A A+ A++

No i tak. Ilekroć sobie obiecuję tygodniową przerwę od pisania, wyskakuje coś takiego, że po prostu muszę się wygadać. Pozostaje mieć nadzieję, że niekoniecznie na próżno.

Kwestia relacji Kościoła z władzą polityczną to jedna z najczarniejszych i najbardziej jednoznacznie wstydliwych kart w jego historii. Dzisiaj, na fali pewnego odrodzenia, jakie miało miejsce w pewnej części mojego pokolenia, często się to usiłuje negować, a przynajmniej niuansować. Sam pamiętam, taki wypadek, gdy jakiś Sławny Pan w telewizji wypowiedział się w jakiejś debacie, że Kościół zawsze przeciwstawiał się demokracji i emancypacji. Byłem oburzony. Poleciałem do książek znajdować wyjaśnienia. Maritain w „Humanizmie integralnym” (ten wielki ortodoksa mimo woli) szybko wyjaśnił mi, że Kościół „ledwie bronił należnych sobie praw”. Hilaire Belloc, w „Europie i wierze”, że w zdrowym odruchu samozachowania nie chciał poczynić koniecznych z historycznego punktu widzenia ustępstw na warunkach przeciwnika. Byłem uspokojony. Ale na krótko. Bo ile może trwać taka zabawa? Jeden przykry fakt – dobrze, nawet dwa jeszcze da się wytrzymać, może nawet i trzy. Ale jeśli takich nieprzyjemnych faktów jest tyle, że człowiek w pewnym momencie przestaje liczyć? Jak długo można uciekać przed rzeczywistością? W takim wypadku, człowiek ma przed sobą dwie drogi: albo ulec i za cenę stoczenia się w siedemnastowieczny sposób myślenia o polityce pozostać katolikiem „integralnym”, albo stanąć w prawdzie i, ryzykując spory kryzys tożsamości, postarać się na własną rękę jakoś z tych zaszłości historycznych wybrnąć. Wybrałem opcję numer dwa (bo taki już jestem). Tutaj zaś, chciałbym przybliżyć krótko jedną z niezliczonej ilości podobnych historii, mało w Polsce znaną, które skłoniły mnie do podjęcia takiej decyzji.

Ruch Le Sillon (po polsku: bruzda/ścieżka, chodzi o to, co zostawia za sobą pług) był katolickim ruchem społecznym, powołanym w roku 1894 przez wybitnego katolickiego intelektualistę Marca Sangniera w odpowiedzi na wezwanie papieża Leona XIII, by nareszcie zacząć wprowadzać wiarę w czyn na niwie społecznej. Celem ruchu były, między innymi: wzmocnienie roli laikatu w kościele, „katolicka edukacja” społeczeństwa, tak by naraz podnieść w nim poziom wiedzy politycznej i religijnej, odrodzenie społecznej praktyki wiary poprzez złączenie jej z daleko idącą reformą ogólno-narodową, poprawa bytu najbiedniejszych robotników, wreszcie: zasypanie podziałów, jakie istniały w społeczeństwie francuskim od czasów Wielkiej Rewolucji. Ruch spotkał się z ogromnym entuzjazmem wielkiej liczby Francuzów (liczba jego członków błyskawicznie sięgnęła połowy miliona), energia zaś i geniusz osobisty założyciela, tudzież wstępne sukcesy, dawały nadzieję na wielkie dzieło.

By nagle, po 16 latach działalności, niezawodny Pius X zdławił ten ruch, potępiając jego postulaty, wszystkich zaś jego „nieposłusznych” członków obkładając ekskomuniką. Swoją wolę ogłosił za pośrednictwem listu pasterskiego „Notre charge apostolique” („Nasz mandat apostolski”). Przyjrzyjmy się tutaj pokrótce treści tego listu.

Dlaczego zatem, zapytajmy, ruch musiał przestać istnieć? Odpowiedź: ponieważ, choć „był kiedyś katolicki”, teraz katolicki być przestał. Czemu? Ponieważ przestał rozpoznawać ledwie „jedną” słuszną „siłę moralną, jaką jest katolicyzm” i wpadł w sidła zgubnego sekularystycznego pluralizmu, który uroił sobie, że życie społeczne jest dla wielu grup, nie dla jednej. Innymi słowy: stał się w nowoczesnym sensie tego słowa demokratyczny. Prawdziwa, katolicka koncepcja demokracji, pisze papież, da się streścić w słowach: „Demokracja albo będzie katolicka albo nie będzie jej wcale”. Sillon natomiast, z biegiem czasu zaczął uznawać rzecz niesłychaną: że nowa demokracja „nie tyle będzie katolicka, co raczej nie będzie anty-katolicka”. Liderzy tego ruchu w paroksyzmie bezczelności ośmielili się napisać: „choć cenimy swą wiarę ponad wszystko w świecie, nie zakazujemy nikomu czerpać energii moralnych z tych źródeł, z których tylko zechcą. W zamian, domagamy się jedynie, aby i nam nie zabraniano czerpać inspiracji z naszego katolicyzmu”. W konsekwencji, miast budować na Chrystusie i jego „potężnej hierarchii Nieba”, zwrócili się w kierunku złudnych ideałów współczesnego świata, takich jak wolność, równość i godność ludzka. Opętani „fałszywą wizją ludzkiej godności” zaczęli domagać się rzeczy tak niegodziwych, jak możliwie najpełniejsza emancypacja ekonomiczna proletariatu, możliwie jak najbardziej bezpośredni udziału ludu w rządach, powszechna edukacja czy równouprawnienie wszystkich religii.

Jakie są tego efekty? Pisze papież bez fałszywej litości: chaos, „negacja wszelkiego autorytetu”, anarchia, pycha, bezbożność. I nie zapominajmy, dodaje, o spustoszeniu moralnym, jakiego podobnie bezpośrednie przestawanie z niewiernymi dokonałoby wśród młodzieży katolickiej (sic). Te i inne wstrętne ideały należy wprost odrzucić – i powrócić do tradycyjnej, ortodoksyjnej doktryny Kościoła, głoszącej, że Zbawiciel Jezus Chrystus przyszedłszy na ziemię nie zostawił wolności ludzkiemu sumieniu, ale nałożył na wszystkich „OBOWIĄZEK przynależności do jego trzody, uznania jego doktryny, praktykowania cnót i podporządkowania się nauczaniu Piotra i jego następców”. Że Kościół ma zatem prawo domagać się od państwa specjalnego traktowania i pomocy w owym trudnym zadaniu, jakim jest prowadzenie ludzi do zbawienia. Że kwestie świeckie, takie jak wolność polityczna i dobrobyt materialny, powinny zejść na drugi plan, ponieważ zbytnie zaangażowanie w ich realizację grozi odpadnięciem od wiary. No i, rzecz jasna, że należy zgodzić się na społeczne nierówności, ponieważ „Bożym zrządzeniem” każda społeczność ludzka jest z natury swej nierówna, gorsi zaś muszą polegać na decyzjach i autorytecie lepszych, w pełni mu się podporządkowując.

Na tym właściwie można by skończyć, niemniej argumentacja, jakiej papież używa jest tak porażająco infantylna, że warto poświęcić jej tutaj kilka słów. A zatem, pamiętaj czytelniku, że Ewangelia nikomu nie obiecuje społeczeństwa bez cierpienia i trudu. Że Apostoł Paweł prorokował, iż wszelka społeczność ludzka, nawet najbardziej doskonała, opierać się będzie na bezwzględnym posłuszeństwie wobec wszelkiego autorytetu. A czy wielcy królowie średniowiecza znali ideały ruchu Le Sillon? Nie! A mimo to potrafili zapewnić swoim poddanym dobrobyt i szczęście. Wreszcie, „wyobraź sobie warunki społeczne, w których Chrystus miał odwagę powiedzieć: ‘Oddajcie cezarowi, co należy do cezara!’”. No i tak dalej, i tym podobne.

Szczerze powiedziawszy, nie za bardzo mam pomysł jak to skomentować. Poza może tym, że jeśli istotnie takie było stanowisko większości katolików, to różne antyklerykalne ustawy, w tym na przykład ta z roku 1905, miały pełne uzasadnienie. Dzisiaj, gdy czyta się różne katolickie książki na temat choćby Wielkiej Rewolucji Francuskiej, dużo spotyka się tam jojczenia na niesprawiedliwe prześladowania, jakie spotkały Kościół ze strony pierwszych liberałów. No cóż. Chyba czas powiedzieć uprawiającym je autorom, że pora dorosnąć. Idee mają konsekwencje. I jeśli istnieje jakaś instytucja, która otwarcie mówi wszystkim, że ich koncepcje polityczne są wstrętne, ich pojęcie wolności wypaczone, i jeśli tylko wróci do władzy, pierwszą rzeczą, jaką zrobi, to im ową świeżo wywalczoną wolność zabierze, nie można się przecież po ludzku dziwić, że zrobią wszystko, aby owa instytucja nie tylko do władzy, czy powiedzmy wysokiej pozycji, nie wróciła, ale aby ją po prostu zniszczyć. Każdy, powiadam, to rozumie. No, chyba, że się jest totalnym obłudnikiem. I konkluzja niniejsza, z przyczyn nie do końca uświadomionych, dziwnie mnie niepokoi.

No i cóż. Jedyne, co można zrobić, to cieszyć, się obecnie mamy już inny Kościół, przynajmniej nominalnie. Że mamy teologów, którzy uznają społeczną odpowiedzialność ludzi wierzący. Że mamy konstytucję o wolności religijnej „Dignitas humanae”. I wreszcie, tak bardziej konkretnie, że mamy papieża, który stara się być bliski życiu, a nie głosi tylko urbi et orbi z Wysokiej Wieży w Rzymie, poza którą chyba nigdy nie wystawił stopy, abstrakcyjne mądrości, wynikające z niesprawiedliwej i inkwizytorskiej lektury kilku tekstów. To wszystko daje sporą nadzieję na przyszłość. No ale żeby nadzieja ta się ziściła, potrzeba przede wszystkim uderzenia się w piersi i przyznania się do błędów. Trudne, owszem. No ale coś tam jest w Ewangelii o tym napisane. I choć wielu zapewne cała kwestia wydaje się ściśle historyczna, zapytajmy samych siebie na koniec – czy jednak większa uczciwość w sprawie naprawdę niegodnej postawy papiestwa wobec sprawy robotniczej, demokracji i kilku innych zjawisk nowoczesnego świata, nie pomogłaby nam trochę także wobec problemów bardziej aktualnych, które tak mocno dzisiaj widać? Przecież, powiadają, to historia jest matką polityki.

Maciej Sobiech

P.S.
Jakby ktoś chciał sobie poczytać, to ma tu link do tłumaczenia angielskiego: https://www.papalencyclicals.net/pius10/p10notre.htm

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWielkopolska: Marszałek wręczył nagrody twórcom kultury
Następny artykułKubacki: Z prawdziwymi skokami narciarskimi to miało niewiele wspólnego