-
„Duch soboru”
Na samym początku pragnę odeprzeć zarzut „nieuznawania Soboru Watykańskiego II”. Jest rzeczą oczywistą, że ten sobór był ważny i legalny, nie posiadam żadnych kompetencji orzekania o jego faktycznym statusie. Celem mojego artykułu jest pokazanie skutków tegoż zgromadzenia biskupów, stosuję się do ewangelicznego pouczenia „po owocach ich poznacie”.
Każdy kto zapozna się uważnie z przebiegiem obrad II Soboru watykańskiego, ten zobaczy jak bardzo postępowi eksperci i teolodzy musieli się natrudzić, żeby doprowadzić do rewolucji w Kościele. Lektura kroniki soborowej autorstwa Ralpha Wiltgena Ren wpada do Tybru uświadamia skalę aktywności sił wywrotowych w trakcie jego trwania. Potrafili oni zgrabnie grać autorytetem raz soboru, raz papieża. Tak naprawdę nie liczył się żaden autorytet czy posłuszeństwo przełożonym, ale tylko zmiana, która miała trwać i nie kończyć się.
W tym wszystkim zadziwia jedno. Opór był silny, ale liczba Ojców, którzy brali w nim udział, już na to nie wskazywała. Po samym soborze obrońców Tradycji wśród hierarchii można policzyć na palcach dłoni. A też nie była to niezachwiana obrona jak w przypadku kardynała Alfreda Ottavianiego, który do końca wahał się między posłuszeństwem Pawłowi VI a Tradycją, którą otrzymał jako książę Kościoła. Mało kto miał odwagę porównywalną z tą arcybiskupa Marcela Lefebvra, poświęcił on się całkowicie celowi odnowy kapłaństwa w duchu Soboru Trydenckiego. Nie sposób nie przeciwstawić sobie obrazu formacji kapłańskiej po XIX soborze powszechnym i II Soborze Watykańskim. Przepaść jest kolosalna.
O ile Sobór w Trydencie dosłownie zdruzgotał herezję protestantyzmu i wydał kontrreformatorów w postaci Ignacego Loyoli czy Piotra Skargi, o tyle obecnie większość katolików czerpie swoją wiarą z zatrutego źródła czy to „odnowy w Duchu Świętym”, czy „neokatechumenacie” lub „Ruchu Światło-Życie”. Co jest złego w tych ruchach? Po prostu nie wyrażają one katolickiej wiary, która jest jedna i ta sama dla wszystkich członków kościoła. Ignacy Loyola odprawiał tę samą Mszę Świętą co Piotr Skarga. Uczestnicy wspólnot posoborowych uczestniczą w tak wielu różnych rodzajach nabożeństw, że znacznie więcej między nimi jest różnic niż podobieństw. Oczywiście przykrywa się to maską tolerancji dla różnorodności, problem w tym, że takie chowanie głowy w piasek nie sprawi, że ci wierni będą stanowić jedną i spójną całość, jak to musi być w przypadku katolików.
Największym zagrożeniem dla Kościoła jest modernizm. Stanowi on paletę tak wielu herezji, że nie sposób ich wszystkich zidentyfikować. Pojawiły się próby zebrania ich w jedną całość. Najbardziej udaną jest pozycja ks. Dominiqua Bourmuad Sto lat modernizmu, stanowi ona niezbędne wprowadzenie w problem współczesnej choroby, która trawi Kościół.
Fundamentalne pytanie brzmi czy faktycznie jest tak, że cały ten liberalizm i heterodoksyjne trendy są wynikiem „soboru mediów” lub „ducha soboru”, a nie samego soboru jako takiego? Odpowiedź jest banalnie prosta. Czy można oddzielać skutek od przyczyny, a winą za zło obarczyć okoliczności? Weźmy prosty przykład: chłopiec gra w piłkę w domu, kopie ją z całej siły i trafia w wazon, który się stłukł. Mama pyta się, dlaczego to zrobił. Chłopczyk odpowiada, że widział w telewizorze, że grali w piłkę i sam też chciał pograć. Nie ma dla tego chłopca znaczenia, że dom to nie miejsce dla takiej gry. Tak samo dla obrońców II Soboru Watykańskiego nie ma znaczenia, że Kościół to nie miejsce na eksperymenty. Zrzucanie winy na „duchy” jest analogiczne do obarczania winą morza o to, że tonie statek.
Dla Annibale Bugniniego liturgia była czymś w rodzaju placu zabaw dla dorosłych. Jego dziwne gusta ciekawie choć bardzo delikatnie oddał Yves Chiron w biografii mu poświęconej pt. Annibale Bugnini i rewolucja liturgiczna. Trudno uwierzyć, że ksiądz chciał zrobić z celebransa Mszy Świętej jakiegoś aktora w teatrze dramatycznym i w celu zrealizowania swoich marzeń wydawał pieniądze na rozsyłanie broszur po wszystkich włoskich parafiach. Jak wiele musiał się natrudzić, żeby stworzyć coś tak mizernego jak dialogowana liturgia, która zastąpiła wiekowy ryt rzymski, organicznie powstający od samego początku chrześcijaństwa. Jak napisał bardzo ostro ks. Klaus Gamber „Zniszczenie tradycyjnej Mszy, tradycyjnego rytu rzymskiego o ponadtysiącletniej historii, oznacza w istocie totalne zniszczenie wiary, na której był on oparty, wiary będącej źródłem naszej pobożności oraz odwagi niesienia świadectwa Chrystusowi oraz Jego Kościołowi, inspiracją dla niezliczonych katolików przez wiele stuleci.” (Ks. Klaus Gamber, Reforma liturgii rzymskiej – organiczny rozwój czy destrukcja?, Warszawa 2020, str. 147-148, tłum. Tomasz Maszczyk.)
-
Metamorfoza po soborze
Jeden z najwybitniejszych biskupów Amerykańskich jakim był Foulton Sheen, jest znakomitym przykładem metamorfozy, jaka zaszła w hierarchach po II Soborze Watykańskim. Był on autorem licznych prac katechetycznych z dziedziny liturgii, sakramentów i doktryny katolickiej w ogólności. Kto zna jego dzieła pisane do lat 60 XX wieku, ten wie doskonale, że są w pełni ortodoksyjne.
Niestety w książkach pisanych po soborze mamy do czynienia ze zwrotem w twórczości tej wielkiej postaci:
„Nieświadoma kontynuacja męki Pańskiej kryje się w głodzie, nędzy i samotności znacznej części naszej ludzkości. Chrystus w jakiś sposób obecny jest we wszystkich. Nikt nie jest wolny od skłonności do egoizmu, żądzy i chciwości, które są skutkami formalnego nadużycia wolności. Każdy buddysta, komunista, konfucjanista odczuwa w sobie ten potrójny bunt. Skutki grzechu pierworodnego nie mogą przewyższać konsekwencji wcielenia Syna Bożego. Ludzkość została dotknięta w tajemniczy sposób przez Boga, który przyjął ludzką naturę, nieograniczoną ludzką osobowością.” (Abp. Sheen, Tajemnica kapłaństwa, Sandomierz 2024, str. 173, tłum. Izabella Parowicz.)
Każdy kto rozumie podstawowe prądy modernizmu, od razu skojarzy te twierdzenia. Jest to koncepcja, którą w radykalnej formie rozwinął Karl Rahner, a mianowicie „anonimowe chrześcijaństwo”. Niepotrzebne są już misje ewangelizacyjne, no bo po co? Przecież Chrystus w tajemniczy sposób dotknął całą ludzkość, a jego śmierć przewyższyła skutki grzechu pierworodnego. Już niepotrzebny chrzest, który jedyny ma władzę zgładzenia grzechu pierworodnego. Nieważne czy jesteś buddystą, mahometaninem czy zielonoświątkowcem. Pan Jezus już dotknął ciebie w „tajemniczy sposób”, czy tego chcesz, czy nie. W takim razie pytanie po co w ogóle to kapłaństwo, po co sakramenty, po co Msza Święta, o której tak pięknie przed soborem pisał abp. Sheen? Przecież Chrystus już jest obecny we wszystkich?
Przeczytaj także:
P. Krzemiński: Czy zniesienie łacińskiego Ordo Missae było legalne?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS