Rok 1941 nie był pomyślny dla aliantów. Prawie całe Bałkany znalazły się w rękach Niemiec i ich sojuszników. Na froncie wschodnim świeżo upieczony koalicjant, którym był Związek Sowiecki, ciągle ponosił klęski. W kotłach, zamykanych przez pancerne zagony Wehrmachtu, przepadały setki tysięcy żołnierzy. Tylko w Afryce Włosi dostawali cięgi od Brytyjczyków. W końcu Niemcy po raz kolejny zdecydowali się wspomóc niezbyt bojowych sojuszników. Już w styczniu 1941 r. do wybrzeży Libii docierają pierwsze oddziały niemieckie, dowodzone przez Erwina Rommla. Wkrótce sformowany z nich zostanie Afrika Korps.
Natarcie prowadzone przez Rommla wiosną 1941 r. odrzuciło Brytyjczyków aż na granicę libijsko-egipską. Ciężkie walki ze zmiennym szczęściem toczyć się będą aż do listopada 1942 r., kiedy w Maroku i Algierii wylądują Anglicy oraz Amerykanie w ramach operacji „Torch”. Niewiele brakowało, żeby Afrika Korps rozbił Brytyjczyków i otworzył drogę do Egiptu i Kanału Sueskiego, Palestyny i roponośnych pól naftowych nad Zatoką Perską. Zasadniczo zmieniłoby to układ sił w wojnie. Sukcesy w Afryce Północnej w dużej mierze były zasługą generała, a od czerwca 1942 r. feldmarszałka Erwina Rommla.
Jedną z nielicznych formacji, która mogła się w tamtym czasie pochwalić sukcesami, byli brytyjscy komandosi. Ukochane dziecko Churchilla jak stalowa ręka wychodzili z morza i atakowali niczego niespodziewających się Niemców. Niestety, nie w basenie Morza Śródziemnego. Po niemieckim desancie na Kretę komandosi wycofywali się jako tylna straż głównych sił, ponosząc straty dochodzące do 75 proc. Zabrakło dla nich statków transportowych, więc do Egiptu ewakuowali się na rybackich łodziach, z kocami powiązanymi sznurowadłami zamiast żagli. Użyci przeciwko Francuzom z Vichy jako regularne wojsko w czerwcu 1941 r. w walkach nad rzeką Litanii w Libanie, również ponieśli ciężkie straty.
Czytaj także:
Koszmar na plaży w Dieppe. Desant aliantów zamienił się w masakrę
Na skutek niepowodzeń, strat w ludziach i trudności w ich uzupełnianiu operacje komandosów stanęły pod znakiem zapytania. Główne zgrupowanie ich jednostek w rejonie, nazywane od jego dowódcy – płk. Roberta Layckocka – Layforce, zostało w lipcu 1941 r. rozwiązane. Część komandosów odesłano do Wielkiej Brytanii, część wcielono do regularnych jednostek na Bliskim Wschodzie. Layckock zdołał przeforsować w War Office – z pomocą samego Churchilla – kontynuację działań komandosów w ramach Middle East Commando. W jego skład wchodziło dawne szkockie No. 10 Commando, teraz noszące nazwę No. 3 Troop. Dowodził nim Geoffrey Keyes, syn adm. Rogera Keyesa – ówczesnego dowódcy Operacji Połączonych, odpowiadającego za działania komandosów.
Przez fale i deszcz
Jedną z pierwszych akcji zreorganizowanych przez komandosów była operacja „Flipper”. Na cel został wzięty sprawca niemieckich sukcesów w Afryce Północnej – „Lis Pustyni” Erwin Rommel. Komandosi mieli go złapać albo zlikwidować, paraliżując tym samym dowodzenie Afrika Korps. Z rozpoznania przeprowadzonego przez kpt. Johna Haseldena, który w przebraniu Araba penetrował zaplecze frontu, wynikało, że Rommel rezyduje w mieście Beda Littoria, ok. 30 km w głąb cyrenejskiego wybrzeża.
Akcja miała poprzedzać operację „Crusader” – potężną brytyjską ofensywę mającą na celu odblokowanie oblężonego Tobruku. Jej początek wyznaczono na 18 listopada. Komandosi wyruszyli nocą 10 listopada na pokładzie dwóch okrętów podwodnych HMS „Torbay” i HMS „Talisman”. Do libijskiego wybrzeża dopłynęli 14 listopada. Pięćdziesięciu trzech żołnierzy i sześciu oficerów podzielonych na cztery grupy oprócz uprowadzenia albo zabicia Rommla miało również zaatakować włoskie dowództwo w Cyrenie, ośrodek włoskiego wywiadu w Apolonii oraz zniszczyć przewodową łączność między bazami. Trudno sobie było wyobrazić niemieckiego generała, prowadzonego kilkadziesiąt kilometrów pod przymusem do wybrzeża, więc jego los wydawał się przesądzony.
Miejsce lądowania oznaczył Haselden, świecąc z brzegu latarką. Podczas wyładunku panowała wyjątkowo trudna pogoda. Morze było wzburzone i padał deszcz. Na gumowych dinghy na ląd przedostało się tylko 33 komandosów. Lądowanie zamiast planowanej godziny przeciągnęło się do pięciu. Pozostali żołnierze mieli zostać wyokrętowani następnej nocy. Warunki jednak pogarszały się i ukryty w przybrzeżnej grocie Layckock w końcu zdecydował, że spróbują jedynie porwać Rommla i uszkodzić węzeł komunikacyjny na południe od Cyreny. Do tego pierwszego zadania wyznaczonych zostało 17 komandosów. Dowodził nimi ppłk Keyes. Drugą grupą dowodził por. Roy Cook. Sam Layckock został razem z trzema towarzyszami w ukryciu, czekając na powrót grup uderzeniowych.
Keys i Cook ze swoimi ludźmi spotkali się z umówionymi przez Haseldena arabskimi przewodnikami, którzy poprowadzili ich przez skaliste zbocze górujące nad wybrzeżem. Przewodnicy zniknęli zaraz po dojściu na szczyt, a komandosi spędzili cały dzień w skalnej grocie, kryjąc się przed ulewnym deszczem. W nocy z 16 na 17 listopada rozmokłymi od deszczu pasterskimi ścieżkami dotarli pod Beda Littoria. Przed nimi, w nocnych ciemnościach rozświetlanych światłem błyskawic, majaczył otoczony drutem kolczastym piętrowy budynek kwatery „Lisa Pustyni”. Przy pomocy arabskiego chłopaka, któremu obiecali sowitą nagrodę, zebrali informacje o rozplanowaniu budynków, podejściach i ochronie. Następnej nocy wyruszyli do akcji. Zanim dotarli do celu, natknęli się na patrol arabskiej służby pomocniczej. Nie było szans na jego cichą likwidację, a użycie broni palnej z pewnością zaalarmowałoby Niemców. Kapitan Campbell, który znał niemiecki, kazał się im wynosić, mając nadzieję, że Arabowie w ciemnościach nie rozpoznali brytyjskich mundurów.
W kwaterze „Lisa”
Keyes podzielił swoich ludzi. Pięciu miało zabezpieczać akcję z parku samochodowego i ogrodu okalających rezydencję, a siedmiu kryć ogniem okna budynku. Keyes z Campbellem, sierż. Jackiem Terrym i dwoma komandosami mieli zająć się Rommlem. Grupa bez przeszkód przeszła przez ogród i podeszła do budynku. Drzwi były zamknięte, a okiennice opuszczone. Campbell szarpnął za klamkę i po niemiecku zażądał otwarcia. Po chwili w drzwiach stanął potężny żołnierz w stalowym hełmie na głowie. Keyes rzucił się na niego i próbował go obezwładnić. Być może to, że był wątłej postury, sprawiło, że nie przychodziło mu to łatwo. Żołnierz zaczął krzyczeć, wzywając pomocy. Nie mogąc dosięgnąć schowanego między drzwiami do pokoi Niemca sztyletem, Campbell strzelił do niego z pistoletu. Po chwili po schodach zaczęli zbiegać zaalarmowani Niemcy. Terry serią z tommy guna przekonał ich do powrotu na górę.
Czytaj także:
Szalony atak Hitlera. To miała być ostatnia szansa dla III Rzeszy
Komandosi zaczęli sprawdzać pokoje. W pierwszym nie było nikogo. W następnym tłoczyło się ok. 10 Niemców. Keyes wystrzelił do nich ze swojego colta 45 i szybko zamknął drzwi. Potem ponownie je otworzył, a Campbell wrzucił tam granat. Zanim wybuchł, niemiecki pocisk dosięgnął Keyesa, który zwalił się na podłogę. Na zewnątrz zaczęła się strzelanina. Campbell na jej odgłos wybiegł z rezydencji i dostał postrzał w łydkę, prawdopodobnie od swoich. Sierżant Terry wrzucił resztę granatów do pomieszczeń i wrócił do ogrodu, taszcząc Keyesa, który postrzelony w pierś zaraz potem zmarł. Campbell nie chciał opóźniać odwrotu i kazał Terry’emu uciekać. Opór Niemców narastał. Komandosi nie byli w stanie wtargnąć ponownie do budynku. Lonty i detonatory zamokły w padającym ciągle deszczu i nie udało się nawet zniszczyć samochodów stojących w parku. Granatami uszkodzono jedynie generator, odcinając prąd. W końcu sierż. Terry zebrał pozostałych żołnierzy i wyruszył w kierunku wybrzeża.
Niezbyt dużym sukcesem zakończyła się też akcja por. Cooka i jego ludzi. Zamokłe lonty nie pozwoliły wysadzić węzła telekomunikacyjnego. Udało się dokonać tylko niewielkich zniszczeń. Tropieni przez nieprzyjaciela komandosi schronili się w jaskini, ale okrążeni przez specjalny oddział karabinierów, którzy zagrozili użyciem miotaczy ognia, musieli się poddać.
40 dni na pustyni
Terry i jego grupa, tropieni przez Niemców i Włochów, uciekali całą noc i następny dzień. Do czekającego na wybrzeżu Layckocka dotarli pod wieczór. Z powodu wzburzonego morza nie mogli dostać się na oczekujący okręt podwodny. Po południu 20 listopada Włosi i Niemcy odcięli ich od morza. Wkrótce też wykryli ich kryjówkę. Layckock, spodziewając się przybycia znacznych sił wroga, dał rozkaz do ucieczki na własną rękę w dwu–trzyosobowych grupach. Komandosi zaczęli przedzierać się do zapasowego miejsca podjęcia przez HMS „Talisman”, rejonu osady Slonta, gdzie operowała swoimi terenowymi samochodami Long Range Desert Group, albo ukrywać się w górzystym terenie, czekając na sukcesy brytyjskiej ofensywy. Większość komandosów została wyłapana przez beduinów, kiedy Niemcy wyznaczyli nagrodę za ich złapanie. Layckock z Terrym dotarli do własnych pozycji na Boże Narodzenie, po 37 dniach ukrywania się w masywie Al-Dżabal. Po 40 dniach dotarł jeszcze bombardier John Brittlebank ze Special Boat Service, który podprowadzał komandosów w dinghy do brzegu.
Czytaj także:
Żydowscy żołnierze Hitlera
Podczas ataku Rommla nie było w kwaterze. Tej samej nocy do Kairu dotarła zaszyfrowana wiadomość z Londynu, że marszałek właśnie wraca po kilkutygodniowym pobycie w Rzymie, gdzie obchodził swoje 50. urodziny. Do Libii dotarł w dzień akcji komandosów. Kwaterę w Beda Littoria zajmował w tym czasie kwatermistrz Panzergruppe Afrika płk Schleusener. W akcji zginęło trzech niemieckich oficerów i jeden szeregowiec. Rommel, poinformowany o akcji, zdziwił się, że Anglicy mogli go podejrzewać o dowodzenie z miejsca odległego o 400 km od linii walk. Jego prawdziwa kwatera znajdowała się znacznie bliżej Tobruku. Jednocześnie przyznał, że była to wspaniała i śmiała operacja. Marszałek kazał pochować Keyesa z wojskowymi honorami. Został on też pośmiertnie odznaczony Victoria Cross – pierwszym przyznanym komandosowi. Terry – syn rzeźnika z Nottingham – musiał się zadowolić jedynie Distinguished Conduct Medal.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS