Niekonwencjonalny prywatny detektyw zostaje zatrudniony aby ustalić kto zamordował żonę niezrównoważonego psychicznie gwiazdora jednego serialu. Policja nim gardzi, gangsterzy bardzo jednoznacznie radzą aby dał sobie spokój, jego klient aż prosi się żeby mu przywalić i do kompletu mniej więcej wszyscy po kolei kłamią właściwie non stop. Gdzie w takim razie leży prawda?
To zabawne, że Mel Gibson, jedna z największych gwiazd Hollywood swoich czasów, utytułowany reżyser z dwoma Oscarami za pazuchą mógł upaść tak nisko, że aby w ogóle móc powrócić, musiał godzić się na udział w mizernych budżetówkach, grając dziwolągów, wariatów, czy kręcących wąsem antagonistów. Co by jednak nie mówić, trzeba przyznać, że coś w tej jego twarzy, a w szczególności w oczach, zdaje się krzyczeć “uwaga, świr”. Dlatego nawet jeśli film jest zły – a zazwyczaj są, chociaż “Poziomu mistrza” będę bronił do upadłego – to przynajmniej można liczyć na to, że Mel będzie absolutnie zajmujący, zabawny i będzie kradł każdą scenę, w której choć na chwilę się pojawia. Jego postać nie odbiega nawet jakoś specjalnie od reszty filmu, ale mimo że teoretycznie raz za razem dzieją się potencjalnie zabawne rzeczy, coś jest z nimi nie tak, coś co nie pozwalało mi ich w pełni docenić. Ale o tym za chwilę!
Ostatnia szansa (2021) – recenzja filmu [Amazon]. Co by było, gdyby Columbo był hipsterem?
Charlie Waldo (Charlie Hunnam) jest byłym policjantem, który ostatnie lata spędził odcinając się od społeczeństwa. Wyrzucił większość swoich rzeczy, mieszka w przyczepie kempingowej, wygląda trochę jak kloszard. Jest ostatnią osobą, którą poprosiłbyś o pomoc w czymkolwiek, prędzej już samemu oferując swoje wsparcie. A mimo to zostaje poproszony przez wpływowego producenta filmowego, Wilsona Sikorskiego (Rupert Friend) o ustalenie kto zamordował żonę jednej z jego gwiazd, zapijaczonego, agresywnego i ekscentrycznego Alastaira Pincha (Gibson). Przy okazji ma również problem ze swoją byłą dziewczyną, Loreną (Morena Baccarin), a w domu odwiedza go trzech dziwnych bandziorów.
Klimat rośnie z tego taki, że nie zdziwiłbym się, gdyby któryś zaczął pytać „where’s the fuckin money, Lebowski?!”. Pozbawiony wyboru, Waldo zaczyna rozpracowywać powoli sprawę, tworzyć sieć wzajemnych relacji, eliminując kolejnych podejrzanych. Ogląda się to trochę jak koktajl zrobiony z dwóch części Guya Ritchie’ego oraz jednej części detektywa Columbo i tak jak to drugie odwołanie wybrzmiewa mocno i czysto, zwłaszcza na koniec, kiedy Waldo przedstawia swojemu podejrzanemu wszystkie fakty, wciąż biorąc go sposobem, mimo że właściwie ma go już w garści, tak ten zwariowany, szybki i kolorowy (przynajmniej w kwestii charakterów) styl alla Ritchie bardzo wyraźnie jest ledwie cieniem oryginału.
Ostatnia szansa (2021) – recenzja filmu [Amazon]. Komedia bez wyczucia i przewidywalny kryminał
W teorii wszystko jest na miejscu – wyraziści bohaterowie, szybko wymieniane dialogi, humor sytuacyjny – ale zabrakło lepszego timingu. Istnieje jeszcze możliwość, że to po prostu reżyser dał ciała, ale wydaje mi się, że gdyby ktoś sprawniejszy przemontował cały film od nowa, mogłaby z tego wyjść żwawa, pełna wybuchów śmiechu komedia detektywistyczno-gangsterska. Tymczasem nawet coś tak prostego jak zakończona prawym sierpowym kłótnia Hunnama i Gibsona jest jakaś taka… pokraczna. Aktorzy za długo stoją w miejscu, dialogi nie kleją się, nawet scena miłosna Hunnama i… nie-Gibsona, ale nie będę wchodził w szczegóły, sprawia wrażenie drętwej, jak gdyby kręcił ją Tommy Wiseau. Więc może chociaż intryga robi robotę?
Zagadka sama w sobie jest całkiem zawiła. Posiada wiele wątków, non stop próbuje mylić tropy. Szkoda więc, że ostatecznie wpada w najbardziej oklepane z możliwych rozwiązań. Nie mam tego jednak filmowi za złe. Nie każdy musi wiedzieć, że „to zawsze lokaj jest mordercą”, czy inne „lokaj nigdy nie jest mordercą”. Grunt, że rozwiązanie ma ogólnie rzecz biorąc sens. Szkoda tylko, że pozostałe, mylne tropy obrócone zostały w żart. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, w końcu mamy do czynienia z komedią, ale poczułem się trochę oszukany przez scenarzystów, kiedy dowiedziałem się o co chodziło w wątku pobocznym. Jeszcze żeby to chociaż był jakiś niesamowicie spuentowany żart! Zrozumiałbym, docenił. Tymczasem jest w nim tyle samo wyczucia, co w całej reszcie filmu.
Mogłoby się wydawać, że kompletnie mi się „Ostatnia szansa” nie spodobała. Nic tylko na wszystko narzekam (może poza złociutkim Melem Gibsonem), wszystko jest nie tak. Ale to moje malkontenctwo bierze się z miłości – widzę jak potencjalnie świetną mogliśmy dostać produkcję – solidną komedię sensacyjną z równie solidną obsadą, przepełnioną wartką akcją i zabawnymi dialogami, jak w najlepszych filmach wspomnianego już Guya Ritchie’ego. Tymczasem właściwie każdy element filmu z jakiegoś powodu niedomaga. Aktorzy poza Gibsonem zdają się jechać trochę na autopilocie – wiem, że Charlie Hunnam nie jest kandydatem do Oscara, ale jakąś tam energię jest w stanie przecież z siebie wykrzesać. Tym większa szkoda, że w tle regularnie przewijają się znane i lubiane nazwiska, jak Dominic Monaghan, Clancy Brown, czy Robin Givens (no, z tymi „znanymi” może trochę przesadziłem, ale z twarzy już zdecydowanie każdy by skojarzył). Akcja jest pocięta raczej nudno i niewprawnie, z pojedynczymi tylko przebłyskami geniuszu, jak wstęp, po którym moja żona myślała, że będziemy oglądać jakiś dokument. Ciekawym pomysłem było umieszczenie akcji filmu na zapleczu studia filmowego. Szkoda tylko, że twórcy nie ciągną go w żaden sposób dalej, nie rozwijają go, nie wykorzystują.
Rozwiązanie zagadki nawet się klei, ale film po drodze podrzuca za dużo – przynajmniej moim zdaniem – zbyt szybko urwanych fałszywych tropów, przez co wypada ostatecznie odrobinę tanio. Czyli co, średniak? Nie! Bo ma Mela Gibsona, którego największą radością w życiu jest bicie bogu ducha winnych pracowników planu i podkręcanie swojego odjechanego wąsa (mówię o postaci, nie aktorze, jakby co). A to już coś!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS