A A+ A++

Prof. Cezary Szczylik: Siedzę za biurkiem, mam przed sobą laptop i duży komputer. Ze szpitala dostaję wyniki badań pacjentów. Czytam te dokumenty, a potem dzwonię do pacjenta i rozmawiamy. To rodzaj telekonferencji lub zdalnego konsultowania pacjentów. Jestem pozbawiony bezpośredniego kontaktu z chorym, ale mam możliwość reagowania na wszystkie jego kłopoty. W razie potrzeby mogę też wypisywać skierowania na określone badania czy ustalać termin hospitalizacji.

Raz w tygodniu muszę przyjechać do kliniki, żeby podpisać dokumenty. Wtedy obowiązuje mnie pełen reżim sanitarny – maska, rękawiczki, fartuch.

Co z pacjentami, którzy muszą mieć chemioterapię czy radioterapię albo jakieś badanie, którego nie da się wykonać zdalnie?

– Staramy się tak zorganizować pracę w szpitalu, aby pacjent miał precyzyjnie wyznaczoną godzinę wizyty. Jeśli jest w poczekalni kilku pacjentów, to siedzą w odległości co najmniej dwóch metrów od siebie. Mają maseczki, rękawiczki, są zobowiązani do dezynfekcji rąk płynami z dozowników, które znajdują się przy wejściu. Postępujemy więc zgodnie z zaleceniem inspektora sanitarnego.

Czego brakuje w szpitalu?

– Wciąż brakuje dostępu do szybkich testów. Od początku pandemii powinno być ich dużo więcej. Powinny być też wyznaczone punkty w większej liczbie placówek, gdzie wykonywano by testy. Wtedy zapewne nie wydarzyłaby się tragedia w Szpitalu Bródnowskim w Warszawie, gdzie zakażonych jest kilkadziesiąt osób, czy w szpitalu Toruniu, gdzie stwierdzono 41 przypadków koronawirusa. Już nie mówiąc o samobójstwie ginekologa z Kielc, którego dotknęła fala hejtu, gdy okazało się, że jest zakażony.

W Szpitalu Bródnowskim wirusa roznosił zakażony lekarz nieświadomy zagrożenia, jakie stanowi. Szpital Miejski w Toruniu wydał oświadczenie, że wirus prawdopodobnie wdarł się tam, zanim został potwierdzony w testach i zanim weszły w życie jakiekolwiek obostrzenia sanitarne.

– To pokazuje, jak niebezpieczny, przede wszystkim dla systemu opieki zdrowotnej, okazał się brak wystarczającej liczby testów.

Pana szpital też odczuł kłopoty z brakiem testów. Prawie trzy doby czekaliście na wynik badania pacjentki podejrzanej o koronawirusa.

– To prawda. Gdy trafiła do nas ta pacjentka, „aresztowaliśmy” cały zespół z oddziału, na którym przebywała. Pielęgniarki i lekarze, którzy wtedy pracowali na oddziale, nie wrócili do domu. Wszyscy czekali na wynik badania. Wielokrotnie dzwoniliśmy do sanepidu, aby uzyskać wynik, ale dopiero w trzeciej dobie go poznaliśmy. Na szczęście okazało się, że pacjentka nie ma koronawirusa. Ale proszę sobie wyobrazić, jak wszyscy się czuli przez te trzy dni, w jakim napięciu czekali na wynik. A gdyby wynik okazał się pozytywny? Wtedy trzeba byłoby zamknąć oddział, a chorych musielibyśmy odwieźć do innych szpitali.

Prof. Cezary Szczylik Fot.: Albert Zawada / GAZETA

Jacy pacjenci onkologiczni mają dziś najciężej – ci, którzy kontynuują leczenie, czy pierwszorazowi?

– Najtrudniej jest tym, którzy mają podejrzenie choroby nowotworowej i muszą przejść cały cykl badań. Wiele pracowni diagnostycznych zostało zamkniętych albo pracuje w ograniczonym trybie. Pacjenci nie wiedzą, gdzie mogą zrobić badania, gdzie są wykonywane biopsje. Ani NFZ, ani Ministerstwo Zdrowia nie przygotowały klarownych informacji, jaką ścieżkę diagnostyczną powinien przejść pacjent z podejrzeniem choroby nowotworowej i gdzie ma szukać pomocy. Akurat chorzy z podejrzeniem raka wymagają szybkiej diagnostyki. Gdy rozmawialiśmy jesienią ubiegłego roku, proponowałem stworzenie interaktywnej mapy dostępnej dla każdego pacjenta i lekarza rodzinnego. Wystarczyłoby kliknąć miejscowość, w której znajduje się chory, a wyświetlałyby się najbliższe pracownie tomografii komputerowej, rezonansu magnetycznego i histopatologiczne, wykonujące także biopsje. Taką mapę można by było błyskawicznie uaktualniać o informacje na temat dostępu pracowni w czasie pandemii. Takiej mapy nie ma i pacjenci sami muszą szukać pomocy.

Jak długo teraz pacjenci czekają na postawienie diagnozy?

– Na to pytanie nie mogę szczerze odpowiedzieć. Na razie taka analiza nie jest możliwa. Dopiero za pół roku, rok, nie wcześniej, będzie wiadomo, jak bardzo epidemia utrudniła i opóźniła dostęp pacjenta do leczenia.

Gdy rozmawialiśmy dwa tygodnie temu, mówił pan, że epidemia obnaża słabości systemu opieki onkologicznej. Jakie to słabości?

– Chorzy są zdezorientowani. Nie wiedzą, gdzie mogą szukać pomocy. Mają ograniczony dostęp do badań diagnostycznych. Nie mają szansy na niektóre nowoczesne terapie, bo wstrzymane są procesy negocjacyjne dotyczące refundacji leków, także onkologicznych. Na przykład wciąż nie mamy dostępu do immunoterapii w raku nerki, choć wiemy, że wyniki leczenia tymi lekami są fantastyczne. Wszelkie nowe projekty nie są realizowane, bo wszyscy zajmują się koronawirusem. Jest pełen paraliż.

Co będzie po epidemii?

– Kolejna epidemia. Już nie koronawirusa, tylko epidemia chorych na nowotwory i spraw, które nie zostały załatwione. Pandemia tak naprawdę pokazuje, że król jest nagi. Dopiero teraz widać braki i niedoskonałości systemu opieki zdrowotnej w Polsce. Teraz jest czas, aby się temu przyjrzeć i wyciągnąć wnioski na przyszłość z tego, co się dzieje. To powinno się przełożyć na nową organizację opieki zdrowotnej i finansowania.

Sądzi pan, że takie zmiany będą możliwe po epidemii? Nasilą się przecież problemy gospodarcze, mniejsze będą wpływy do budżetu i będzie mnóstwo spraw do załatwienia.

– Patrząc na obecnych włodarzy, to zero optymizmu. Sądzę, że nic się nie zmieni. Już dziś powinny pracować zespoły, które przygotują poszczególne obszary opieki zdrowotnej do sytuacji po pandemii, podsuną rozwiązania na przyszłość. Tego nie można zacząć robić dopiero wtedy, gdy pandemia wygaśnie.

Czy jakiś zespół już pracuje?

– Żadna z organizacji pacjentów ani żaden z nas, lekarzy, o takiej inicjatywie nie słyszeli.

Partie opozycyjne też nie pracują nad nowymi pomysłami na system opieki zdrowotnej?

– Nie pozwolę sobie na krytykowanie kandydatów na prezydentów, ale myślę, że oni nie są przygotowani do merytorycznej dyskusji na ten temat. Przyznam szczerze, że jestem trochę przerażony brakiem sygnału, że w każdej partii opozycyjnej powołano zespoły, które pracują nad strategią działania po pandemii. Już dość bezmyślnego rozdawania pieniędzy tylko po to, aby kupić odpowiednie ilości kiełbasy wyborczej. Teraz jest czas na to, aby konstruować system nowoczesnego zarządzania państwem.

Co będzie dalej – wstrzymane są badania profilaktyczne, a przecież rak nie czeka. Nie obawia się pan, że po epidemii nastąpi szturm pacjentów na gabinety onkologiczne?

– Każdego roku liczba nowych zachorowań na nowotwory w Polsce rośnie o 3-4 proc. Dziś wszystkie zespoły onkologiczne bardzo ciężko pracują. Dotyczy to i lekarzy, i pielęgniarek. Myślę, że ten strach przed koronawirusem wcale nie przykrywa strachu przed nowotworem. Pojawienie się jakichkolwiek objawów, które nie są typowe dla zakażenia koronawirusem, budzi niepokój, bo może świadczyć o nowotworach. Pacjenci, którzy podejrzewają u siebie zmiany nowotworowe, szukają pomocy, ale rzeczywiście po pandemii może nastąpić szturm na gabinety onkologiczne. W czasie pandemii ograniczyliśmy częstotliwość wizyt. Chodziło nam o to, aby rozgęścić pacjentów.

Co dziś budzi pana największy niepokój?

– Frustruje mnie decyzja ministra zdrowia z 5 marca, żeby otworzyć kliniki za żółtymi firankami, gdzie VIP-y będą leczeni poza kolejką. W sytuacji, kiedy w kraju boimy się wykruszania kadry medycznej dostępnej do codziennej walki z koronawirusem, dowiadujemy się, że powstają przepisy, które obligują organizatorów opieki zdrowotnej do wyłączenia pewnych grup lekarzy i pielęgniarek tylko do opieki nad wybranymi osobami w państwie. Mają powstać placówki medyczne, do których przychodzić będą tylko VIP-y, a do tych miejsc mają być delegowane osoby z już i tak szczupłych zespołów lekarskich i pielęgniarskich. Rozumiem, że rząd trzeba otoczyć szczególną opieką, bo ministrowie zajmują się ważnymi sprawami dotyczącymi funkcjonowania państwa, ale oni i tak do tej pory mieli specjalną opiekę. Pojawienie się takich rozwiązań w czasie pandemii uważam za skandaliczne.

Zwłaszcza że już co szósta osoba zakażona to pracownik medyczny – lekarz, pielęgniarka, ratownik medyczny.

– Dziś naszą największą bolączką jest wykruszanie się kadry medycznej spowodowane zakażeniem koronawirusem. Już na początku epidemii popełniono bardzo wiele błędów – nie zadbano o kadrę medyczną, czasem wręcz negowano używanie masek, brakowało środków ochrony indywidualnej. Ta niefrasobliwość sprawiła, że trzeba było zamykać całe oddziały w szpitalach, zamknięto np. Klinikę Nowotworów Płuc w warszawskim Centrum Onkologii. Kilku pracowników medycznych straciło pracę za informowanie opinii publicznej o brakach środków ochrony osobistej. A przecież kapitalne znaczenie dla funkcjonowanie państwa mają nie tylko ministrowie, ale także lekarze. A o nich nikt nie dba, nikt nie pamięta. Jeśli lekarze i pielęgniarki nie będą właściwie zabezpieczeni, system może się wykoleić. To może doprowadzić do katastrofy.

Skąd taka niefrasobliwość na początku epidemii?

– Nie sądzono, że Polska może pójść ścieżką włoską lub hiszpańską. Przypuszczano, że jesteśmy narodem wybranym, a takie myślenie jest katastrofalne, bo wcale nie jesteśmy narodem wybranym. Wręcz przeciwnie – jesteśmy narodem gorzej uposażonym pod wieloma względami. Żyjemy w państwie, które jest zinstytucjonalizowane, w którym rządzący nie kierują się zdrowym rozsądkiem. Żyjemy w państwie populistycznym i dopóki to się nie zmieni, i tak długo jak państwem będzie rządzić populizm i demagogia, nie będziemy mieli właściwego systemu opieki zdrowotnej. Będziemy od czasu do czasu jako lekarze oklaskiwani na balkonach, a jutro usłyszymy: „pokaż lekarzu, co masz w garażu”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOd poniedziałku znika część ograniczeń: dozwolony spacer do lasu, więcej osób w kościołach i sklepach
Następny artykułGubernator Ameryki