A A+ A++

Od razu zaznaczę. Nie zamierzam się w tym tekście znęcać nad selekcjonerem Sousą. Czemu zresztą sam się dziwię, bo na takim Brzęczku i Nawałce nie zostawiłbym w takiej sytuacji chyba suchej nitki. Dlaczego? Mam, przyznam się, do Portugalczyka słabość. Pewnie za to, że próbuje (choć nie wiem czy nie powinienem tu, w kontekście tego, co się działo wczoraj na Narodowym, użyć raczej czasu zdecydowanie przeszłego, bo na podstawie wczorajszego meczu napisać tego na pewno nie można) z zawodników, którym przez całą dotychczasową reprezentacyjną karierę wpajano coś zupełnie przeciwnego, zrobić drużynę, która będzie potrafiła coś wykreować.

Tyle, że w tym meczu, oprócz czterech krótkich fragmentów kiedy padły gole, graliśmy jakby za Brzęczka z Austrią u siebie. Żadnego ładu ni składu. W obronie totalny dramat i panika. Byle wybić. Jak w A-klasie. Żadnego wychodzenia z piłką, utrata futbolówki góra po dwóch z nią kontaktach. Strach w oczach. Jak pieszy turysta w Bieszczadach na widok niedźwiedzia wychodzącego nagle na szlak zza krzaka. Albo jakbyśmy byli Andorrą, a naprzeciwko nas połączone siły Brazylii i Argentyny. A to była, przypomnę, Albania. 69-ty, chwała Bogu i wg aktualnego rankingu FIFA, zespół świata. Przeważającymi fragmentami spotkania wyglądający przy nas na zespół profesorski wydziału prawa UJ albo UW zmagający się z watahą studentów pierwszego roku, którzy pierwszy raz przyszli na wykład i nie mogą sobie na razie nawet znaleźć miejsca na sali wykładowej (czytaj na boisku).

Jak wspomniałem, cierpliwość moja dla Sousy jest spora, co nie znaczy, że niewyczerpana. I to się może skończyć nawet za 6 dni. Jeśli bowiem z Anglią zagramy tak jak wczoraj, to nie skończy się na 4:1, tylko na 0:6, a wtedy miarka, nawet ta moja, się przebierze.

Co rzuciło mi się na oczy podczas wczorajszej rywalizacji? Upór selekcjonera przy konkretnych nazwiskach. Celowo piszę upór, bo konsekwencja to nie jest odpowiednie słowo. Ono nie ma wydźwięku pejoratywnego. A mam wrażenie, że stanie selekcjonera murem przy takich nazwiskach jak Krychowiak albo Glik to już nie jest konsekwencja, tylko upór. Ośli, w dodatku.

O Krychowiaku nie chce mi się nawet pisać. Kardynalne błędy popełniane przezeń przy wyprowadzaniu piłki to już kanon. Dodatkowo nie nadążał zupełnie za atakami rywali, zawsze spóźniony, wyprzedzali go jak chcieli. Jedyna pozytywna rzecz, to że w drugiej połowie czasem dobrze się w środku boiska przy odbiorze ustawił. To trochę za mało, żeby wychodzić w pierwszym składzie reprezentacji pretendującej do awansu z grupy. Strzelona bramka i umiejętność znalezienia się w tej sytuacji w niczym mojej opinii nie zmienia, choć skłania do stwierdzenia, że w tej chwili Krychowiak lepszy nawet na 9-tce niż na 6-tce. Ale 9-tkę to my już chyba mamy. Ostatnio nawet, jak widzę, niejedną. Swoją drogą to ciekawe. Za poprzednich trenerów nie mogliśmy wystawić dwóch napastników, a teraz możemy dwie 9-tki.

Kamil Glik prezentował się świetnie. Na ME we Francji i przed MŚ w Rosji. Od tego czasu cały czas gra kichę i pokazuje to w niemal każdym meczu. Te wszystkie dziennikarskie achy i ochy, od kiedy zastąpił Helika w meczu z Węgrami, są dla mnie, przyznam, mało zrozumiałe. Tym bardziej, że w każdym spotkaniu wywija takie numery, że zaczynam podejrzewać tych wszystkich dziennikarzy o brak bezinteresowności w tych ichnich ochach i achach. Ale co się dziwić. Połowa z nich to lobbyści. W czwartek Glik też strzelił numer. Niejeden zresztą. Ale bramka dla Albanii, w całości, jest jego. Źle się ustawił, potem nie zdążył i jeszcze wykazał brakiem sprawności. W kilku innych sytuacjach też żal było nań patrzeć. Sousa, pod wpływem rzeczonych dziennikarzy, odszedł od, zdrowej moim zdaniem, bezGlikowej, wartej kolejnych prób, Helikowej koncepcji, i teraz trzyma się tego niczym… Krychowiaka. Ten zmasowany atak na Helika po meczu z Węgrami, szczególnie wziąwszy pod uwagę, że Glik jest stary i wolny jak żółw, daje do myślenia. Szkoda, że nikt tak Glika nie wspierał w roku 2012-tym.

O Bereszyńskim słowo. On się wszędzie nadaje w tej chwili, tylko nie do pierwszego składu. Dla skrzydłowych rywali jest od pewnego czasu niczym upierdliwa, ale w niczym w rzeczywistości nie przeszkadzająca, mucha. Lata dookoła napastnika, fakt. Ale żeby w czymś mu przeszkodził, to już nie. Sousa, zdaje się, zdał sobie z tego w końcu sprawę (tak koło 30-tej minuty), ale nie wiem, czy zapamięta to do najbliższej środy. A byłoby dobrze, bo inaczej Sterling albo Foden zrobią z nóg Beresia „króla szczurów”. I dopiero będzie. Aha. Zastąpienie gracza Sampdorii Dawidowiczem musiało przekonać Sousę, żeby w kolejnych meczach na tej pozycji nie grał ani jeden, ani drugi. Chociaż, w dobie irracjonalnych ostatnio wyborów selekcjonera, diabli wiedzą jak będzie.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLEGIONOWO. Katował własną matkę
Następny artykułHamilton przed Verstappenem