A A+ A++

Urzędowy optymizm z kryzysem w tle w Rosji, zamieszanie na Ukrainie i wykorzystywanie koronawirusa do walki z protestami. Tak wygląda druga fala pandemii na Wschodzie.

Prawie 16 tysięcy nowych zakażeń dziennie w Rosji, 5,5 tys. na Ukrainie i…600 na Białorusi. To bilans ostatnich dni. Druga fala pandemii na Wschodzie stała się już faktem. I tak, jak pierwsza, wiosenna pandemia, wywoła poważne skutki społeczne. Będzie również poważnym czynnikiem politycznym. W Rosji wpłynie na pogłębienie depresyjnych nastrojów i zmęczenie władzą Władimira Putina. Na Białorusi pandemia nadal będzie obiektem manipulacji ze strony władzy Alaksandra Łukaszenki. A na Ukrainie przyspieszy proces rozczarowania Wołodymyrem Zełenskim i będzie paliwem dla nowej odsłony politycznych sporów.

Optymalna strategia

Władimir Putin już nie ryzykuje. Zarządza Rosją ze swojej rezydencji w Nowo-Ogariowie i komunikuje się z urzędnikami wyłącznie poprzez internetowe łącza. Jeśli ktoś dostąpi zaszczytu spotkania z prezydentem, to tylko w wyjątkowych sytuacjach i po odbytej wcześniej kwarantannie. Dwa tygodnie temu Putin właśnie pokazując się na monitorach i przemawiając do szklanych ekranów oznajmił deputowanym rosyjskiej Dumy, że zagrożenie koronawirusem jeszcze nie minęło i trzeba przygotować się na każdy rozwój sytuacji. To zupełnie inne podejście Kremla niż w czasie pierwszej fali pandemii wczesną wiosną. Wtedy Putin po prostu zniknął. W ciężkim czasie, kiedy wprowadzane były zasady kwarantanny, to nie prezydent brał za nie odpowiedzialność. W zarządzanej zwykle ręcznie strukturze decyzyjnej zapanował chaos. Główny ciężar decyzji w sprawie walki z koronawirusem był podzielony między rząd i osobiście premiera Michaiła Miszustina, a władze regionalne: gubernatorów obwodów i merów miast. Osłabło powołane ds. walki z tego typu zagrożeniami ministerstwo spraw nadzwyczajnych.

Władze regionalne wyrosły na samodzielnych liderów i podejmowały decyzje sprzeczne z linią rządu, a często jawnie sabotowały polecenia centralnej administracji. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów był organizowany samodzielnie przez mera stolicy Siergieja Sobianina moskiewski lockdown, czy wprowadzona przez prezydenta Czeczenii Ramzana Kadyrowa godzina policyjna i blokada granic republiki. Dla Kremla pandemia była szokiem, bo zmąciła plany przeprowadzenia referendum w sprawie zmian konstytucyjnych wydłużających władzę Putina. Ważnym elementem mocarstwowej kampanii Kremla miała być defilada 9 maja. Putin był zmuszony przełożyć ją na czerwiec z powodu pandemii. Kremlowska machina po początkowym szoku otrząsnęła się i zaczęła działać.

Z czasem spacyfikowała gubernatorów, większą rolę w walce z pandemią zaczęło odgrywać ministerstwo obrony. W drugiej fali stara się już nie popełniać tych samych błędów. Mimo ciągle występujących napięć między administracją kremlowską, a lokalną, tym razem ta ostatnia deklaruje, że panuje nad sytuacją. Nawet propagandowe media nie ukrywają, że sytuacja jest poważna, ale jednocześnie uspokajają, że władza działa. Stąd np. pomysły wprowadzenia QR-kodów, którymi młodzi Rosjanie mają się rejestrować w nocnych klubach Moskwy (gdyby ktoś z gości zachorował, pozostali będą zidentyfikowani i skierowani na kwarantannę) z jednoczesnym zapewnieniem, że tym razem pełnego zamknięcia miast, jak wiosną, nie będzie. Jednocześnie internet zalewają obrazki ostro interweniujących policjantów. Zatrzymują osoby bez maseczek.

Odpowiedzialny za strategię walki z koronawirusem mer Moskwy Sobianin zapewnia, że „ostatecznych środków”, czyli pełnego lock-downu z zakazem wjazdu i wyjazdu z miast, władza nie wprowadzi. Sobianin twierdzi za to, że będzie „optymalna strategia”. Kiedy jednak władze Moskwy uruchomiły internetową platformę edukacyjną do nauki zdalnej, bardzo szybko okazało się, że system nie działa. „Dawno nie słyszałem takich przekleństw rzucanych na Sobianina. To mój syn Zachar, chciał się zalogować do systemu na jaki wydali miliardy i nic nie działa, więc wszyscy wrócili na zoom” – napisał na Twitterze Aleksiej Nawalny. Rosyjskie władze zachowują jednak urzędowy optymizm. Twierdzą np. że mają już kolejną szczepionkę na koronawirusa. Oraz, że przeprowadziły 50 mln. testów. Budują specjalne, improwizowane szpitale np. w halach wystawowych w Sokolnikach w Moskwie.

Wirus polityczny

W Rosji pandemia początkowo zaburzyła procesy decyzyjne i wpłynęła na spadającą popularność Putina. Mimo, że rosyjskie władze podejmują jakieś działania i nie udają, że zagrożenia nie ma, kryzys pandemiczny i co ważniejsze, stagnacja gospodarcza, będą pogłębiały nastroje zniechęcenia, a nawet protestu. Z kolei Alaksandr Łukaszenka ma zupełnie inną strategię walki z pandemią. Schował głowę w piasek i udawał, że koronawirus nie istnieje. Zachowywał się tak irracjonalnie opowiadając o leczeniu Covid za pomocą wódki, czy sauny, że wzbudził ogromny niepokój Białorusinów. Dziwna polityka Łukaszenki była impulsem do rozpoczęcia protestów na długo przed wyborami 9 sierpnia.

Już po wyborach, kiedy Białoruś ogarnęła fala protestów Łukaszenka zaczął zauważać koronawirusa. Tylko, w swoim stylu. Straszył np., że choroba rozprzestrzenia się w czasie masowych manifestacji. Rzeczywiście trudno zadbać o bezpieczeństwo w czasie demonstracji, zwłaszcza, kiedy protestujący chcą się odróżnić od noszących maseczki tajniaków. Ale jeszcze trudniej zadbać o nie w zatłoczonych więźniarkach, czy celach aresztów. Władze próbują nadal wykorzystywać pandemię w walce z protestami. Kiedy trzeba, uznają że z powodów epidemicznych nie wolno dopuścić np. do kontaktów z aresztowanymi. Jednocześnie na Białorusi oficjalne statystyki są zadziwiająco optymistyczne, w porównaniu z krajami sąsiednimi: Polską, Litwą, Ukrainą i Rosją, gdzie dobowe zachorowania idą w tysiące. Nie są to rzecz jasna statystyki wiarygodne. Władza manipuluje nimi i ukrywa zarówno skalę pandemii, jak i dane dotyczące śmierci i ciężkich przypadków. Na prawdziwą walkę z pandemią i stosowanie kwarantanny, zasad dystansu społecznego na poważnie, Białorusi po prostu nie stać. W sensie gospodarczym, ale przede wszystkim mentalnym. Co prawda manipulowanie wypowiedziami i brak w nich konsekwencji są znakiem firmowym Łukaszenki, ale koronawirus stał się zwyczajnie zjawiskiem, które przerosło białoruskiego prezydenta.

Łukaszenka, Zaś, zdj.: president.gov.by

Mimo, że przyznał się, że chorował na Covid (podobno bezobjawowo), nadal nie uświadamia sobie zagrożenia i traktuje je raczej w kategoriach niezrozumiałego utrudnienia w sprawowaniu władzy. O ile Łukaszenka a większe problemy na głowie, to dla Zełenskiego pandemia staje się wielkim testem. Do wojny z Rosją, okupacji Donbasu i Krymu, reformowania kraju i walki z korupcją doszedł masowy problem zdrowotny i gospodarczy, jaki wywołała epidemia. Zełenski początkowo radził sobie całkiem nieźle. Głównie za sprawą umiejętnych posunięć wizerunkowych i kadrowych. Zmienił nieudany rząd Honczaruka na równie słaby Denysa Szmychala. Ukraina nie udawała, że pandemii nie ma. Początkowo wprowadziła bardzo ostre zasady lockdownu. Zełenski już w pierwszej fali pandemii ugrzązł jednak w serii konfliktów z elitami regionalnymi. Mera Czerkasów, który nie chciał wprowadzać zalecanej przez rząd kwarantanny, nazywał bandytą. Całkiem niedawno premier Szmychal wygrażał, ze to samorządy powinny brać na siebie odpowiedzialność. W ostatnim miesiącu walka z pandemią wpisała się w kampanię wyborczą przed wyborami samorządowymi 25 października. Zełenski i jego partia ugrzęźli w konfliktach wewnątrz własnego obozu i starciach z opozycją na tyle, że prawdziwa walka z zagrożeniem zeszła trochę na drugi plan.

I dopiero w ostatnich dniach władze w Kijowie zaczęły przygotowywać serię planów walki z drugą falą. Nie pomaga jednak nie tylko klimat walki politycznej, ale i chaos decyzyjny i hulająca po ukraińskim internecie masowa dezinformacja. Np. bardzo silny ruch „koronasceptyków” uważających, że pandemia jest wymyślona, by zniewolić i okraść społeczeństwo. Wśród Ukraińców narasta poczucie, że władza nie panuje nad sytuacją, a wprowadzane zasady kwarantanny jedynie szkodzą gospodarce i powodują pauperyzację społeczeństwa. Dość częstym zjawiskiem stało się np. obcinanie przez przedsiębiorców tzw. „czarnej” pensji, czyli wypłacanej pod stołem części pensji, która zwykle stanowiła wielokrotność tej oficjalnej i była podstawą utrzymania. Biznes wypłaca jedynie oficjalną, najczęściej marną pensję, twierdząc że sam ma kłopoty z powodu pandemii. Równocześnie wiele ukraińskich rodzin straciło źródło utrzymania, jakim były wyjazdy na saksy do Polski i Europy. Są to narastające podskórnie problemy, z którymi już niedługo będzie musiał się zmierzyć Zełenski i jego ekipa. I raczej nie da się ich rozwiązać za pomocą kolejnych PR-owych sztuczek. Bo Ukraińcy, podobnie jak Białorusini i Rosjanie są już po prostu zmęczeni.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Inne teksty autora w Dziale „Opinie”

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJuż się sypią mandaty
Następny artykułPrapremiera “Mykwy” w Teatrze Żydowskim