11 czerwca w 82. roku życia zmarł Orest Lenczyk, utytułowany trener, który prowadził m.in. Wisłę i Cracovię. Miał swój niepowtarzalny styl bycia, był mistrzem ciętych ripost. – Nie było łatwo, w każdej sytuacji był szefem – wspomina Stanisław Malec, redaktor naczelny serwisu TerazPasy.pl.
Orest Lenczyk nigdy nie otrzymał propozycji poprowadzenia kadry. Gdy jeden z dziennikarzy zapytał, czy wyśle swoje CV do Polskiego Związku Piłki Nożnej odpowiedział: – CV to ja mogę wysłać do Bangladeszu czy Singapuru.
W czasie jego ostatniej przygody ze Śląskiem Wrocław, zakończonej trzecim mistrzostwem Polski w karierze, zespół opuścił napastnik Vuk Sotirović. Szkoleniowiec nie zostawił suchej nitki na piłkarzu, który przeniósł się do Jagiellonii Białystok. – Powiem tak: święta krowa odeszła, szkoda jednak, że nie pojechała do Indii, tylko została w Polsce – wypalił.
– Ściągano najprawdopodobniej w ostatniej chwili jakichś zawodników, nie sprawdzając i nie robiąc głębszej analizy, na jakie pozycje szczególnie potrzeba. Uwierzono najprawdopodobniej tym, którzy tych piłkarzy sprzedawali. Czy ktoś słyszał, żeby babcia na Kleparzu mówiła, że ma nieświeże jajka? Zawsze mówi, że sprzedaje świeże jajka… – mówił o kadrze Cracovii.
Znali się ponad 50 lat
Lenczyk grał w pomocy, jednak jako piłkarz nie odniósł wielkich sukcesów. Z powodu kontuzji kolana buty na kołku zawiesił w wieku 28 lat i został trenerem. W 1972 roku poznał go Jacek Zieliński, były szkoleniowiec m.in. Cracovii, Lecha Poznań (mistrzostwo Polski) czy Polonii Warszawa. – Znałem go od 11. roku życia. Mój tata był kierownikiem drużyny w Siarce Tarnobrzeg, którą trener Lenczyk wprowadził do II ligi, a ja się tam kręciłem. Pierwszy sukces osiągnął jako 30-latek. Był świetnym człowiekiem i trenerem, bardzo inteligentnym – mówi Zieliński.
Później ich drogi przecinały się w pracy. Z danych serwisu Transfermarkt wynika, że prowadzone przez nich zespoły spotykały się siedem razy. Bilans spotkań jest równy: trzy zwycięstwa Lenczyka, trzy Zielińskiego i jeden remis. – Zawsze przesyłaliśmy sobie życzenia świąteczne. Odwiedzałem trenera w szpitalu, gdy po raz pierwszy prowadziłem Cracovię. Często wspominał swój pobyt w Tarnobrzegu – podkreśla Zieliński.
Marcin Baszczyński: Orest Lenczyk pobudzał do działania
W 2000 roku Lenczyk wprowadzał do Wisły Marcina Baszczyńskiego, który został pozyskany z Ruchu Chorzów. Były reprezentacyjny prawy obrońca grał w pamiętnym rewanżowym spotkaniu Pucharu UEFA przeciwko Realowi Saragossa. – Na myśl o trenerze od razu się uśmiecham. Przypominam sobie, jak ciekawą i barwną był osobą. Wpłynął na mnie nie tylko jako piłkarz. To od niego uczyłem się zasad savoir-vivre’u – zdradza Baszczyński.
– Każdy kontakt z trenerem, każde spotkanie uczyło czegoś nowego. Trzeba było być skoncentrowanym, ponieważ potrafił zaskoczyć odpowiedzią. Z zewnątrz można było odnieść wrażenie, że tylko on rządzi, ale pozwalał się wykazać, dawał swobodę wyboru, pobudzał do działania – wspomina Baszczyński.
Na początku wspomnianego rewanżu z Saragossą Baszczyński strzelił gola samobójczego. Po trzech połowach w dwumeczu było już 1:5 i nikt nie wierzył, że może się zdarzyć cud. – W przerwie tylko mnie zapytał, czy dam radę dalej grać. Powiedziałem, że tak. Potem zrobił trzy zmiany i wyszedł nic nie mówiąc. To był wstrząs dla drużyny, zrzucił z nas ciężar i odwróciliśmy losy tej rywalizacji – mówi ekspert Canal+ Sport.
Gdy już nie współpracowali, Lenczyk często dzwonił do byłych podopiecznych. – Dawał fajne uwagi. Nawet jak były to słowa krytyki, to zawsze wypowiedziane w dobrym tonie. Nie zawsze był wylewny. Czasem rzucił jedno słowo i się rozłączył. Żałuję, że w ostatnim czasie tego kontaktu było mniej. Biorę to na siebie – kończy sześciokrotny mistrz Polski.
Kopalnią anegdot związanych z trenerem Lenczykiem jest Stanisław Malec. Redaktor naczelny serwisu TerazPasy.pl poznał go bliżej w sezonie 2009/2010. Cracovia niemal do końca walczyła o utrzymanie w ekstraklasie, jednak prezes Janusz Filipiak tłumaczył, że decyzja o rozwiązaniu kontraktu wynikała przede wszystkim z wprowadzenia nowego modelu funkcjonowania drużyny.
Orest Lenczyk nie żyje. Wyznaczał dziennikarzy do zadawania pytań
– Z trenerem nie było łatwo, w każdej sytuacji on był szefem. Zwyczajowe spotkania z dziennikarzami po treningu mogły być czasem traumatycznym doświadczeniem – uśmiecha się Malec. – Nie można było być tylko statywem do dyktafonu, bo to trener Lenczyk wyznaczał osobę, która mogła zadać pytanie i sam decydował o zakończeniu wywiadu. Gdy powtarzało się pytanie o zawodnika, który nie gra, standardową odpowiedzią było: – A co, to rodzina? – wspomina redaktor TerazPasy.pl. Wyzwaniem było spisywanie wypowiedzi szkoleniowca, który miał wiele dygresji. W końcu redakcja wprowadziła nagrania w formacie mp3, by nie było problemów z odczytaniem myśli Lenczyka.
Malec jest z Cracovią na dobre i na złe. Był na każdym ligowym, domowym i wyjazdowym, spotkaniu zespołu od 7 września 2003 roku. Uzbierało się ich 688. Kilkanaście lat temu często wracał jednym autokarem z zespołem, znajdowało się także miejsce dla innych dziennikarzy. – Trener był troskliwy, traktował mnie jak członka drużyny – zaznacza.
– W czasie meczu z Polonią Warszawa w Krakowie, Łukasz Skrzyński starł się z Mateuszem Klichem na granicy faulu. Łukasz wygrał walkę o piłkę, podbiegł kilka metrów i lewą nogą puścił „rogala”, a Polonia zdobyła bramkę. W relacjach nikt nie odnotował, że mógł być faul, więc trener zrobił jednemu dziennikarzowi awanturę, że zapytał o coś innego, a o możliwym przewinieniu nawet się nie zająknął. Mnie zaś po konferencji zaciągnął do swojego pokoju, gdzie asystent Filip Surma siedem razy pokazał powtórkę tej sytuacji, aż przyznałem, że był faul. Przypuszczam, że jeszcze długo bym tam siedział, gdybym tego nie stwierdził – śmieje się Malec.
Odpowiedź po… łacinie
Innym razem dziennikarz chciał uzyskać informacje o kontuzji jednego z zawodników Cracovii. – Trener Lenczyk odpowiedział łacińską nazwą tego schorzenia. I redaktor został z ołówkiem przy kartce, nie wiedząc, co ma przekazać – wspomina nasz rozmówca.
Lenczyk miał swoje zasady, do których trzeba było się stosować. Od czasu do czasu piłkarze mogli jednak liczyć na taryfę ulgową. – Wracaliśmy pociągiem z Gdańska z ostatniego meczu wyjazdowego w 2009 roku. Zawodnicy zabezpieczyli sobie materiał do świętowania w drodze do Krakowa. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, trener przechadzał się od przedziału do przedziału, dziękował za rundę jesienną i życzył dobrego wypoczynku. I bardzo wyraźnie dwukrotnie powiedział, że on już tutaj nie będzie wracał i nikomu przeszkadzał. To była zaszyfrowana zgoda na odstępstwo od regulaminu – mówi Malec.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS