A A+ A++

Mateusz był szczęśliwym chłopcem. Trudno było nie być szczęśliwym, siedząc we własnym pokoju z nosem przyklejonym do szyby i obserwując spadające na Gdańsk wielkie płatki śniegu. Zmierzchało już. Mimo zawiei widział wyraźnie kontury bazyliki Mariackiej, gdzie jutro mieli pójść całą rodziną. Ludzi na ulicach było coraz mniej, czas Wigilii zbliżał się wielkimi krokami.

W kuchni Magda, włączając ogień pod garnkiem z wodą na pierogi, próbowała opanować ogarniającą ją panikę. Niekoniecznie z powodu pierogów, choć gotowanie zdecydowanie nie było jej mocną stroną. Niektóre potrawy – jak kutię czy rybę po grecku – zrobiła pierwszy raz w życiu. Ale obiecała sobie, że to muszą być idealne święta.

OK – wiedziała, że „idealne” raczej nie są możliwe, ale przynajmniej niech będą najlepsze z możliwych. Czuła, że jej życie znalazło się w punkcie, o którym zawsze marzyła. W ostatnich miesiącach wyprostowała wiele spraw, inne definitywnie pozamykała. W końcu czuła się dobrze, czuła się spełniona.

I dlatego od prawie dwóch dni nie wychodziła z kuchni, parząc już dwa razy boleśnie lewą rękę i wyrzucając wczoraj wieczorem kompletnie rozgotowanego szczupaka, na którego przepis znalazła w starej książce kucharskiej i który miał być creme de la creme jej kolacji wigilijnej. Ale spóźniła się kilka minut z wyłączeniem palnika kuchenki i szczupaka nie tknął nawet ich kot, znany w całej kamienicy ze swojego nieposkromionego – do teraz – apetytu.

***

– Dzień dobry temu domowi – znajomy głos zerwał Mateusza na równe nogi.

– Dziadek! Babcia! – wrzeszczał wniebogłosy, biegnąc do przedpokoju.

– Czołem, żołnierzu – tradycyjnie powitał go dziadek, kucając i biorąc w ramiona.

Pachniał jak zwykle fajką. Był najzabawniejszym, najfajniejszym i najbardziej ciepłym człowiekiem, jakiego Mateusz znał. Takim… LOL XD, jak mówiły dzieci z jego przedszkola na coś absolutnie super (czyli – prawdę mówiąc – bardzo często).

Chłopiec najpierw z całych sił wtulił się w dziadka, a potem wyciągnął rączki do babci.

– Cześć kochanie – powiedziała wesoło.

Zwykle była chłodna i zdystansowana, zupełne przeciwieństwo dziadka. Zmieniała się tylko na chwilę i tylko, gdy rozmawiała z wnukiem. Mateusz uważał, że uśmiecha się wtedy pięknie. Prawie tak pięknie jak dziadek.

W przedpokoju pojawiła się mama, wyrywając się na chwilę z kuchni.

– Witaj kochanie – dziadek przytulił ją natychmiast.

Uśmiechnęła się swobodnie, całując go lekko w policzek.

– Ale dziś jesteś elegancki – wskazała na butonierkę, z której zawadiacko wychylała się ogromna, kraciasta chustka. – Powiedziałabym, trochę w stylu szkockim.

– Jeśli już, to takim z Nowych Szkotów – zaśmiał się dziadek. – Widziałaś u Szkotów biało-zieloną kratę?

– W waszej okolicy nawet często – odparła wesoło mama.

Dziadek z babcią mieszkali na osiedlu Nowe Szkoty. Mateusz uwielbiał do nich jeździć i od czasu do czasu zostawać na noc. A już najbardziej na świecie chodzić z dziadkiem na mecze. Stadion był 15 minut spacerem od mieszkania dziadków.

Chłopiec uznał, że dziadek ze swoimi – jak zawsze idealnie równo przyciętymi – wąsami i prawie dwoma metrami wzrostu zdecydowanie wygląda na Szkota. Nie wiedział wprawdzie, co to właściwie znaczy, ale brzmiało… LOL XD. I bardzo do dziadka pasowało.

– Dzień dobry – mama odwróciła się w kierunku babci, wyciągając rękę.

Atmosfera zgęstniała w ciągu sekundy, choć w sumie przecież nie wiadomo dlaczego. Babcia zareagowała po krótkiej chwili, także wyciągając dłoń.

– Witaj – odpowiedziała.

Starała się, by wyszło naturalnie. Wszyscy w każdym razie zauważyli, że się stara.

Na chwilę zrobiło się nieprzyjemnie cicho.

– Wchodzimy, wchodzimy do środka – dziadek jak zawsze wiedział, co robić w takich sytuacjach. – Ty, Aniu, siądź sobie przy stole, ja pomogę Magdzie w kuchni. A ty, żołnierzu, marsz do swojego pokoju pilnować, czy na niebie nie ma gwiazdki.

***

Leżąc na swoim łóżku Mateusz wyglądał przez okno, co chwila odwracając się i spoglądając przez otwarte drzwi do dużego pokoju, gdzie babcia siedziała przy stole, zupełnie bez ruchu. Nawet siateczki zmarszczek w kącikach oczu były jak wykute z kamienia.

„Wygląda zupełnie jak ten, jak mu tam, Heweliusz” – pomyślał Mateusz o pomniku, który mijał codziennie w drodze do i z przedszkola. Mama wyjaśniła mu, że to słynny gdański astronom, czyli taki pan, który patrzy w gwiazdy. Mateusz też lubił patrzeć w gwiazdy, więc uznał, że jak dorośnie, fajnie będzie zostać astronomem.

W pokoju co chwilę pojawiali się na przemian mama i dziadek, stawiając na stole wigilijne potrawy. Chłopiec wiedział, że będzie ich 12. Rodzice rozmawiali o tym wczoraj wieczorem. Słyszał, jak mama mówiła, że skoro to dla babci ważne, to będzie 12, choćby miała po ostatnią skoczyć do Żabki pięć minut przed Wigilią.

Nudziło już mu się tak patrzeć przez okno. Śnieg sypał tak, że na ujrzenie gwiazdki szans nie było żadnych – ani pierwszej, ani miliard trzydziestej drugiej.

– Aniu, umawialiśmy się. Bardzo cię proszę, postaraj się – usłyszał przez otwarte drzwi. – Uwierz mi, warto.

Dziadek pochylał się lekko, obejmując babcię.

– Staram się – odpowiedziała sucho. – Naprawdę się staram.

– Aniu, to Wigilia, jesteśmy razem. Przecież wiem, jakie to dla ciebie ważne. Pamiętaj, że robisz to dla Matiego. I dla swojej córki. Jedynej córki.

– Jaka tradycja, o czym ty mówisz – syknęła babcia. – Tradycja by była, gdyby Mateusz miał mamę i tatę, gdybyśmy mieli…

– A dlaczego nie mamy? – spytał chłopiec stojąc w drzwiach. Był szczerze zaciekawiony.

Taty właściwie nie pamiętał, tylko kilka obrazów. Jak buja go na huśtawce, jedzą razem lody nad Motławą… Kiedyś jeszcze dzwonił, ale nie odezwał się już od ponad roku. Dla sześciolatka to w zasadzie wieczność.

Nie brakowało mu ojca. Ostatnio doszedł nawet do wniosku, że posiadanie kogoś takiego może być wręcz niefajne. Patologia taka. Słyszał kiedyś, jak mama tak mówi, gdy wybierali się z dziadkiem na mecz i zapytał, co to znaczy. I teraz wiedział.

Jakiś miesiąc temu nabroili z dwoma kolegami w przedszkolu. Pani powiedziała, że naskarży o wszystkim rodzicom. I Paweł z Markiem bardzo bali się, że dostaną lanie od ojców. Mateusz nie bardzo ich rozumiał, jego nigdy nikt nie bił. Mama najwyżej będzie smutna i powie, że bardzo się na nim zawiodła.

„Jakby się tak chwilę zastanowić, to nawet gorsze niż lanie” – pomyślał wtedy Mateusz.

Ciszę w dużym pokoju przerwał… śmiech dziadka. Ciepły i serdeczny.

– No właśnie, Aniu, dlaczego nie – mamy? – dziadek patrzył babci w oczy, a w jego oczach błyskały wesołe ogniki.

***

Z domofonu w przedpokoju rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi do kamienicy.

– Mama, mama – wrzasnął Mateusz.

Minął pędem przytulonych babcię i dziadka, biegnąc na spotkanie mamy. Rzucił się na nią, gdy tylko otworzyły się drzwi.

– Uważaj, Mati, cała jestem w śniegu – zaśmiała się, przytulając chłopca.

Faktycznie, była bardzo zimna, pachniała śniegiem. Ale jednocześnie – w jakiś magiczny sposób – chłopcu wydawała się bardzo ciepła. Jak zawsze. I jak zawsze po prostu jego.

Zakręciła się kilka razy z Mateuszem na rękach. Potem zdjęła buty, płaszcz i weszła do pokoju, witając się z dziadkami.

– Cześć mamo – powiedziała swobodnie, całując kobietę w policzek. – Przepraszam, że jestem tak późno. Nie mogłam wyrwać się z pracy.

– Przepracowujesz się, córeczko – odpowiedziała babcia serdecznie. Zupełnie inaczej niż jeszcze kilka minut temu, nawet Mateusz to zauważył.

– Witaj kochanie – dziadek przyłączył się do uścisku. – Dobrze, Aga, że jesteś. Czekamy już tylko na ciebie.

Mama Magda stała na progu kuchni, obserwując całą scenę i uśmiechając się lekko. Mama Aga podeszła teraz do niej. – Dziękuję – powiedziała bezgłośnie, gdy była już bardzo blisko, tak że tylko Magda mogła to zobaczyć. I pocałowała ją.

***

– Magda przeszła samą siebie. Wszystko pachnie tak, że już nie można wytrzymać. Siadajmy do stołu! – zawołał dziadek.

– Ale nie ma jeszcze gwiazdki – zauważył przytomnie Mateusz.

– W taką pogodę pewnie musielibyśmy czekać do sylwestra. Trudno, tej jednej tradycji dziś nie uda nam się dochować – zdecydował dziadek.

Mamy wnosiły właśnie ostatnie dania. Usiedli. Przy stole jeszcze jedno miejsce było wolne. Mateusz wiedział dlaczego, był już przecież duży.

– Tato – jak tradycja, to tradycja. Zaczniesz? – spytała Magda.

Dziadek wstał, biorąc do ręki talerzyk z opłatkiem.

– Kochani, Bogu dziękuję, że nasza rodzina w taki dzień jak ten może być razem – zaczął.

Stali wokół stołu, trzymając się za ręce z lekko pochylonymi głowami.

***

Dzwonek zadzwonił do drzwi. Mateusz wiedział, że ten moment nastąpi. Czekał na niego niecierpliwie i bał się go najbardziej na świecie.

Wiedział, co się teraz stanie, bo pamiętał, że Mikołaj przyszedł do nich już w poprzednią Wigilię. W porównaniu do tego z reklamy napoju, który mamy pozwalały mu pić tylko w soboty i niedziele, ten był dużo bardziej niechlujny – z przykrótką kurtką i spodniami wcale nie czerwonymi, a zupełnie szarymi. W zasadzie zgadzała się tylko długość brody. Ale przyniósł Mateuszowi prezenty – więc chłopiec nie miał do niego pretensji o szczegóły ubioru.

Mateusz był przygotowany, a jednak znów opuściła go odwaga. Długa broda się zgadzała, ale tym razem wystawała nie tylko spod nasuniętej na uszy czapki, ale i spod… wielkiej czarnej maseczki.

Chłopiec też już od dawna nie ruszał się z domu bez kolorowej, zielono-czerwonej maseczki, a większość ludzi na ulicach nosiła podobne. Ale to było na ulicach, a ten Mikołaj wyglądał bardziej jak włamywacz niż święty.

Białobrody musiał zauważyć jego rozterki.

– Nie gniewaj się za tę maskę, młody człowieku – rzucił grubym głosem. – Muszę odwiedzić dziś wszystkie dzieci na świecie. Bezpieczeństwo przede wszystkim.

– Nie jestem w końcu już taki młody – dorzucił wesoło po chwili.

Mateusz ostatecznie zdecydował się podejść do Mikołaja, bo zauważył, że ma on głos trochę podobny do pana Henryka, sąsiada spod dwójki. Podobny, tylko dużo niższy. Lubił pana Henryka – to zdecydowało.

Odebrał wszystkie paczki, które święty miał dla niego, ale szybko odłożył je na stół i natychmiast podbiegł do mamuś (w końcu każda odwaga ma swoje granice). Stały przytulone w kącie pokoju, czekając na swoją kolej.

Wtulony w nie zawsze czuł się najbezpieczniejszy. Kochał je najbardziej na świecie i wiedział, że one najbardziej na świecie kochają jego.

Mateusz był szczęśliwym chłopcem.

***

Gdańsk, 24 grudnia 2020

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł​Koronawirus. Dwie drogi walki z pandemią: Dobrowolność i przymus
Następny artykułChoinka Darczyńców 2020. Wasza hojność pozwoli na zakup czterech koncentratorów tlenu dla chorych dzieci