Witold Waszczykowski stwierdził, że “Polska mogła być przedmiotem szantażu” w sprawie nowego ambasadora RFN w Polsce, Arndta Freytaga von Loringhovena. Warszawa kilka tygodni zwlekała z wydaniem niemieckiemu dyplomacie zgody na pełnienie misji w naszym kraju. Zielone światło rząd dał mu 31 sierpnia.
Według doniesień medialnych, problemem była przeszłość ojca nowego ambasadora, Bernda Freytaga von Loringhovena, który w czasie II wojny światowej uczestniczył jako adiutant w naradach o sytuacji w berlińskiej kwaterze głównej Adolfa Hitlera. Potem był inspektorem generalnym Bundeswehry.
Wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz oświadczył w Polsat News, że trudno mu komentować słowa Waszczykowskiego. – Wydaje mi się, że (Waszczykowski – red.) nie ma pełnej informacji, pełnego przekroju wiedzy na temat tych stosunków. Nie mam informacji, by dochodziło do tego typu niecnych zachowań – powiedział.
Wiceszef MSZ podkreślił, że “upublicznienie nazwiska kandydata na ambasadora jest złamaniem pewnego dobrego zwyczaju dyplomatycznego”. – Tego się nie robi – dodał. Dopytywany, czy “Berlin wymusił decyzję na Warszawie” wiceminister odparł, że “absolutnie nie było żadnego wymuszenia”.
– Był długi proces, który miał swój cel i my o tym mówiliśmy. Chodziło o uwrażliwienie nowego ambasadora na kwestie historyczne, także ze względu na jego historię rodzinną, że te tematyka historyczna w Polsce jest bardzo ważna i musi brać po uwagę polską wrażliwość. Wydaje się, że ten skutek został osiągnięty – stwierdził Przydacz.
Czytaj także:
“Rz”: Porozumienie odrzuciło propozycję PiS
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS