A A+ A++

Kiedy w październiku 1956 r. objął przywództwo partii, na warszawskim placu Defilad wiwatowały na jego cześć setki tysięcy rodaków. Mieli nadzieję, że po mrocznym okresie stalinizmu on – więzień polityczny – odmieni Polskę na lepsze. Właściwie wszyscy, nawet najbliżsi współpracownicy, przeżyli rozczarowanie. Po 14 latach nikt już nie ufał Władysławowi Gomułce.

Żaden z komunistycznych pierwszych sekretarzy nie rządził w Polsce tak długo. Gomułka jednego był pewien: to nie gniew robotników zimą 1970 roku zdecydował o jego klęsce. To nie decyzja o podwyżce cen żywności podjęta przed świętami Bożego Narodzenia. Ani jego polecenie użycia broni na Wybrzeżu, w wyniku którego zginęły 82 osoby, rannych zostało ponad tysiąc, a aresztowano 3 tysiące. Gomułka uważał, że stanowisko utracił przez intrygi Moskwy. I miał w tym wiele racji.

Czytaj więcej: „Wszystko szło zgodnie z planem oprócz jednego – do Stoczni wciąż nie dotarł Lech Wałęsa”. Jak 40 lat temu zaczął się strajk

Woda sodowa

– Co wy mi tu opowiadacie, mnie zdjął Breżniew, gdyż zawsze otwarcie mówiłem, że on nie ma głowy do polityki – przekonywał Gomułka działacza partyjnego i naukowca Andrzeja Werblana. Taką samą wersję przedstawił innemu historykowi, Antoniemu Przygońskiemu: – Prawda jest taka, że komuniści polscy widzieli w KPZR czynnik nadrzędny. Dla nich gospodarzem nie byłem ja, lecz Breżniew.

Opowiadano plotki o rzekomych intrygach, które miały obalić Gomułkę. O prowokatorach podsycających rozruchy na Wybrzeżu. O oddziałach rozlokowanych w podziemiach Komitetu Centralnego. – Ja o tych wojskach niczego wówczas nie słyszałem – opowiadał mi Józef Tejchma, w którym Gomułka widział swojego następcę. Tejchma pamiętał za to, że w podziemiach KC produkowano wodę sodową.

Gomułce właśnie woda sodowa uderzyła do głowy. Pod koniec swoich rządów pouczał, wykrzykiwał, wyśmiewał współpracowników. Nikt nie ośmielał się, nawet premier Józef Cyrankiewicz, podważać jego decyzji.

Najpotężniejszy zięć świata

Tuż przed upadkiem był wielki triumf. Na początku grudnia Polska podpisała traktat z Republiką Federalną Niemiec. Potwierdzał niezmienność zachodniej granicy, co w roku 1970 nie było takie oczywiste.

Negocjacje z Niemcami, toczące się potajemnie, zirytowały Moskwę, która rezerwowała sobie prawo do prowadzenia polityki międzynarodowej w imieniu całego bloku państw komunistycznych.

Leonid Breżniew i Władysław Gomułka podczas defilady z okazji obchodów 25-lecia PRL, Warszawa, lipiec 1969 r. Fot.: East News

Gomułka jednak im nie ufał. Tejchma wspomina awanturę, jaką szef PZPR urządził Nikicie Chruszczowowi. Podczas przyjęcia w Wilanowie na cześć radzieckiego przywódcy chwycił go za klapy marynarki i krzyczał, po co zięć Chruszczowa jeździ do Niemiec Zachodnich.

Najpotężniejszy zięć świata to Aleksiej Adżubej, redaktor naczelny dziennika „Izwiestia”. Chruszczow zlecał mu delikatne misje w wielu stolicach. O zachodnioniemieckiej wizycie Adżubeja Gomułce doniósł polski wywiad. Ponoć zięć Chruszczowa podczas biesiad

z Niemcami popisywał się, że przebiegu polskiej zachodniej granicy jeszcze nie przesądzono i jeśli Polacy będą stawiać się Moskwie, to można im po kawałku ucinać terytorium, zaczynając na przykład od Szczecina.

Chruszczow bagatelizował sprawę, przekonując Gomułkę, że pewnie zięć za dużo wypił. Gomułka jednak dobrze wiedział, że towarzysze radzieccy mają mocne głowy.

W październiku 1964 roku, już po obaleniu Chruszczowa, do Białowieży przyjechał Leonid Breżniew. Nowy radziecki przywódca przedstawił zarzuty wobec poprzednika: zła polityka rolna, nowy kult jednostki i właśnie nieodpowiedzialna dyplomacja prowadzona z pomocą Adżubeja.

Owładnięty tremą

Kierownictwo PZPR było całkowicie uzależnione od woli Moskwy, ale początkowo Breżniew odczuwał wielki respekt wobec Gomułki. Ambasador Piotr Kostikow zapamiętał („Widziane z Kremla”), że podczas pierwszych spotkań z Gomułką sekretarz generalny czuł się jak niemowlę. Gomułka uchodził za wielką postać w ruchu komunistycznym.

Breżniew miał powiedzieć: „Towarzyszu Wiesławie [partyjny pseudonim Gomułki – red.], muszę wam powiedzieć, że jest mi bardzo ciężko. Trzeba podejmować decyzje wynikające z niezliczonych problemów w ogromnej skali naszego kraju. I wszystko to spada na mnie. Z problemami wewnętrznymi to jeszcze jakoś łatwiej mi idzie, ale mogą wyniknąć trudności ze sprawami międzynarodowymi i z bratnimi krajami. Bardzo was proszę, wesprzyjcie mnie swoim ogromnym doświadczeniem”. Gomułka próbował powiedzieć coś ciepłego, ale nie bardzo mu wychodziło.

Kilka lat później pozycja Gomułki osłabła. W 1968 roku w partii urośli jego potencjalni następcy – sekretarz katowickiego KW Edward Gierek i były szef MSW Mieczysław Moczar. Tejchma został członkiem Biura Politycznego, grona kilkunastu najważniejszych osób w kraju.

– Gomułka czuł, że powojenny świat legnie w gruzach – opowiadał mi Józef Tejchma . – Chciał wyprzedzić Sowietów, bo obawiał się, że dogadają się z Niemcami ponad głowami Polaków.

Dlatego na początku 1970 roku podjął potajemne negocjacje z Niemcami. To wymagało wielkiego przełamania dotychczasowej polityki. Od końca wojny zachodnie Niemcy były jednym z głównych propagandowych straszaków: przedstawiano je jako kraj militarystów i rewanżystów, gotowych w każdej chwili odzyskać Wrocław i Szczecin.

Ostatecznie traktat Polska – RFN z grudnia 1970 roku podpisano po akceptacji Moskwy, ale Gomułka wspominał, że Breżniew mu tego nie darował i uważał, że traktat z Niemcami przelał czarę goryczy. „Kiedy więc 17 i 18 grudnia 1970 r. sytuacja na Wybrzeżu została przez nas w zasadzie opanowana, a porządek przywrócony za pomocą milicji i wojska – kierownictwo radzieckie postanowiło odsłonić karty. Zapadła w Moskwie decyzja usunięcia mnie ze stanowiska pierwszego sekretarza KC PZPR na rzecz Edwarda Gierka”.

Czytaj też: Wybory w 1947. Po co organizować głosowanie, jeśli można je przegrać?

Ideologiczne zaklęcia

Kiedy na Wybrzeżu rozlewały się robotnicze protesty, Breżniew codziennie telefonował do Gomułki. Moskwa korzystała z własnych informacji ambasady w Warszawie, konsulatów w Gdańsku i Szczecinie, dowództwa wojsk stacjonujących w Polsce i od niektórych polskich towarzyszy. Z perspektywy lat widać, że Breżniew lepiej niż Gomułka rozumiał, dlaczego buntują się polscy robotnicy.

17 grudnia znowu zadzwonił. Sondował, czy Gomułka realnie patrzy na rzeczywistość. Tymczasem kolejny raz usłyszał ideologiczne zaklęcia. Gomułka powtarzał, że strajki i demonstracje to zorganizowane zajścia, burdy przeciwko jego polityce. Ale to nie robotnicy są przeciw władzy. To kontrrewolucja pod dyktando prowodyrów, do której dołączyli kryminaliści.

Breżniew miał wątpliwości: – Czy trzeba było wprowadzać wojsko i wydawać rozkaz użycia broni palnej?

– Toż to kontrrewolucja, towarzyszu Breżniew! A wiecie, co Lenin mówił o rozprawieniu się z kontrrewolucją? Na pewno wiecie – trzeba się z nią rozprawiać siłą, bo inaczej ona nas zniszczy.

Stres odbił się na jego zdrowiu. Przyjmował towarzyszy partyjnych, półleżąc na fotelu w swoim gabinecie. Nie miało to nic wspólnego – jak potem podejrzewali Polacy – z chorobą dyplomatyczną.

Lekarze zalecali kilkudniową przerwę w pracy. Trwał jednak na stanowisku. Przyjmował wzmocnione dawki leków. W nocy nie zasypiał.

Znowu zadzwonił Breżniew. Gomułka wspominał („Władysław Gomułka i jego epoka”): „Nie pytał już o sytuację. W sposób oficjalny poinformował mnie, że Biuro Polityczne KC KPZR wystosowało do kierownictwa PZPR list, w którym sugeruje ustąpienie Władysława Gomułki ze stanowiska I sekretarza jako odpowiedzialnego za kontrrewolucyjne wydarzenia w Polsce. Breżniew z naciskiem podkreślił, że stanowisko członków kierownictwa KPZR jest jednomyślne, on zaś prosi mnie, abym nie robił trudności

i sam ustąpił, np. ze względu na stan zdrowia, co ułatwi rozwiązanie sprawy. Breżniew uzasadnił swój telefon także tym, iż chce mnie uprzedzić, że list, o którym mówi, zaadresowany na moje nazwisko, zostanie mi doręczony przez ambasadora ZSRR w ciągu najbliższych godzin.

Pomimo zaskoczenia wysłuchałem Breżniewa spokojnie, a następnie zakomunikowałem mu, że przyjąłem jego oświadczenie do wiadomości, co się zaś tyczy dobrowolnego ustąpienia, to nie wchodzi ono w grę. Nie zamierzam składać rezygnacji, zwłaszcza w tak krytycznej sytuacji jak ta, w jakiej znalazła się teraz Polska. Ale nie zamierzam też piastować swej funkcji wbrew Komitetowi Centralnemu PZPR, który ma pełne prawo mnie z niej odwołać. (…) W jakiś czas potem sekretarka poinformowała mnie, że chce ze mną telefonicznie rozmawiać Józef Tejchma. Powiedział, że chciałby przyjść do mnie na rozmowę w ważnej sprawie. Odpowiedziałem: skoro w ważnej sprawie, to przychodźcie zaraz”.

Podczas tej rozmowy Tejchma nakłaniał Gomułkę do ustąpienia ze stanowiska.

Gdy rozmawiałem z Tejchmą, obruszył się na pytanie, czy zrobił to na polecenie Moskwy. Zapewnił, że konsultował się z innymi ludźmi władzy, jednak tylko Polakami.

Ale ci odważyli się wystąpić przeciw Gomułce, bo poczuli poparcie Breżniewa.

W cztery oczy

Za plecami Gomułki już kilka dni przed wysłaniem listu do kierownictwa PZPR Moskwa szykowała w porozumieniu z Polakami pewnego rodzaju zamach stanu.

Następcą nie mógł zostać jego nominat Tejchma. Trzeba też było pozbawić złudzeń innego pretendenta do tronu – Mieczysława Moczara. I w nieformalny sposób przekazać sygnał poparcia dla Edwarda Gierka.

Ówczesny wicepremier Piotr Jaroszewicz był wtedy w Moskwie na sesji RWPG. Zapamiętał („Przerywam milczenie…”): „16 grudnia, późnym wieczorem, pracowałem jeszcze w swoim gabinecie w gmachu RWPG. Zupełnie o tej porze niespodziewanie zatelefonował do mnie przedstawiciel Związku Radzieckiego w RWPG, wicepremier Michaił Lesieczko, i powiedział, że w jego gabinecie jest Kosygin, który przekazuje mi swe pozdrowienia i pragnie mnie odwiedzić. Podziękowałem i zaprosiłem go. Za chwilę witałem już gościa w moim gabinecie. Kosygin zapytał, czy mogę poczęstować go herbatą. Odpowiedziałem, że personel obsługi zwolniłem już do domu i nie mam herbaty. Wówczas Kosygin zaproponował przejście do gabinetu Lesieczki, gdzie herbata już na nas czekała. Dopiero po rozmowie zrozumiałem, że obawiał się polskiego podsłuchu w moim gabinecie. Rozmowa bowiem miała charakter całkowicie poufny i chodziło o uniknięcie przecieków. Lesieczko dyskretnie nas opuścił, rozmawialiśmy więc w cztery oczy”.

Radziecki premier Aleksiej Kosygin stwierdził, że Moskwa jest poważnie zaniepokojona wydarzeniami na Wybrzeżu. A jeszcze bardziej tym, jak reaguje kierownictwo PZPR. Sowieci zauważyli, że w Polsce już zaczęła się wewnętrzna walka o władzę. Kosygin podejrzewał nawet, że do rabunków i podpaleń w Gdańsku zachęcają prowokatorzy. Jakby ktoś dolewał oliwy do ognia. A Gomułka okazał się bezradny. Słaby, chwiejny, niezdecydowany. Nerwy przesłoniły mu rozsądek.

Jednocześnie Kosygin zdyskredytował Moczara: „Jest to przewrotny i głęboko zdemoralizowany człowiek. Antysemita, dwulicowiec, mający nieskrywane skłonności dyktatorskie. Otacza się często ludźmi z pogranicza politycznych szumowin”.

Gdy zapytał, kogo Jaroszewicz widzi jako następcę Gomułki, ten zasugerował Gierka.

Jaroszewicz upierał się, że nikomu w Polsce – nawet Gierkowi – nie przekazał tego, co usłyszał od Kosygina. Jego wersja całkowicie jednak niweczyłaby sens zakulisowych działań Breżniewa. Ambasador Piotr Kostikow zapewniał, że Breżniew i Kosygin uznali, że Jaroszewicz powinien jak najszybciej wrócić do Warszawy. Rano był już w stolicy.

Chronologia jest bardzo ważna. Moskwa przekazała Jaroszewiczowi informację, że stawia na Gierka, wieczorem 16 grudnia. Przesądziła więc los Gomułki, zanim nazajutrz nastąpił Czarny Czwartek, gdy na Wybrzeżu zginęło najwięcej ludzi.

Na kolanach

Do Katowic mieli pojechać we trzech: Franciszek Szlachcic, Stanisław Kania oraz Edward Babiuch. Ten ostatni jednak wycofał się ze spisku. Gierek obawiał się podstępu. Może posłannicy nie są z nim szczerzy? Może ich przyjazd to prowokacja? Rzekomo zamierzał odrzucić propozycję. Ponoć Kania padł przed nim na kolana.

Gierek wspominał („Przerwana dekada”): „Szlachcic i Kania niedwuznacznie deklarowali, że kierownictwo wojska i MSW nie udzielą poparcia żadnemu kandydatowi, który uczestniczył w podjęciu decyzji o użyciu broni. Poprą tylko moją kandydaturę. Klamka zapadła”.

Ale naciśnięto ją w Moskwie.

Piotr Lipiński jest autorem m.in. książki „Gomułka. Władzy nie oddamy” (Wydawnictwo Czarne)

Czytaj też: Jak jazz wojował z komuną

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNajlepsze kino świata
Następny artykułKałasznikowy i gitary