„To ja, Klara”, to studium wrażliwości i kobiecości, ale też wielkiej siły. Książka debiutującej, ale niezwykle dojrzałej literacko Olgi Passia, to doskonała próba analizy ludzkiej psychiki, uwikłanej w relacje damsko-męskie, ale też – a może przede wszystkim – w relacje rodzinne i rodzic-dziecko-rodzic. Wszystko to z wyraziście zarysowanym Kaliszem w tle.
W książce miasto to przewija się nieustannie. Nawet wtedy, gdy bohaterka jest już w Paryżu lub gdy los rzucił ją w głąb Francji. Jednak jej miasto rodzinne to jej korzenie, a te zabiera się ze sobą przecież wszędzie… Cały rozdział pierwszy, czyli dzieciństwo i młodość bohaterki rozgrywają się w Kaliszu, pojawiają się różne ulice, dzielnice, numery dawnych linii autobusowych, charakterystycznych miejsc…
Dzieciństwo Klary to długie godziny wypełnione samotnością w wielkim zimnym domu, tęsknotą i czekaniem: na powroty ojca, na miłość matki, na słońce, które przebije się przez szarość lat osiemdziesiątych, i na dzień, w którym Karol – najbliższy przyjaciel – odwzajemni jej uczucie.
Czy wśród francuskich uliczek czeka na nią miłość? Kim okażą się ludzie odnalezieni po latach? I czy warto odrzucać życiowe szanse w imię własnych marzeń?
Poniżej wybrane fragmenty książki:
(…) doszłam do zegara na skrzyżowaniu Górnośląskiej i Serbinowskiej, odwróciłam się. Stąd wyraźnie widać było śródmieście, znajdowało się nisko, w głębokiej niecce, a w upalny dzień, taki jak tamten, niecka zanurzona była w rozedrganym upałem powietrzu. Nie tylko Stare Miasto, ale też inne starsze dzielnice Kalisza: Zawodzie, Nowe Miasto, Warszawskie i Wrocławskie Przedmieście, a nawet Piskorzewie, położone były w głębokiej na czterdzieści metrów dawnej dolinie rzeki Prosny, która w przeszłości nieustannie zalewała część miasta. Między innymi właśnie dlatego razem z Karolem nazywaliśmy Kalisz grajdołem, bo woda co wiosnę stała w naszych piwnicach, a pola graniczące z miastem nigdy nie wysychały. Wiedziałam dobrze z lekcji geografii, że Kalisz zbudowano na bagnach, etymologicznie nazwa miasta pochodziła od prastarego słowa „kał”, które oznaczało bagniste, wilgotne i trawiaste podłoże. Nazwa z czasem ewoluowała, ale przedrostek pozostał. Wilgotna ziemia w Kaliszu nie stanowiłaby jednak dla mnie problemu, mogłam kochać moje miasto. Przecież znałam tu każdą ulicę, most, uwielbiałam park miejski z moją ulubioną ławką w cieniu wielkiej starej magnolii przy rzeźbie Flory, która kojarzyła mi się ze spacerami z babcią. Ale wydawało mi się, że miasto mnie nie chce, że wszystko, czego tu doświadczam, jest bolesne, raniące. Liczne straty i ból dzieciństwa rozciągnęły swoje ciemne skrzydła na całe miasto, wszystko działało na moją niekorzyść.
Miasto mnie wypluwało – tak właśnie pomyślałam, patrząc w dół Górnośląskiej. A jednak lubiłam tę ulicę, tyle lat chodziłam nią do szkoły, do babci, lubiłam kwiaciarnię przy cmentarzu, w której znajdowałam schronienie, czekając na autobus numer 19, Złoty Róg, gdzie jadłam najlepsze lody, i Merino, gdzie z mamą wybierałyśmy materiał na sukienkę na szkolny bal. Jednak nie mogłam tu dłużej zostać. Choć czułam żal, nie miałam już wyjścia. Nadszedł czas rozstania, przede mną nadal rozciągał się Kalisz, ale ja już widziałam Paryż. Odwróciłam się, by przyspieszyć kroku i wsiąść do autobusu. Ciążyła mi myśl, że porzucam moje miasto, tym samym kończąc ważną część mojego życia – tę, przez którą zostałam ukształtowana. Tylko że w tamtym momencie nawet nie wiedziałam, kim jestem. Kim właściwie jest Klara.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS