Upierał się, że tak, dlatego prezes od razu podjął decyzję, że dzwoni do znajomego Koreańczyka i zaproponuje mu objęcie stanowiska. Dogadali się w parę godzin. Sousa został odsunięty i już więcej drużyny nie poprowadził. Nie do końca wiadomo, czy go zwolniono, czy sam zrezygnował po tej rozmowie – opowiadał na antenie Weszło FM Maciej Łoś, ekspert od chińskiego futbolu, prowadzący facebookowy profil Piłkarskie Państwo Środka.

SUKCESY W AZJATYCKIEJ LIDZE MISTRZÓW

Oficjalnie rozstanie nastąpiło „po przyjacielskich konsultacjach między obiema stronami”, ale wiadomo, jaką wartość mają oficjalne komunikaty. Często żadną, bez względu na prawdziwe powody, wybiera się między kilkoma utartymi formułkami. Nie wykluczalibyśmy nawet wersji, że to sam trener próbował przyspieszyć swoje odejście. W tamtym czasie posada Eusebio Di Francesco w Romie wisiała na włosku, a Sousa był faworytem bukmacherów do jego zastąpienia. Gdyby stał się dostępny od zaraz, jego atrakcyjność na rynku jeszcze by wzrosła. Di Francesco jednak uratował się zwycięstwami nad Frosinone i Lazio. Na stanowisku wytrwał do marca 2019, aż do przegranego dwumeczu 1/8 finału Champions League z FC Porto. Sousa w tym samym czasie podpisywał kontrakt z Bordeaux.

Jeżeli coś mu wyszło w Chinach, to rywalizacja na międzynarodowej arenie. W lidze zostawił zespół na trzynastym miejscu (23 mecze, 24 punkty), ale wcześniej dotarł z nim do ćwierćfinału Azjatyckiej Ligi Mistrzów, co było historycznym osiągnięciem. Nim zadebiutował w Super League, zdążył rozegrać już trzy pucharowe mecze. Najpierw w eliminacjach Tianjin odprawił z kwitkiem rywala z Filipin, a w fazie grupowej pokonał Kitchee z Hongkongu i zremisował z japońską Kashiwą Reysol. Musiało to zapewnić Sousie sporą pewność siebie na starcie. W trakcie ligowego sezonu co prawda przegrał 3:6 z koreańskim Jeonbuk Motors, ale później wygrał wszystkie trzy rewanże i pewnie awansował do 1/8 finału. Tam jego podopieczni sprawili niespodziankę. Po dwóch remisach (0:0 u siebie, 2:2 na wyjeździe) wyrzucili za burtę… Guangzhou Evergrande Fabio Cannavaro.

Dopiero w ćwierćfinale wyraźnie lepsza okazała się Kashima Antlers z Japonii (0:2, 0:3).

W tamtym czasie drużyna Sousy weszła już na ścieżkę kryzysu po utracie dwójki gwiazd. Rewanż przegrała 18 września i Portugalczykowi odpadł ostatni argument sportowy przemawiający na jego korzyść. Po dwóch kolejnych porażkach w lidze i wspomnianym konflikcie, doszło do zakończenia współpracy.

 – Prezes klubu mówił później w wywiadzie, że decyzja o rozstaniu z Portugalczykiem była bardzo dobra, bo drużyna ewidentnie odżyła. Użył nawet stwierdzenia, że zespół został wskrzeszony niczym zmarły – wspominał Łoś w naszym radiu. Koreańczyk Choong-kyun Park w ostatnich sześciu kolejkach wywalczył dziewięć punktów, dźwigając Tianjin z trzynastej na dziewiątą lokatę.

Zaraz potem wybuchła wspomniana afera skutkująca utratą sponsora i więzieniem dla prezesa, więc z perspektywy czasu Sousa być może nawet był zadowolony, że uniknął największego zamieszania. Jego pobyt za Wielkim Murem okazał się rozczarowujący, choć nie wolno też przesadzać i mówić o kompromitacji. To byłyby zbyt daleko idące wnioski, zwłaszcza po uwzględnieniu wszystkich problemów, z którymi wcześniej nie musiał się zmagać Cannavaro.

Fot. Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPODLASKA PRZYRODA
Następny artykułSpalił się dom – potrzebna pomoc dla pogorzelców