Walka z koronawiursem w prywatnym ośrodku w Czernichowie trwa od Wielkanocy. Dwa pierwsze przypadki zakażenia stwierdzono u personelu, potem zakazili się także pacjenci. W czwartek wieczorem większość personelu opiekującego się pacjentami opuściła ośrodek. W piątek rano wyjechali stamtąd ratownicy Zintegrowanej Służby Ratowniczej. Pomagali jako wolontariusze, mieli być w ośrodku tydzień, zostali dwa tygodnie.
Sytuacja zrobiła się dramatyczna, w ośrodku było 160 pacjentów, z czego 54 zakażonych koronawirusem. Zapadła decyzja o przewiezieniu zakażonych pacjentów do szpitali leczących COVID-19 oraz do izolatorium. Okazało się, że do szpitali z powodu złego stanu trzeba także przewieźć 9 pacjentów, u których testy nie potwierdziły jeszcze zakażenia. Większość pacjentów została już przewieziona. W ośrodku pomagają m.in. ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR oraz księża.
Ewa Furtak: Jak w ostatnich tygodniach wyglądało życie w ośrodku w Czernichowie?
Pani Anna: Pracownicy, którzy się nami zajmowali, spali na krzesłach i na podłodze na korytarzach, nie wychodzili z ośrodka. Pani z dyżurki, bardzo fajna, spokojna, z takimi dobrym podejściem do pacjentów, pracowała bez przerwy chyba przez dwa tygodnie. Rozumiem, że oni wszyscy nie byli w stanie tak pracować dłużej, że tego nie wytrzymali.
Kto się teraz wami zajmuje?
– Przychodzą do nas ludzie w kombinezonach ochronnych, trudno poznać kto to, mówią do nas zniekształconymi głosami. Nie wiem, kim są. Ale też wiem, że muszą się tak zabezpieczać.
Jest problem z jedzeniem, bo dostajemy je w jednorazowych naczyniach, zimne. Pewno trudno je dostarczyć tylu osobom naraz. Radzę sobie, mam herbaty ziołowe, parzę je, żeby wypić coś gorącego. Wydaje mi się też, że dostajemy coraz mniej leków. Może są jakieś problemy z ich zdobyciem.
Wiedzieliście, co się dzieje w ośrodku?
– Niewiele nam mówili, ale pewno dlatego, żeby jeszcze bardziej nas nie martwić. Wiem, że niektóre osoby zakaziły się koronawirusem, że niektórzy pacjenci umarli. Podobno ja i panie, które są ze mną w pokoju, nie jesteśmy zakażone. Bardzo cieszę się, że w tej sytuacji nie jestem sama, w jednoosobowym pokoju, tylko mam się choć do kogo odezwać.
Chce pani zostać na miejscu?
– Tak, nie chciałabym stąd wyjeżdżać. Mam problemy m.in. z pamięcią, nawet nie wiem, od kiedy tutaj jestem i dlaczego znalazłam się w ośrodku. To, co się działo ostatnio, doprowadziło mnie do załamania nerwowego. Cała się trzęsę.
Na korytarzu stoją worki z rzeczami pacjentów. Co by się stało, gdybym musiała stąd wyjechać? Musiałabym zostawić swoje rzeczy? Mam tutaj wszystkie swoje rzeczy, jak w domu. Bardzo szkoda byłoby mi ciepłego, miękkiego koca, nie chciałabym, żeby mi go odebrali. A wydaje mi się, że ludzie, których wywożą, muszą zostawić wszystkie swoje rzeczy.
Takie przeżycia i radykalne zmiany nie są dobre nawet dla zdrowych osób, a co dopiero dla takich jak ja. Mogę nawet, jak trzeba, nie wychodzić z łóżka, wystarczy mi dostęp do toalety, bylebym tylko nie musiała stąd wyjeżdżać.
Jakie środki bezpieczeństwa przedsięwzięto w ośrodku? Musicie chodzić w maseczkach? Możecie opuszczać pokoje?
– Z pokojów możemy wychodzić, oczywiście, o ile ktoś jest osobą chodzącą. Z maseczkami jest różnie. Ja ciągle starannie myję ręce, to mój nawyk. Choroba wyczyściła mi część umysłu, ale nie zabrała wszystkiego, ten nawyk został mi z czasów, gdy pracowałam: byłam związana z mikrobiologią.
* Imię zostało zmienione.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS