A A+ A++

Anglicy są przyzwyczajeni do upadku dużych marek, być może nawet bardziej niż Polacy. Przypadki Sunderlandu i Portsmouth to oczywiście najbardziej medialne historie, ale konsekwentnie, rok w rok, do tego grona dołącza ktoś nowy. Tym razem wypadło na Sheffield Wednesday, które spadło z Championship nie do końca z powodów boiskowych. 

Jeśli Kraków i Sheffield miałyby zostać miastami partnerskimi, to nie byłaby to relacja budowana na zasadzie podobieństw. Z jednej strony jedno z najpiękniejszych miast w Polsce, z drugiej przemysłowa perła Anglii. Jedni mają Roberta Makłowicza, drudzy nie mają. Tutaj Zbigniew Wodecki, tam Joe Cocker. Tutaj bliskość gór i południe, tam centrum kraju. Jedynym punktem wspólnym jest obecność dwóch dużych klubów – Sheffield United i Sheffield Wednesday oraz Wisła Kraków z Cracovią.

Na tym jednak nie koniec, bo w powiązania futbolowe można iść nieco szerzej. Bo przecież Cracovia grała w piłkę mało apetycznie, bazując w dużej mierze na stałych fragmentach. Tak samo czyniło Sheffield Wednesday, które pod względem bramek zdobywanych ze stojącej piłki lub po wyrzutach z autu, było jedną z najsilniejszych ekip w Championship. Co więcej, oba te kluby zostały ukarane, oba zaczęły bieżący sezon z ujemnym dorobkiem punktowym.

Załóż konto w Fuksiarz.pl i postaw na siebie!

Pasy musiały odrabiać pięć oczek straty. The Owls nieco więcej, bo sześć. Jednakże mimo tej subtelnej różnicy, zupełnie różne są końcowe losy obu klubów. Podopieczni Michała Probierza na spokojnie utrzymali się w Ekstraklasie, wykorzystując słabość innych rywali. Sheffield Wednesday tyle szczęścia nie miało i chociaż walczyło dzielnie, nie zdołało w pełni odpracować swojej kary i musi pogodzić się ze spadkiem do League One.

Jak doszło do tego, że tak zasłużony klub został zdegradowany nie tyle przez wzgląd na kwestie boiskowe, co w związku z zakulisowym działaniem? Kto jest odpowiedzialny za to, że Hillsborough stanie się areną angielskiej trzeciej ligi? Czy Sheffield Wednesday musi martwić się o swoje istnienie? Pytań jest mnóstwo, pewnych odpowiedzi znacznie mniej.

Wielkie marzenia Sheffield Wednesday

W 2015 roku doszło do przejęcia klubu. Kontrowersyjny Serb – Milan Mandarić – sprzedał Sheffield Wednesday po pięciu latach rządów. Był to jego trzeci projekt na Wyspach – wcześniej przyczynił się do ostatecznego upadku Portsmouth, a z drugiej strony wydatnie pomógł Leicester City w wywalczeniu awansu z League One. Znalazł też dobrego inwestora, bowiem klub z King Power Stadium przeszedł ostatecznie w ręce legendarnego już Vichaia Raksriaksorna.

W wypadku Sheffiled Wednesday też wydawało się, że Mandarić wybrał dobrze. Dejphon Chansiri wyłożył blisko 38 milionów funtów, by stać się właścicielem The Owls i od początku miał wielkie plany. Chociaż patrząc na poczynione przez niego ruchy, były to raczej wielkie marzenia. Tajski biznesmen zapowiedział, że w ciągu dwóch lat klub trafi do Premier League. Od tamtego czasu minęło już sześć lat, a jedyną zmianą w egzystencji Sheffield jest tegoroczny spadek.

  • 2014/15 – 13. miejsce
  • 2015/16 – 6. miejsce, finał play-offów
  • 2016/17 – 4. miejsce, półfinał play-offów
  • 2017/18 – 15. miejsce
  • 2018/19 – 12. miejsce
  • 2019/20 – 16. miejsce
  • 2020/21 – 23. miejsce, spadek

Nie da się ukryć, że Sheffield Wednesday było blisko w 2016 roku, gdy ostatecznie zostali pokonani przez Hull City. Jednorazowy wyskok jest jednak chyba zbyt skromnym powodem do tego, by Dejphon Chansiriego chwalić, tym bardziej, jeśli jego ruchom w ciągu ostatnich czterech lat.

Można bowiem odnieść wrażenie, że Tajowi skończyła się cierpliwość. Swoje najlepsze wyniki The Owls osiągali pod batutą Carlosa Carvalhala, który dwa razy wprowadził ich do baraży, raz robiąc z tego niemałą sensację. Portugalczyk dostał bowiem skład budowany na krótkich wypożyczeniach, nie zaś na zawodnikach, którzy w pierwszym założeniu mieli na Hillsborough spędzić kilka lat. Trudno na tym stworzyć coś ciekawego, a jednak Carvalhal dał radę.

Kto wygra play-offy do Premier League? Sprawdź kursy na Fuksiarz.pl!

Swoją pracę kontynuował dalej, mimo dwóch nieudanych podejść. Z roku na rok Sheffield Wednesday kończyło jednak ligę wyżej i wierzono, że w sezonie 2017/18 w końcu zajmą lokatę premiowaną bezpośrednim awansem. Niestety, zderzenie z rzeczywistością było bardzo brutalne. Portugalczyk opuścił klub za porozumieniem stron w wigilię Bożego Narodzenia, dzień po porażce z Boro 1:2. Zostawił zespół na rozczarowującym piętnastym miejscu.

Wówczas uruchomiono jedną z większych karuzeli jakie widziała Championship. Chansiri nie miał najmniejszych oporów przed tym, by testować kolejnych szkoleniowców. Od czasu Carvalhala, w Sheffield pracowało pięciu “stałych” szkoleniowców. Tylko jeden z nich – Gary Monk – utrzymał posadę przez dłużej niż rok i tylko Anglik poprowadził The Owls przynajmniej w 50 spotkaniach.

W tej sytuacji trudno mówić o stabilizacji i budowaniu czegoś z głową. Takie praktyki mogą przechodzić w mniej poważnych ligach i w Watfordzie, ale na tym wyjątki się kończą. Przez ostatnie półtora roku Sheffield Wednesday wygrało szesnaście meczów. Szesnaście. A mimo tego do ostatniej kolejki walczyli o utrzymanie w Championship, prawie zrzucając Derby County na dno futbolowego piekła.

Nie trzeba tutaj specjalnie gdybać. Fakt, że Sheffield miało aż sześć odjętych punktów na starcie tego sezonu, miał kolosalny wpływ na ich spadek. Jeśli obyłoby się bez tak dotkliwej kary, mogliby spokojnie pozostać na zapleczu angielskiej ekstraklasy, bez przywiązywania tak dużej wagi do ostatniej kolejki. Ale tak się nie stało i muszą przygotować się na życie po życiu. To Dejphon Chansiri zgotował im ten los.

Dlaczego Sheffield Wednesday spotkała tak duża kara?

Problemy poza boiskiem zaczęły się w 2018 roku, gdy Taj był już właścicielem Sheffield od trzech lat. Próżno więc w tej sytuacji zrzucać winę na Milana Mandaricia.

Zasady finansowego funkcjonowania klubów English Football League są teoretycznie bardzo proste. W Championship kluby nie mogą kończyć roku rozliczeniowego na minusie większym niż 39 milionów funtów w ciągu trzech lat. Sheffield Wednesday w samym sezonie 2016/17 było stratne ponad 20 milionów. Jak nie trudno się spodziewać – polegli z bezlitosną księgowością i zaczęły się problemy.

Najpierw rzucono im zakaz transferowy na lato, później zaś karę zwiększono do tego stopnia, że klub musiał prosić EFL o zgodę nie tylko na zarejestrowanie nowego piłkarza, ale także przedłużenie umowy z obecnym. Okazuje się, że była to całkiem rozsądna praktyka ze strony ligowych władz, gdyż w 2019 roku klub zalegał z wypłatami od… 18 miesięcy.

Jednak jak można się domyślić embargo transferowe to jedno, a ukaranie kogoś minusowymi punktami to drugie. Czy The Owls kupowali mecze w latach 90? Nie. Sześć punktów na starcie tego sezonu odjęto im oczywiście w związku z malwersacjami, których próbował dokonać Dejphon Chansiri. I tak mieli sporo szczęścia, bo kara miała być dwa razy wyższa.

Sheffield United pod wodzą tajskiego biznesmena nie potrafiło bowiem wyjść na prostą. Jasne, przekroczenie limitu 39 milionów w trzy sezony jest niepokojące, lecz znacznie mniej niż to, że ta sytuacja miała się zapętlać w przyszłości. Gdy wierchuszce klubu w oczy zajrzało widmo identycznego scenariusza, Chansiri próbował sprzedać Hillsborough. Swojej firmie.

Zacznij obstawiać zakłady w Fuksiarz.pl!

Chciał w ten sposób ominąć problemy związane z finansowaniem, co oczywiście nie spodobało się EFL, które weszło z klubem na drogę sądową. Pierwszą sprawę Sheffield przegrało i groziło im odjęcie aż dwunastu punktów. Apelacja była jednak skuteczna i The Owls otrzymali “jedynie” połowę tej kary.

Nie zmienia to rzecz jasna faktu, że doprowadziło to do ich spadku z Championship. Anonimowi piłkarze w rozmowie z portalem The Athletic podkreślają również, że ciągłe embarga transferowe i przedłużająca się walka prawna (Sheffield walczyło z EFL w sądzie przez dwa lata), przyczyniły się do stagnacji. Szatnia nie miała dopływu świeżej krwi, a sami zawodnicy nie wiedzieli na czym stoją. Kontrakty były w próżni, zaś wypłaty niekonsekwentnie realizowane.

Wiem, że wiele osób patrzy na to z góry, mają nas za rozpieszczonych ludzi, ale nie możemy na to nic poradzić. Piłkarze mają domy warte miliony funtów, na które wzięli wysokie kredyty hipoteczne. W sytuacji, w której nie otrzymują pensji, grozi im niewypłacalność. Na czas zapłacono może pięciu, sześciu piłkarzom. Wszyscy, którzy zarabiali powyżej pewnego poziomu, zostali pozbawieni tej gotówki. To naprawdę nas dotknęło” – powiedział jeden z piłkarzy The Owls w rozmowie z Nancy Frostick.

W pewnym momencie sytuacja była tak napięta, że zawodnicy odmówili wyjazdu na najbliższy mecz do Londynu. Ruszyli się z miejsca dopiero wtedy, gdy otrzymali stosowne zapewnienie co do swoich pensji. Nadal jednak kiełkowało w nich poczucie odrzucenia.

Statek bez kapitana

Dejphon Chansiri na początku swojej przygody uchodził za człowieka bardzo kontaktowego. Chętnie odpowiadał na pytania dziennikarzy, nie izolował się tak, jak choćby rodzina Glazerów. Doskonale posługiwał się angielskim, który z racji prowadzonych biznesów, był dla niego drugim językiem. Nagle jednak zapominał wszelakich podstaw, gdy miało dojść do komunikacji z osobami powiązanymi z Sheffield Wednesday.

Komunikacji na Hillsborough po prostu nie było.

Chansiri otoczył się zaufanymi ludźmi już na początku i to na ich barkach pozostawił cały ciężar załatwiania spraw personalnych. Jednocześnie tajski właściciel pozostaje przekonany o swojej nieomylności. Od dwóch lat w klubie nie ma dyrektora wykonawczego, nie mówiąc już o zatrudnieniu dyrektora sportowego. Poza Chansirim, jedyną osobą, która może cieszyć się takim stanowiskiem, jest John Redgate, będący – o zgrozo – dyrektorem finansowym.

Tak wąska kadra rodziła komiczne wręcz problemy. Sheffield oczywiście ogłaszało, że jest wakat na danym stanowisku i można na nie aplikować. Szkopuł w tym, że nikt nie wiedział, gdzie ma to zrobić. Jak donosi The Athletic, przedsiębiorcy kontaktowali się z dziennikarzami w sprawie dojścia do kogoś z włodarzy The Owls. Patologia.

Na tym oczywiście nie koniec, bo Sheffield ma też kłopot z komunikowaniem się z osobami, które już tam pracują. Przykłady dobrze ilustruje wspomniany już The Athletic:

  • rozmowy a temat kontraktów toczone są przez WhatsApp
  • prawa ręka właściciela – Amadeu Paixao – jest jedynym człowiekiem, z którym można się skontaktować, nawet w sprawie tak palących spraw jak transfery
  • zarząd panicznie nie chce sprzedawać swoich zawodników, działacze potrafią ukrywać się w hotelu (w ostatnich latach Sheffield puściło sześciu piłkarzy za łączną sumę ~8 milionów funtów)
  • Carlos Carvalhal twierdził, że sprowadzono mu piłkarzy numer 4 i 5 z jego listy, bo tak uznał właściciel

A to pewnie tylko wierzchołek góry lodowej, w którą uderzyło Sheffield United. Pozbawieniu odpowiedniej komunikacji na szczytach klubowej hierarchii, po prostu nie mogli utrzymać się w tak trudnym dla nich sezonie. Spadek do League One może oczywiście podziałać odświeżająco, lecz kibice boją się, iż klub podzieli losy nie Hull City, które już wraca do Championship, lecz Sunderlandu i Portsmouth. Mają ku temu określone powody.

Mroczna melodia przyszłości

Rozliczenie za sezon 2018/19 wykazało, iż Sheffield Wednesday ponownie wygenerowało straty przekraczające 15 milionów funtów.

Stosunek gigantycznych wynagrodzeń – wszak The Owls pozostawali jednym z najbardziej hojnych pracodawców – do obrotów wynosi 160%.

Pensje zawodników po spadku spadną nawet o 50%, co może spowodować masowy exodus z Hillsborough i utrudnioną walkę o powrót.

To kolejne trzy ciosy, które muszą przyjąć osoby związane z klubem. Pewnie zdołają je wytrzymać, ale nie przez bardzo długi czas. Sheffield Wednesday chyli się ku upadkowi, musi zaciągać pożyczki, by spłacić swoich piłkarzy. Niedługo może runąć, tak jak na murawę runęli zawodnicy, po tym, jak z rzutu karnego trafił Mike Waghorn i wyrównał stan rywalizacji The Owls z Derby County. Ktoś musi spaść, by utrzymać mógł się ktoś*. Szkoda jedynie, że taka marka jak Sheffield robi to w tak nieprzystających okolicznościach.

*EFL rozpatruje możliwość ukarania Derby County tak, jak miało to miejsce w wypadku Sheffield. Prawdopodobnie jednak kara będzie obowiązywała od przyszłego sezonu, a prawo nie zadziała wstecz. 

Fot.Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Dziwię się, że pan marszałek tego nie zauważa”. Ziobro odpowiada Terleckiemu
Następny artykułHarmęże: konferencja „Wychowanie w trosce o wartości. Święty Maksymilian patronem trudnych wyborów”