A A+ A++

W połowie lutego, na pierwszym po wyborach posiedzeniu komisji gospodarki morskiej minister Marek Gróbarczyk, po blisko roku próśb opozycji, wreszcie przedstawił wyniki finansowe stoczniowych spółek należących do skarbu państwa. Dane za 2018 roku mówią, że wszystkie są głęboko pod kreską. Największa państwowa stocznia, Nauta z Gdyni – 57 mln 900 tys. zł, Stocznia Wojenna (którą Polska Grupa Zbrojeniowa wykupiła z rąk syndyka) – 26 mln 560 tys. zł, Stocznia Gdańsk – 20 mln 512 tys. zł, GSG Towers – 68 mln 83 tys. zł.

Stoczniowcy wychodzą na ulice

O problemach Nauty mówi się najgłośniej – stoczni brakowało nawet pieniędzy, żeby regulować rachunki za energię, a podwykonawcy do dziś toczą długie procesy sądowe o uzyskanie wynagrodzeń za wykonane na rzecz stoczni prace.

Działacze zakładowej “Solidarności” obawiają się, że spółka w każdym momencie stracić może płynność finansową. Za styczeń i luty pełne wynagrodzenia dla pracowników nie zostały wypłacone w terminie. Wyrównanie pensji na konta wpłynęło 12 marca, czyli dokładnie w dniu, kiedy kilkudziesięciu stoczniowców pikietowało w Warszawie przed kancelarią premiera, siedzibami PGZ i Funduszu Inwestycyjnego Zamkniętego MARS (którego aktywem jest Nauta).

– Oczekujemy zdecydowanych działań pomocowych – mówi “Wyborczej” Edmund Ruszkowski, szef związkowców “S” z Nauty  – Uważamy, że stocznia już dzisiaj ma duże problemy z płynnością finansową i działać trzeba natychmiast. Złożyliśmy petycję do premiera i ministra aktywów państwowych. Wciąż czekamy na odpowiedź.

Czy kolejne dofinansowanie stoczni z kasy państwa przyniesie jakiś efekt?

– Wyniki finansowe spółek stoczniowych pokazują, że rząd kompletnie zmarnował ostatnie lata – mówi Tadeusz Aziewicz, poseł Koalicji Obywatelskiej i członek sejmowej komisji gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej. – Zamiast tzw. odbudowy mamy głęboki regres. Potrzebna jest głęboka zmiana filozofii myślenia o naszych stoczniach, koncentracja na celach gospodarczych, nie politycznych. Samo udzielenie pomocy publicznej, nawet gdyby było możliwe, nie rozwiąże problemów, może jedynie przesunąć w czasie agonię sektora, która zaczęła się dużo wcześniej, zanim rozpoczął się kryzys związany z epidemią. Potrzebne są radykalne decyzje uważa Aziewicz.

Niemieckie stocznie zawiesiły produkcję

Na problemy całego sektora stoczniowego wpływ będzie miał również zastój w gospodarce, spowodowany epidemią koronawirusa. Najszybciej widać to w branży wycieczkowców – armatorzy największych flot już zrywają lub zamrażają zerwać kontrakty na budowę w stoczniach europejskich. Dla przykładu, w Niemczech stanęła produkcja trzech stoczni należących do MV Werften, grupy z kapitałem azjatyckim. Do budowanych tam statków również polskie firmy dostarczały elementy konstrukcyjne. Większość zakładów stoczniowych pracuje na kontraktach długoterminowych.

– Jeśli bankrutuje armator i nagle przestaje płacić, to kryzys dla stoczni może być odczuwalny natychmiast – mówi Andrzej Denz, prezes prywatnej stoczni Damen z Gdyni, która specjalizuje się w produkcji superjachtów. – Tąpnięcie może być odczuwalne za kilka miesięcy. Już dzisiaj banki udzielając kredytów, wprowadzają nowe narzędzia weryfikujące, czy płynność finansowa firmy nie jest zagrożona w najbliższej przyszłości.

Ktoś zyska?

Jest też druga strona medalu. Niektóre ze stoczni, głównie z sektora prywatnego, realizuje dużo kontraktów rządowych.

– Operowanie w pewnej niszy może dla niektórych okazać się ratunkiem. Budowa promów dla rządu Kanady bądź realizacja zamówień wojskowych to projekty, które raczej nie są zagrożone – uważa z kolei kpt. ż.w. Marek Błuś, publicysta specjalizujący się w gospodarce morskiej.

Specjaliści wskazują, że oszczędzać zaczną również armatorzy budujący statki dla rynku offshore (górnictwo morskie), co ma związek z pikującymi cenami za baryłkę ropy, która w ostatnich dniach zatrzymała się na wysokości 20 dolarów. Wiele polskich stoczni, m.in. gdyński Crist, specjalizuje się w budowie i remontach specjalistycznych jednostek.

Straty, jakie stocznie poniosą na epidemii, zależą od czynnika, który ma wpływ na całą światową gospodarkę – to czas, jaki upłynie na walkę z wirusem.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTeresa Lipowska źle znosi domową izolację: Najgorsza jest samotność
Następny artykułPozorny sukces miasta w sądzie