Ewa Podsiadły-Natorska: Jaką kobietą była Michalina Wisłocka?
Prof. Zbigniew Izdebski: Niekonwencjonalną. Jeśli ktoś jej bliżej nie poznał, to wydawała się zasadnicza, niektórzy mogliby powiedzieć, że obcesowa, ale tak naprawdę to była kobieta o bardzo dużej wrażliwości, empatii i determinacji. Przede wszystkim Michalina Wisłocka to przykład ogromnego sukcesu zawodowego – jako ginekolog i popularyzatorka wiedzy seksuologicznej – a jednocześnie przykład samotności oraz niespełnienia w życiu rodzinnym. Osoby wybitne często płacą taką cenę. Jej życie nie było życiem łatwym. Natomiast jako lekarka była znakomita. Ostatnio zaczynamy coraz więcej mówić o potrzebie humanizacji medycyny. O właściwej komunikacji między lekarzem a pacjentem. O tym, że pacjent powinien być przez lekarza traktowany podmiotowo. Pacjent musi mieć do lekarza i do jego kompetencji zaufanie. Michalina to wiedziała. Miała poczucie, że bycie lekarzem to nie jest pospolity zawód, tylko forma misji.
Michalina Wisłocka swoją pracą pokazała, czym jest dobry kontakt z pacjentką.
Ona była empatyczna względem swoich pacjentek, dlatego miała ich tłumy. Sam fakt badań ginekologicznych jest dla pacjentki sytuacją intymną, a Michalina Wisłocka wiedziała, jak szanować to prawo godności i intymności. I zawsze miała dla pacjentek czas. Nie przejmowała się, że są kolejki na korytarzu, a pacjentki się nie denerwowały, że muszą czekać, bo były szczęśliwe, że zostaną przez nią przyjęte. Poświęcała im tyle czasu, ile było potrzeba. W kartach chorobowych robiła sobie notatki dotyczące ich życia rodzinnego, dzieci, męża. Na pacjentkę patrzyła w sposób holistyczny. To jest to, co dzisiaj nazywamy ideałem humanizacji procesu leczenia. Była najpopularniejszą polską lekarką, tak jak prof. Zbigniew Religa był najpopularniejszym polskim lekarzem.
W filmie Marii Sadowskiej “Sztuka kochania” Wisłocka faktycznie wypada jako osoba zasadnicza.
Tak, ale ona przede wszystkim była całym sercem oddana pacjentkom. Przychodziły do niej matki, ich córki, a potem wnuczki. Teraz taka sytuacja ma miejsce coraz rzadziej, a u niej to było powszechne. Często patrzymy na Wisłocką przez pryzmat jej biografii seksualnej. To błąd. Ona nie była rozpustna, a tak się czasem o niej mówi. Nigdy nie była zwolenniczką wczesnej inicjacji seksualnej, była natomiast fanką miłości – choć bez przesady, bo doskonale wiedziała, że miłość potrafi być tragiczna. Pamiętam piękny przykład. Michalina, poza poradnią Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa i poradnią studencką, przez kilka lat pracowała też na Nowogrodzkiej w poradni młodzieżowej prowadzonej przez prof. Andrzeja Jaczewskiego, gdzie zajmowała się ginekologią i seksuologią dziewcząt, a przede wszystkim antykoncepcją. Jarczewski, mój promotor i mentor, wspominał: “Wiesz co, nieraz w naszej przychodni odbywały się krzyki”. To ja już wiedziałem, kto krzyczał. Na pewno Miśka opieprzała jakiegoś chłopaka.
Nieraz przychodziła do niej dziewczyna, która chciała rozpocząć współżycie seksualne. Michalina długo z nią rozmawiała. Zawsze zadawała pytanie: “Czy ty go kochasz?”. Dziewczyna raz odpowiadała, że tak, a raz, że nie. Jak odpowiadała, że nie kocha, to Michalina zawsze mówiła jej: “Wiesz co, może jeszcze poczekaj, to może nie ten czas”. Niczego nie idealizowała, sama przyznawała się do tego, że miała inicjację seksualną niezbyt udaną i bolesną. Mówiła takiej dziewczynie: “Nie myśl, że inicjacja jest taka piękna, że będziesz się unosiła z tej miłości i przeżywania rozkoszy. To może boleć. Lepiej, jak będziesz miała poczucie, że robisz to z kimś, kogo kochasz”. Natomiast jak dziewczyna mówiła, że kocha chłopaka, ale tak naprawdę to chciałaby jeszcze poczekać, Wisłocka pytała: “To dlaczego chcesz to zrobić?”. “Bo chłopak chce”. “A czy chłopak cię kocha?”. “No chyba kocha”. “To kocha czy nie?”. “No nie wiem”. Na co ona mówiła: “Przyprowadź go do mnie”. I nieraz chłopak naprawdę przychodził z dziewczyną. Wtedy ona tłumaczyła mu, że decyzja o współżyciu musi być wspólna i on powinien szanować jej wybór. A gdy zaczynał się “stawiać”, to wtedy Michalina dawała mu musztrę.
I zaczynały się te krzyki.
(śmiech) Jak nie można było spokojnie mu wszystkiego wytłumaczyć, to zaczynała się awantura. Wisłocka zawsze stała po stronie takiej dziewczyny. Nieraz bywało, że te dziewczyny przychodziły później i mówiły, że ci chłopcy je zostawili. Ale przychodziły, by powiedzieć: “Miała pani rację”.
Wisłocka była dobrym psychologiem.
Tak, zresztą ta poradnia zatrudniała wielu psychologów. Michalina robiła coś, co dziś byśmy nazwali komunikacją w zespole terapeutycznym. Siadała przy swojej herbatce w szklance, brała jedną z psycholożek i mówiła, by przegadać temat dotyczący którejś z pacjentek. Troszczyła się o nie. Wiedziała, że może czasem trzeba pójść do domu pacjentki, zobaczyć, jakie panują w nim warunki, czy nie ma tam sytuacji przemocowej, czy tą rodziną nie trzeba się bardziej zająć w sensie socjalnym. Jej nie chodziło więc tylko o kwestie medyczne. We wstępie do nowego wydania “Sztuki kochania” cytuję słowa Michaliny: “Całym sensem mojej pracy zawodowej była dbałość o szczęście polskiej rodziny”. Gdy chodziłem z nią na Starówkę, jak wyprowadzała psa na spacer, to nieraz podbiegały do niej pacjentki i całowały ją po rękach. “Ja żyję dzięki pani doktor” – dziękowały jej, bo Wisłocka prowadziła ciąże zagrożone. Kobiety twierdziły, że “Sztuka kochania” zmieniła ich życie, pokazała im, że fajnie jest cieszyć się seksem, nauczyła je wyznaczać granice. Ona tym ładowała sobie akumulatory, a jednak nie zaznała w życiu spełnienia.
Zapraszamy na grupę FB – #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS