A A+ A++

To jednak pewne uproszczenie. Janša ma barwny, by nie powiedzieć „barokowy” życiorys polityczny, który zaczynał się jeszcze w jugosłowiańskiej komunistycznej młodzieżówce, a jako młody dziennikarz i publicysta, pod koniec istnienia systemu przeszedł na pozycje opozycjonisty czy wręcz dysydenta. Za swoją krytykę nieprawidłowości w jugosłowiańskiej armii trafił nawet do więzieniach. Ale gdy w niepodległej Słowenii powstawała partia SDS, której Janša stał się ważną postacią, to było to ugrupowanie budowane wokół socjaldemokratycznych i centrolewicowych wartości. Dodajmy, że Janša kieruje tym ugrupowaniem od 29 lat, od połowy lat 90.!

Viktor Orbán też zaczynał jako przykładny liberał i polityk prozachodni oraz antykomunistyczny. Można tu szukać analogii.

– Janša na początku XXI wieku przeszedł na pozycje centroprawicowe, a jego partia wstąpiła do Europejskiej Partii Ludowej. Dopiero w ostatniej dekadzie, kiedy na świecie rosła popularność różnych ugrupowań populistycznych: Trumpa, Fideszu czy w Polsce PiS-u, Janša też zbliżył się do nowoczesnego populizmu prawicowego czy konserwatywnego. Był głośnym krytykiem polityki migracyjnej UE i przyjmowania uchodźców z Bliskiego Wschodu, tendencji w rodzaju budowy państwa federalnego i biurokracji brukselskiej. Sprzeciwiał się na równi z Orbanem i Kaczyńskim osłabieniu państw narodowych.

Ale jeśli chodzi o praktykę, to premier Słowenii grał na kilku fortepianach. Z jednej strony był bliski innym przywódcom regionu pod względem ideologii, ale z drugiej nigdy nie poszedł w swojej krytyce UE tak daleko, jak liderzy w Warszawie czy Budapeszcie. Mówił, że jest zdecydowanym zwolennikiem integracji i rozumiał członkostwo w UE jako gwarancję wręcz niepodległości Słowenii. Za czasów poprzednich rządów Janšy, pod koniec pierwszej dekady XXI wieku, Słowenia była też uważana za pewnego prymusa w dziedzinie integracji. Przyjęto euro, wprowadzono związki partnerskie, a Janša zachęcał Jarosława Kaczyńskiego do jak najszybszego przyjęcia traktatu lizbońskiego.

Skąd te wolty?

– Janša jest typowym przykładem polityka, który zmienia swoje poglądy w odpowiedzi na społeczne zapotrzebowanie i idzie za pewnymi tendencjami. W jego karierze stały jest konflikt z mediami, elitami opiniotwórczymi i artystycznymi, które przedstawia jako przedłużenie sił zagrażających słoweńskiej suwerenności.

Czy sprzeciw opozycyjnych wobec Janšy sił w słoweńskiej polityce ma podobny charakter, co próby jednoczenia się opozycji w Polsce i na Węgrzech?

– Tamtejsza, nazwijmy to „tradycyjna” opozycja, próbowała pójść drogą węgierską czy tą, o której się mówi w Polsce, czyli zjednoczenia przeciwko władzy. Powstała tzw. „koalicja łuku konstytucyjnego” lub KUL-koalicja. Ale nie udało się wypracować wspólnej listy wyborczej, partie lewicowe i liberalne wystartowały oddzielnie. Aż 28 proc. wszystkich oddanych w niedzielnych wyborach głosów poszło na partie, które znalazły się pod progiem. A to też utorowało drogę dla liberalnego Ruchu Wolności Roberta Goloba, którego zwycięstwo mogło być o tyle bardziej zaskakujące, że jeszcze kilka miesięcy to ugrupowanie nie było formalnie zarejestrowane, a on sam do ostatniej chwili unikał deklaracji, z kim chciałby rządzić czy tworzyć koalicje.

To co w takim razie zdecydowało o sukcesie tej kampanii?

– Początek kampanii zbiegł się z inwazją Rosji na Ukrainę. A premier Janša zdecydował się nie tylko mocno opowiedzieć po stronie Ukrainy i solidarności z narodem ukraińskim, ale też postawił na pomoc wojskową. Niedawno zresztą pojawiły się wiadomości, z których wynika, że Słowenia będzie jednym z państw regionu, które wyślą na Ukrainę najwięcej sprzętu – w tym spore ilości czołgów, kilkadziesiąt sztuk T-72, jakie zostały z czasów istnienia armii jugosłowiańskiej.

Działanie premiera spodobało się wyborcom?

– To ciekawe, ale ta retoryka nie pomogła mu zdobyć nowych wyborców. I to mimo że ponad 80 proc. Słoweńców popiera w tym konflikcie Ukrainę, podobnie zresztą jak większość mainstreamowej klasy politycznej. Może to wynikać z pewnego utożsamienia losu Ukraińców z losami Słoweńców również poszukujących swojej niepodległości i suwerenności po rozpadzie państwa Jugosłowiańskiego. Ale i tak nie było to nośne wyborczo hasło.

Robert Golob, choć oczywiście też zaznaczał, że jego ruch popiera Ukrainę, postawił na coś innego. Społeczeństwo słoweńskie jest dość zamożne, rozwinięte i bardziej niż kwestie geopolityki zajmują je sprawy jakości życia. To są tematy rozwoju gospodarczego i dobrobytu w kraju.

Skandynawowie Bałkanów?

– Tak się mówi. Postulaty, które można określić jako progresywne, ekologiczne, liberalne, mają w społeczeństwie spory oddźwięk. Golob postawił właśnie na to. Przede wszystkim na kwestie polityki klimatycznej: zieloną transformację słoweńskiej gospodarki i rezygnację z paliw kopalnych, a także cyfryzację społeczeństwa. Golob podjął też szereg postulatów kojarzonych z ruchami miejskimi w Europie: od budowy anegdotycznych już ścieżek rowerowych, przez parki, zieleń i przyjazną infrastrukturę oraz mieszkalnictwo. To zresztą było widać w wynikach, bo aż 35 proc. młodych wyborców poparło ruch Goloba, a kolejne 10 proc. ugrupowania lewicowe.

To nie była więc twarda kampania opierająca się na mocnej polaryzacji i drażliwych, tożsamościowych tematach? Bardziej ścieżki rowerowe i zieleń w mieście, niż „odsunąć Janšę za wszelką cenę”?

– Golob od początku dystansował się od mocnej polaryzacji społeczeństwa, która była widoczna za czasów rządów poprzedniego premiera. Osią podziału były kulturowe spory między bardziej tradycyjną, a nowoczesną częścią społeczeństwa, za którymi szły partyjne wybory: między Janšą i liberalno-lewicową opozycją. A Ruch Wolności miał się w te podziały nie wpisywać. Golob odmówił określenia się jako prawicowiec czy lewicowiec. Choć przecież, gdybyśmy wyciągnęli jego postulaty i zestawili razem, to oczywiście wyłania się z tego program raczej bliższy nowoczesnej, europejskiej liberalnej lewicy.

Tak czy inaczej, Golobowi poszło z tą propozycją znacznie lepiej, niż tym którzy prowadzili kampanię opartą na „anty-Janszyzmie”. A tradycyjne ugrupowania skupiły na tym swoją kampanię, podobnie jak na podkreślaniu, że Janša oddala się od demokracji liberalnej, a przybliża do Budapesztu i Warszawy. Golob zaś nie mówił o „obronie demokracji”, odszedł od mechanizmu mocnej polaryzacji i wygrał.

Czytaj także: Polityka Fideszu zaczyna zagrażać Polsce

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPlac przy Parku Zdrojowym nabiera kształtów
Następny artykułRosjanie i Białorusini wykluczeni. Iga Świątek nie chce chaosu