A A+ A++

Blok Jakuba Kochanowskiego pozwolił Polakom wykorzystać już pierwszą z sześciu piłek meczowych. To była pewna wygrana, choć do ideału zabrakło jeszcze, aby nie oddać Bułgarom pierwszego seta. To jednak didaskalia, bo liczyło się przede wszystkim otwarcie kolejnego tygodnia rywalizacji zwycięstwem. Ale Nikola Grbić przygląda się tej wygranej znacznie bardziej drobiazgowo.

Zobacz wideo Kogo Roman Kołtoń skreśliłby z kadry na Euro?

Serb w czasie meczu był powściągliwy, ale już po spotkaniu zebrał zawodników na parkiecie i wygłosił konkretną przemowę. W transmisji słychać było niewiele, ale jego zachowanie mówiło wprost: Grbić nie był zadowolony. Wyglądał na wyprowadzonego z równowagi, a jego głos brzmiał jakby “ochrzaniał” siatkarzy.

Czy Grbić ostrzegał polskich graczy, że inne zespoły nie wypuszczą wywalczonej przewagi tak łatwo, jak zrobili to Bułgarzy? Bo choć Liga Narodów służy Grbiciowi głównie jako narzędzie do selekcji na igrzyska, a także zgrywaniu drużyny w przygotowaniu do najważniejszych momentów sezonu, na wyniki patrzy już teraz. I nic nie denerwuje go bardziej, niż gdy wie, że mogłyby wyglądać lepiej. Tak było właśnie w meczu z Bułgarią, choć podkreślmy: nie ma co rozdzierać szat. To tylko wskazówka, żeby być jeszcze czujniejszym z kolejnymi rywalami.

Tak polscy siatkarze zareagowali na porażkę ze Słoweńcami. Tylko znów to 0,01 punktu

Polacy nie przegrali dwóch meczów o stawkę od pięciu lat. W połowie czerwca 2019 r. w Lidze Narodów najpierw ograła ich Rosja, a potem Iran, ale w kolejnych czterech sezonach porażki były tylko pojedynczymi przypadkami. Dlatego można było oczekiwać, że bolesne 0:3 ze Słowenią na koniec rywalizacji w Antalyi przed tygodniem też szybko zostanie wymazane z pamięci. Że kolejne zwycięstwa przykryją tę małą plamę na wizerunku polskiej kadry, która do niedawna była przecież niepokonana w 27 kolejnych meczach.

Z Bułgarami nie przegraliśmy odkąd powstała Liga Narodów. Ostatnia porażka to 2:3 z 2017 r., gdy te rozgrywki nazywano Ligą Światową. Od tego czasu wygraliśmy osiem razy, a czterokrotnie bez straty seta. Teraz do tego bilansu możemu dopisać dziewiąte zwycięstwo. Tym bardziej cenne, że jako liderzy rankingu Polacy wciąż mogą tracić wiele punktów na porażkach z niżej notowanymi przeciwnikami. Gdyby Bułgarzy pokonali ich w trzech setach, polski zespół straciłby przez to aż 19,21 punktu. Nadal mieliby sporą przewagę nad Włochami – 34,05 punktu, ale lepiej o takim scenariuszu nawet nie myśleć.

Na szczęście nie trzeba, ale pod kątem rankingu wygrana z Bułgarią niewiele Polakom dała. Zyskali zaledwie 0,01 punktu. Absurdalnie mało, ale mieli szansę na niewiele więcej: przy wygranej 3:0 dostaliby 0,79 punktu. I pewnie już przyzwyczaili się, jak niewiele zyskują w światowym rankingu – 0,01 pkt dostawali już pięć razy w ostatnich dziesięciu spotkaniach o stawkę. Taki już los najlepszej drużyny świata, że przez to jak działa ranking FIVB i fakt, że liczy się w nim każdy mecz, to Polacy swojego dorobku głównie bronią, a nie go powiększają.

“Łysy” wrócił do swojego “gangu”. Grbić wystawił tylko jednego ogranego zawodnika

Na turniej w Fukuoce Nikola Grbić zabrał o wiele silniejszy skład niż do Antalyi. W Turcji sprawdził kilka nazwisk – Aleksandra Śliwkę, Kamila Semeniuka, czy Jakuba Kochanowskiego, a w Japonii od pierwszego meczu na boisku pojawiły się niemal wszystkie najsilniejsze działa.

Do ataku wrócił przywódca “Gangu Łysego”, czyli Bartosz Kurek. 35-latek czekał na miejsce w pierwszej szóstce od 93 dni – ostatni raz wyszedł w niej we wrześniu zeszłego roku z Danią na mistrzostwach Europy. Dla niego to także powrót do Japonii pierwszy raz, odkąd podjął decyzję o odejściu z drużyny Wolfdogs Nagoya. Tam grał przez ostatnie pięć lat, teraz wróci do PlusLigi. Zrobił się zatem nieco symboliczny mecz zawodnika, którego w zeszłym sezonie w kadrze było dość mało – głównie przez odnawiającą się kontuzję.

Poza nim Grbić postawił na Aleksandra Śliwkę i Tomasza Fornala w przyjęciu, Marcina Janusza w roli rozgrywającego, Karola Kłosa i Norberta Hubera na środku, a także Jakuba Popiwczaka na libero. Serb ubrał Polaków na galowo, ale jednocześnie złożył zespół niemalże wyłącznie z zawodników, którzy grali po raz pierwszy w tym sezonie reprezentacyjnym – jedynie Śliwka miał za sobą spotkania rozegrane podczas pierwszego turnieju w Turcji. To niosło za sobą pewne ryzyko i szybko okazało się, że może stanowić problem na początku meczu z Bułgarami.

Sygnał ostrzegawczy przyszedł już w pierwszym secie. Polacy dali się zaskoczyć

– Chłopaki, wygląda na to, że my sobie czekamy na to, co oni zrobią. A ja nie chcę, żebyśmy czekali, tylko grali najlepiej, jak możemy – prosił Grbić, gdy Polacy przegrywali trzema punktami w pierwszym secie, a on przerywał grę, by ich nieco pobudzić. Bo jego siatkarze nie mogli odpowiednio wejść w spotkanie, niemalże snuli się po boisku. Długo przyzwyczajali się do warunków – w końcu to dopiero ich trzeci dzień w Japonii, a mieli bardzo długą podróż i niewiele czasu na odpoczynek. Wejście na parkiet w takich okolicznościach nigdy nie jest łatwe, zwłaszcza dla zawodników, którzy mieli przerwę od meczów na najwyższym poziomie – nawet jeśli trwała jak w przypadku Tomasza Fornala, Norberta Hubera i Jakuba Popiwczaka tylko kilkanaście dni.

Polacy zgrywali się na tyle długo, że dali się Bułgarom zaskoczyć. Oni naciskali, wykorzystywali błędy po drugiej stronie siatki, a było ich aż dziesięć. Rywale sami oddali zawodnikom Grbicia aż dziewięć punktów, ale gdy piłka była po ich stronie, byli jakby sparaliżowani. Zdobyli tylko dziesięć punktów atakiem, więc ich największy atut był zneutralizowany – na skrzydłach przy 18 piłkach mieli mniej niż 40 procent skuteczności, a to wynik po prostu słaby.

Przy nieco mniejszej sile rażenia w ofensywie brakowało też innych elementów. To właśnie one zaważyły na tym, że to Bułgarzy otworzyli ten mecz o wiele lepiej. W ataku wcale nie spisywali się dużo lepiej od Polaków, ale gdy oni zdobyli tylko po punkcie zagrywką i blokiem, 20. drużyna światowego rankingu zablokowała ich trzykrotnie, a dwa razy dokładała punkty z pola serwisowego. To wystarczyło, żeby rozpocząć to spotkanie od partii wygranej różnicą czterech punktów. Pierwszy set był jak sygnał ostrzegawczy. Wzrok Nikoli Grbicia też mówił jasno: “obudźcie się, bo robi się nieciekawie!”.

Bułgarzy wyśmiali własnego zawodnika. Polacy na początku nie byli sobą, ale potem nadawali tempo

Do końca meczu ich gra wyglądała o wiele lepiej. Grbić częściej denerwował się na nieczyste odbicia Bułgarów nieodgwizdywane przez sędziego, niż na błędy po polskich zawodników. Ale rzadko miał okazję. Na niektórych czasach więcej dyskutował ze swoimi asystentami, niż przekazywał uwagi zawodnikom.

Ci najwyraźniej zaczęli realizować jego plan. W drugim secie skuteczność w ataku sięgnęła aż 76 procent – na 21 piłek Polacy nie skończyli tylko pięciu: dwóch Bartosza Kurka i trzech Aleksandra Śliwki. Ustabilizowane przyjęcie dało o wiele więcej spokoju w grze, a i przy samym wykańczaniu piłek było już o wiele mniej nerwowości. Polska kadra wracała do własnego rytmu, a Bułgarom jakby nie starczyło paliwa na granie na ich poziomie przez więcej niż jedną partię.

Od drugiej partii Polacy nabierali tempa, a Bułgarzy go nie wytrzymali. Polacy mieli coraz więcej swobody w grze, ona wreszcie była lekka i przyjemna w odbiorze. O problemach i męce z początku spotkania nie było już mowy.

Polacy poprawili grę, ale często Bułgarzy jeszcze pomagali im zyskiwać kolejne punkty. Raz przytrafił im się nawet rzadko spotykany na tym poziomie w siatkówce mężczyzn błąd ustawienia. Do tego było kilka fatalnych pomyłek w trakcie wymian. Pod koniec drugiego seta Dimitar Dimitrow za swoje został wręcz wyśmiany przez kolegów. Najpierw kwadrat rezerwowych Bułgarów pokładał się ze śmiechu, gdy Tomasz Fornal zaserwował mocno w aut, ale uderzona przez niego piłka na swojej drodze napotkała stojącego w narożniku boiska atakującego. Dimitrow był wyraźnie za mało skupiony na tym, co działo się na boisku. Zresztą chwilę później, gdy Polacy zyskali pięć piłek setowych, to właśnie Dimitrow pozwolił im wykorzystać już pierwszą z nich – atakiem w siatkę z prawego skrzydła.

Choć Bułgarom trzeba przyznać, że w tym meczu postraszyli Polaków. A to już dużo. I biorąc pod uwagę, że mają młody zespół na czele z 18-letnim, już grającym na wysokim poziomie rozgrywającym Simeonem Nikołowem, w przyszłości ich mecze z Polakami mogą być o wiele bardziej wyrównane niż ten w Fukuoce.

Polacy odpowiedzieli Grbiciowi. Muszą mu pomóc

Trudno z tego meczu wyciągać wnioski, ale cieszy, że pomimo początkowych problemów, Polacy potrafili szybko się pozbierać i zagrać na swoim poziomie. Zwłaszcza że Grbić mocno rotował składem. W tym, który kończył mecz pozostał tylko jeden zawodnik, który go zaczynał – Norbert Huber. Na boisku z kadry meczowej nie pojawił się tylko środkowy Mateusz Poręba. Szkoleniowiec dał trochę czasu podwójnej zmianie z Janem Firlejem na rozegraniu i Łukaszem Kaczmarkiem w ataku, Karola Kłosa w połowie meczu wymienił na Jakuba Kochanowskiego, a na koniec wprowadzał też przyjmujących Kamila Semeniuka i Bartosza Bednorza, czy Kamila Szymurę na libero.

To wszystko po to, żeby większość zawodników od początku turnieju była w rytmie meczowym. Grbić po przegranym pierwszym secie dostał sygnał, że musi minimalizować ryzyko i utrzymywać wielu graczy w gotowości do wejścia na boisko. Tak, żeby rywale nie mogli zyskiwać i wykorzystywać przewagi nad Polakami w tak łatwy sposób, jak zrobili to Bułgarzy. Zresztą turniej w Fukuoce to z pewnością jeden z kluczowych momentów selekcji Grbicia. Coraz bardziej w głowie klaruje mu się skład na igrzyska, więc będzie chciał sprawdzać poszczególnych siatkarzy w konkretnych sytuacjach, na przestrzeni kilku punktów, ale też paru setów. Pomimo niemrawego początku potem dostał odpowiedź od zespołu. Jego postawa od drugiego do czwartego seta mówi: “Trenerze, wszyscy gotowi”.

A wyniki Norberta Hubera (dwanaście punktów) i Tomasza Fornala (czternaście punktów), czy dyspozycja w przyjęciu Jakuba Popiwczaka wskazują, że zawodnicy mistrza Polski i finalisty Ligi Mistrzów Jastrzębskiego Węgla wrócili na kadrę w niezłej dyspozycji. Przyzwoicie wyglądał też dorobek Bartosza Kurka – uzbierał dziesięć punktów. Wiadomo, że do najwyższego, tego właściwego, poziomu gry Polaków jeszcze brakuje. On ma przyjść później. Być może zobaczymy go pod koniec rywalizacji w Japonii, a może dopiero w trzecim tygodniu Ligi Narodów i turnieju finałowym rozgrywek organizowanym w Łodzi.

Ten turniej w Fukuoce jest jeszcze kontynuacją tego, co większość grupy do tej pory robiła tylko na treningach. Sytuacja zmusza polską kadrę do podejścia do kolejnych spotkań – z Turcją, Japonią i Brazylią – jak do ogrywania kolejnych zawodników, dostosowywania ich do zespołu. To niekoniecznie sprawdzian siły kadry, a bardziej tego, jak będzie w stanie dotrzeć do swojej najlepszej dyspozycji. Do niej ma ich doprowadzić Grbić. Liczy tylko, że zawodnicy mu w tym pomogą, że nie będą przeszkadzać. Mecz z Bułgarią pokazał, że droga do tej formy może być wyboista. Rzecz w tym, żeby mieć sposób na pokonanie przeszkód, które czekają na niej Polaków.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLaureaci i finaliści konkursu plastycznego pt. „Postacie, miejsca, wydarzenia w historii Solidarności mojego regionu”
Następny artykułPrezydent Suwałk spotkał się z Marszałkiem Województwa Podlaskiego w Białymstoku