Ostatni świadek śmierci Świerczewskiego – Szymona Jakubowskiego gawędy o przeszłości
28 marca 1947 roku w zasadzce zorganizowanej przez UPA w Jabłonkach w Bieszczadach zginął generał Karol Świerczewski. Jego śmierć do dzisiaj wzbudza wiele emocji i hipotez, podobnie jak sam zabity, który w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej urósł do rangi bohatera narodowego.
W okresie „Polski ludowej” imieniem Świerczewskiego nazywano ulice, szkoły, zakłady pracy, stawiano mu pomniki. Jeden z nich do niedawna jeszcze był atrakcją turystyczną w Bieszczadach, zburzoną na mocy „ustawy dekomunizacyjnej”. Abstrahując od oceny generała, która wciąż jest niejednoznaczna warto poznać zdanie chociażby coraz mniej licznych świadków. Jednym z nich jest 96-letni dzisiaj porucznik Adolf Drążek, ostatni żyjący żołnierz jadący w eskorcie Karola Świerczewskiego w czasie jego wizytacji w Bieszczadach.
Tragiczna inspekcja
3. pułk piechoty 1 dywizji Wojska Polskiego, w którym w 1946 rozpoczął służbę Adolf Drążek to jedna z pierwszych jednostek formowanych trzy lata wcześniej w Związku Radzieckim oddziałów polskich gen. Zygmunta Berlinga. Pułk powstawał w Sielcach nad Oką, brał udział w bitwie pod Lenino, we wrześniu 1944 roku zdobywał warszawską Pragę. Żołnierze jednostki uczestniczyli w krwawych walkach o Wał Pomorski, gdzie doszło do tragicznego wydarzenia. Część żołnierzy jednej z kompanii pułku wpadła we wsi Podgaje w ręce SS-manów. 32 żołnierzy zostało spalonych żywcem w stodole. Później jednostka brała udział w zdobywaniu stolicy Niemiec. Bataliony 3 pp były szpicą wojsk szturmujących m.in. Bramę Brandenburską i Reichstag. Za wybitne zasługi w walkach o miasto pułk otrzymał nazwę „berlińskiego“. Po oficjalnym zakończeniu wojny jednostka powróciła do Polski. Część żołnierzy skierowano w Bieszczady.
21-letni wówczas Adolf Drążek znalazł się w Bieszczadach tuż po kursie podoficerskim, w stopniu kaprala. Odpowiadał m.in. za szkolenie rekrutów, brał udział w działaniach przeciwko wszechobecnym w okolicznych lasach oddziałom UPA.
– To była trudna walka w szalenie trudnym terenie. Nie mogliśmy opuszczać koszar w sile mniejszej niż 50 osób. Mniejsze pododdziały – jak pokazały liczne tragiczne przypadki – były skazane na zagładę. Ukraińcy mieli własny niezły wywiad, który docierał do naszych wojsk – opowiadał mi kilka lat temu porucznik Drążek. Wspomina szczególnie jedno zdarzenie, gdy jego pododdział w jednym z masywów został okrążony przez dwie grupy UPA. Walka trwała ponad dwa dni, aż do nadejścia posiłków.
Owego dnia, 28 marca 1947 roku Adolf Drążek był w składzie jednostki zabezpieczającej w Baligrodzie. Przyjazd na inspekcję słynnego generała, wiceministra obrony narodowej, wywołał duże poruszenie. Kapral Drążek został wyznaczony do eskorty. W pewnej chwili samochód którym jechał uległ awarii, co później miało wpływ na tragizm sytuacji.
– Generał przesiadł się do drugiego auta, my zostaliśmy. Nie pamiętam już jak długo trwała naprawa. Może 15-20 minut, po której ruszyliśmy dalej. W pewnej chwili usłyszeliśmy strzały. Zatrzymaliśmy się niedaleko mostku w Jabłonkach, rozwinęliśmy się w tyralierę. Upowcy powiadomieni przez swoje czujki o odsieczy zaczęli się wycofywać – wspomina porucznik Drążek. Pościg trwał jakieś dwa, trzy kilometry. Dalej, przy skromnej liczbie żołnierzy nie było sensu zapuszczać się w niebezpieczny teren. Gdy grupa powróciła na miejsce zasadzki generał leżał na drodze. Konał. Razem z nim zginął adiutant kapral Stefan Strzelczyk i adiutant „Waltera” ppor. Józef Krysiński.
Wyjazd został przerwany. Konwój z zabitymi zawrócił do Baligrodu. Niemal natychmiast bezpieka i służby wojskowe podjęły śledztwo w sprawie tragicznie zakończonej potyczki, powołano dwie komisje mające wyjaśnić okoliczności zdarzenia. Żołnierze z eskorty byli szczegółowo „maglowani” przez śledczych.
– Byłem prostym żołnierzem, wykonującym rozkazy. Nie w głowie mi roztrząsanie okoliczności w jakich doszło do walki. Wiem jedno. Generał cieszył się wśród żołnierzy dość dobrą opinią, był lubianym dowódcą. Teraz mówi się, że był alkoholikiem. A kto wtedy, zwłaszcza w warunkach frontowych nie pił? Mówi się, że był kiepskim dowódcą. Przecież on miał niewielki wpływ na rozkazy. O wszystkim decydowały dowództwa frontów, a nie poszczególnych jednostek – mówił weteran.
Po tragedii w Jabłonkach Drążek dalej służył w Bieszczadach, uczestniczył w akcji „Wisła”. Wojsko zabezpieczało wysiedlenia miejscowej ludności, UPA była już w całkowitym odwrocie. „Striłcy” mogli tylko z leśnych kryjówek bezsilnie przyglądać się wysiedleniom, patrzeć jak nikną kolejne bazy ich zaopatrzenia.
Adolf Drążek szczęśliwie przeżył walki w Bieszczadach bez draśnięcia. Chociaż niewiele brakowało. Po jednym z patroli, gdy wrócił do koszar zauważył na płaszczu wojskowym ślad po kuli. Pocisk przeleciał przez materiał w czasie jakiejś strzelaniny, na szczęście był niecelny.
Trudna pamięć
W miejscu śmierci generała pierwotnie obelisk, zaś w 1962 roku odsłonięto monument ze stylizowanym orłem piastowskim wykutym z czołgowej blachy i zwieńczonym podobizną Karola Świerczewskiego. Jego autorem był znany rzeźbiarz Franciszek Strynkiewicz.
Pomnik stał się jednym z bieszczadzkich symboli. Pod nimi organizowano turystyczne zloty i patriotyczne manifestacje. Sytuacja zmieniła po przemianach ustrojowych w 1989 roku, gdy Świerczewskiego coraz częściej postrzegano nie jako tego, „który się kulom nie kłaniał”, ale jako sowieckiego oficera, kiepskiego dowódcę i alkoholika.
Przez szereg kolejnych lat pomnik mimo licznych apeli środowisk prawicowych o jego likwidację stał. Przyjeżdżali tu głównie działacze lewicy, dla których „Walter” był przede wszystkim symbolem walki z UPA i w obronie polskiej ludności cywilnej. Wśród osób pojawiających się tu w rocznicę śmierci Świerczewskiego był parokrotnie m.in. porucznik Adolf Drążek. Niekiedy pod pomnikiem bywało gorąco, np. w 2012 roku, gdy przyjazd lewicowców spotkał się z kontrą grupy prawicowej młodzieży. Doszło do przepychanek i wyzwisk.
Przyszłość pomnika dzieliła także lokalną społeczność. Byli zarówno jego zagorzali przeciwnicy, jak i zwolennicy pozostawienia monumentu jako historycznej pamiątki. Ostatecznie jego los został przesądzony wraz z wejściem w życie ustawy dekomunizacyjnej, zgodnie z której z przestrzeni publicznej miały zniknąć postacie i wydarzenia związane z minionym okresem.
W lutym 2018 roku Nadleśnictwo Baligród, na którego terenie stał monument zdecydowało ostatecznie o jego rozbiórce. Początkiem marca tegoż roku pomnik Karola Świerczewskiego w Bieszczadach przestał istnieć.
Autor jest wydawca i redaktorem naczelnym czasopisma „Podkarpacka Historia” oraz portalu www.podkarpackahistoria.pl. Ostatnio wydał książkę „Byk, Maczuga i inni” o przestępcach grasujących na terenie dzisiejszego Podkarpacia w okresie międzywojennym. Kontakt: [email protected]
fot. Szymon Jakubowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS