Podczas jednego ze spotkań online ze znajomymi usłyszałam od koleżanki, że zamówiła burgera z miejsca, które usytuowane jest w osiedlowym garażu. W popularnej aplikacji szukała restauracji najbliżej swojego adresu i tak trafiła na knajpę Warszawski Burger.
Okazało się, że właścicielką jest Monika Kowalczyk, której pandemia wywróciła życie do góry nogami. W grudniu 2019 r. kobieta postanowiła wrócić do Polski z Portugalii, gdzie w ostatnim czasie mieszkała. Pobyt w Warszawie miał być tymczasowy, ponieważ Monika planowała na początku 2020 r. wyjechać do USA, gdzie szukała już pracy. Niestety, w marcu pandemia koronawirusa pokrzyżowała wszystkie jej plany.
Przeczytaj: To nie jest kraj do rodzenia dzieci. Lęk o przyszłość waży na decyzjach o posiadaniu dzieci
– Pandemia zamknęła mnie w Warszawie, dlatego zaczęłam szukać pracy tutaj. W jednej z firm dostałam propozycję jako project manager przy organizacji eventów i targów, które odbywały się m.in. w Czechach, we Włoszech, w Niemczech. Kiedy wszystkie wydarzenia zaczęły być odwoływane, zastanawialiśmy się z moim szefem, co moglibyśmy dalej robić. Myśleliśmy o ozonowaniu pomieszczeń, aby dostosować się do rynku, ale też o gastronomii. Mój szef stwierdził, że to najlepsza droga, bo ludzie będą zawsze musieli jeść. Ja natomiast nie przepracowałam pół dnia w gastronomii, to bardzo ciężka praca – powiedziała Monika w rozmowie z WP Kobieta.
Szef kobiety zaangażował w nowy projekt swojego znajomego Łukasza, który pracował wcześniej w tej branży. Stał się najważniejszym ogniwem w kreowaniu nowego lokalu na mapie Warszawy.
– W zasadzie nasz szef zostawił nam wolną rękę. Łukasz zajął się kuchnią, ja wszystkim innym, czyli m.in. marketingiem. Poświęciliśmy bardzo dużo czasu i energii, aby rozwinąć tę restaurację. Niestety, po czasie wyszło kilka niefajnych sytuacji, przestaliśmy dostawać wynagrodzenie, dlatego postanowiliśmy odejść. Wkrótce potem lokal się zamknął – słyszymy.
Monika i Łukasz zostali bez pracy. Oboje byli zdeterminowani, aby szybko podjąć się nowego zajęcia.
– W głowie zaczęliśmy układać plan na własną knajpę, która miałaby działać tylko na zasadzie dostaw, bo zauważyliśmy, że jest zapotrzebowanie. Pierwsze miejsce, jakie oglądaliśmy miało normalny lokal. Potem Łukasz powiedział, że to są dodatkowe koszty, dodatkowy stres, więc zaczęliśmy szukać kuchni gastronomicznej.
W ten sposób znaleźli garaż na Mokotowie, który jest usytuowany przy jednym z osiedli. To miejsce wydało im się idealne, dlatego zdecydowali, że właśnie tam otworzą swoją burgerownię.
– Z zewnątrz to jest klasyczny garaż, natomiast w środku to pomieszczenie starej hydrofornii, w której ktoś przed nami robił catering. Jeden z chłopaków, który przy tym pracował, mieszkał w bloku obok, wyszedł na spacer z psem i zobaczył, że jest tam takie pomieszczenie. Można powiedzieć, że to dół w ziemi, ponieważ kiedy się wejdzie do środka z poziomu ziemi, trzeba jeszcze zejść schodkami na dół.
Poprzedni wynajmujący położyli tam kafelki, doprowadzili wodę. Monika i Łukasz przerobili kilka rzeczy, m.in. całą wentylację, dostosowali też pomieszczenie pod wymagania sanepidu. Aby ruszyć z lokalem oboje potrzebowali sporych pieniędzy, których nie mieli.
– Myśleliśmy, że będziemy potrzebowali dużo mniej pieniędzy, żeby ruszyć niż zakładaliśmy. Z pomocą przyszedł mój tata, który pożyczył nam pokaźną sumę. Wsparł nas również mój przyjaciel, który nie znał Łukasza, bo my zaczęliśmy się spotykać 2-3 miesiące przed założeniem firmy. Ale dostrzegł po prostu potencjał, widział, że się nakręciliśmy. Mieliśmy ogromne wsparcie naszej rodziny i naszych znajomych – deklaruje Monika.
Zobacz również: Pan Piotr ma raka. Błaga rząd o nieodwoływanie mu operacji: “Mam dwoje dzieci”
Wspólna praca połączyła Łukasza i Monikę również prywatnie. W czerwcu 2020 r. zostali parą, a w październiku otworzyli własny biznes.
– To było ryzykowne. Ja przecież nie chciałam zostawać w Polsce, ale zapożyczyłam się u rodziny i znajomych. Mamy jednak plan na to, że gdyby nam nie wyszło prywatnie, to wiemy jak podzielić firmę bez kłótni. Założyliśmy sobie, że nie będziemy się o to kłócić. Jeśli między nami nie wyjdzie, jest podział, który robimy i koniec. Ufamy sobie, nie zrobimy sobie świństwa, wiem, że dojdziemy do porozumienia. Aczkolwiek nie planujemy tego dzielić – mówi kobieta.
Cała historia brzmi bardzo bajkowo, natomiast Monika i Łukasz napotkali na swojej drodze wiele przeciwności. Na samym początku działalności pojawiały się skargi od sąsiadów o zbyt intensywne zapachy.
– Na zewnątrz wychodziły wszystkie zapachy, mieszkańcy bloków przychodzili i mówili, że im to przeszkadza. Dostaliśmy też sygnał od administracji, że musimy to poprawić. Dużą kwotę zainwestowaliśmy w usprawnienie wentylacji. Nie jesteśmy w stanie zniwelować zapachu do zera, ale zrobiliśmy, co mogliśmy. Cały czas musimy o to dbać. Część ludzi była też ciekawa, co gotujemy, czy można u nas zamówić.
Poza tym występowały też problemy formalne.
– Mnóstwo mieliśmy przeciwności. Teraz to widzę z perspektywy czasu. Nie jesteśmy w czepku urodzeni. Jeśli coś ma się przydarzyć, to zawsze nam. Najpierw mieliśmy akcję z wentylacją i sąsiadami. Chodziliśmy i przepraszaliśmy, nie wiedzieliśmy jak zareaguje administracja, czy nie będziemy się musieli się wynieść. Musieliśmy wszystko przebudować, dobudowywać ściany, sanepid odrzucał nam wnioski… Sporo tego było.
Monika podkreśla, że to Łukasz jest “mózgiem operacji”, ponieważ wymyślił plan sprzedażowy, który się sprawdza. Na razie nie planują mieć klasycznej restauracji, ponieważ formuła na wynos doskonale się sprawdza.
– Początkowo bardzo chciałam mieć salę, ludzi w środku, ale zdałam sobie sprawę jak pracowałam w tej pierwszej knajpie, że kontakt z klientami był dla mnie stresujący. Towarzysko mogę gadać godzinami, ale jeśli mam kogoś obsłużyć, to nie mój świat. Jest dobrze tak jak jest. Skupiamy się na tym, żeby dobrze wykonywać swoją robotę, żeby dostarczać ciepłe i smaczne posiłki klientom. Jesteśmy zamknięci w 30m2 i odpowiada nam to. Ludzie nauczyli się “jeść przez aplikację”. Oczywiście, jeśli ktoś do nas zadzwoni i będzie chciał odebrać osobiście, to nie robimy problemu.
Obecnie burgerownia, którą założyli Monika i Łukasz prosperuje dobrze. Jak się okazuje, dziennie przyjmują już ok. 100 zamówień. Nie ukrywają jednak, że podróże to ich pasja i chcieliby mieć na to czas.
– Zawsze będę tęsknić za podróżami, bo to jest sens mojego życia. Mieszkałam już w Holandii, we Francji, w Portugalii… Mam gen włóczykija, osoby, która musi się przemieszczać. Pandemia zamknęła mnie w Polsce i myślałam, że tego nie wytrzymam. Kocham Warszawę, pochodzę stąd, natomiast mieszkanie tu było dla mnie abstrakcyjne. Na początku założyliśmy sobie, że ta firma jest po to, aby po roku czasu ona w miarę możliwości funkcjonowała sama, a my żebyśmy mogli wziąć plecaki i wyjechać w podróż. Teraz bardzo ciężko pracujemy, staramy się, żeby to rozkręcić. Poświęcamy na to mnóstwo czasu, aby w przyszłości zabrać plecaki i wyjechać w podróż po świecie – kwituje Monika.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS