A A+ A++

– Nie odbierała, wieczorem zaczęliśmy obdzwaniać szpitale. W jednym powiedzieli, że mają kobietę z wypadku. Nie mogliśmy jej rozpoznać. Wyglądała, jakby już nie żyła. Lekarze powiedzieli: ciężkie obrażenia mózgu, narządów wewnętrznych, połamana miednica i nogi. W karetce zatrzymała się akcja serca.

Michał Wojtysiak czekał na zielone światło na przejściu przy rondzie Śródka w Poznaniu. – Wjechała karetka na sygnale, samochody zatrzymywały się i zjeżdżały na bok, tworząc korytarz ratunkowy. Jeden się nie zatrzymał, uderzył w ambulans, a ten w Michała. Prawdopodobnie dostał w głowę lusterkiem. Przeleciał kilka metrów, zanim upadł na chodnik, reanimowali go na miejscu. Do szpitala trafił z głębokim urazem czaszkowo-mózgowym, uszkodzonymi płucami – mówi Krzysztof Wojtysiak, ojciec Michała.

– Córka wracała z zajęć pozalekcyjnych – mówi Anna Podladowska, mama Karoliny. Do wypadku doszło na przejściu w Świdrze. – Po uderzeniu wyrzuciło ją na krawężnik, była wleczona pod samochodem kilkanaście metrów. Ciężki uraz czaszkowo-mózgowy z licznymi powikłaniami neurologicznymi, niedowład czterokończynowy, zaburzenia poznawcze.

Wypadek w Szczytnie: – Chłopcy nie mogli zasnąć, więc poprosiłam mamę: „Weź ich na spacer” – mówi Beata Pieczyńska. Babcia była z półtorarocznymi bliźniakami przy przejściu dla pieszych, gdy wpadł w nich ford mustang. Kuby nie udało się uratować, Bartek przeszedł osiem operacji.

– W czaszce było wszystko rozlane, jama brzuszna rozerwana, uszkodzony wzrok – wymienia mama. Chłopiec ma teraz w głowie specjalną zastawkę, która reguluje przepływ płynu mózgowego, a na żołądku specjalną opaskę, dzięki której to, co zjada, już nie „ucieka” z powrotem w kierunku ust. Wciąż ma niedowład prawej strony ciała, uszkodzony wzrok, zaburzone czucie. Do tego bezdech afektywny – traci przytomność, trzeba go reanimować.

Czytaj też: Śmierć kontra hejt. Jak tragiczny wypadek w Katowicach przerodził się w igrzyska dla ludu

Pokaż mi, jak jeździsz

10 lat temu potrącenia na przejściach stanowiły 30 proc. wypadków, w których pieszy został zabity lub ranny. W ubiegłym roku już ponad połowa wypadków z udziałem pieszych wydarzyła się na pasach: 197 osób zginęło, 2581 zostało rannych. Do wypadków dochodziło też na skrzyżowaniach (1296 potrąceń), na chodnikach (259) czy na przystankach komunikacji publicznej (32).

Choć od 1 czerwca obowiązują nowe przepisy – kierujący musi ustąpić pierwszeństwa nie tylko znajdującym się na przejściu, ale także dopiero wchodzącym – to pasy nie stały się nagle bezpieczne. W pierwszym miesiącu obowiązywania zaostrzonych przepisów było na pasach wręcz więcej wypadków niż rok wcześniej.

Bartuś Pieczyński jest po ośmiu operacjach. Kuba, jego brat bliźniak, nie przeżył wypadku – w wózek wjechał rozpędzony ford mustang.


Bartuś Pieczyński jest po ośmiu operacjach. Kuba, jego brat bliźniak, nie przeżył wypadku – w wózek wjechał rozpędzony ford mustang.

Fot.: Archiwum prywatne

– Pokaż mi, jak jeździsz, a powiem ci, kim jesteś – mówi Andrzej Markowski, psycholog transportu. Tłumaczy, że łamanie przepisów ruchu drogowego jest charakterystyczne dla społeczeństw posttotalitarnych. – Tam, gdzie jest system hierarchiczny, tym, którzy są wyżej, więcej wolno. Każdy chce być u góry, łamać zasady, choćby przekraczając prędkość. Wielu sobie coś tym rekompensuje, jadą szybko nie dlatego, że się spieszą, ale żeby zademonstrować nawet nie innym, tylko sobie, że nie dla nich są normy, mogą je odrzucać.

– W Polsce wypadki drogowe są pierwszą przyczyną śmierci ludzi do 44 lat – tłumaczy Aleksandra Kieres, prezes Fundacji Nadzieja, która pomaga poszkodowanym. Nazywa wypadki cichymi zabójcami, bo niewiele mówi się o ich skutkach – zdrowotnych, psychologicznych, społecznych, ekonomicznych. Ci, którym udaje się ujść z życiem, często nie wychodzą z trwałego kalectwa, wymagają skomplikowanego leczenia, długiej rehabilitacji.

– Pokazuje się migawkę, podaje krótki komunikat, że ktoś został przetransportowany do szpitala. Co się dzieje dalej, cisza – mówi Janina Mirończuk, założycielka Fundacji Światło, prowadząca w Toruniu ośrodek dla osób, o których potocznie mówi się, że są w śpiączce. – W szpitalu lekarze zrobili, co mogli, żeby zachować ich przy życiu, w końcu zakomunikowali rodzinie, że więcej się nie da, trzeba zabrać ze szpitala – mówi Mirończuk. – Rodzina bezradna, nikt jej nie mówi, co robić. Dzwonią, gdzie się da, szukają. Mamy tylko 46 miejsc i żadnego dofinansowania, utrzymujemy się z jednego procenta – tłumaczy.

Jedni są tu w stanie wegetatywnym, drudzy w minimalnej świadomości, trzeci w stanie zamknięcia. Zakłada się, że słyszą, czują, tylko w żaden sposób nie mogą dać znać. Karmi się ich, przewija, przekłada, żeby nie było odleżyn i stale bodźcuje w nadziei, że na któryś z bodźców odpowiedzą.

– Udało nam się wybudzić 75 osób. To nigdy nie wygląda tak jak na filmie, że ktoś nagle otwiera oczy i uśmiecha się radośnie na widok bliskich – mówi Mirończuk. Wybudzeni często nie potrafią ich rozpoznać. Ich życie już nie będzie takie, jak było. I już nie są tymi, kim byli. Do toruńskiego ośrodka trafiła niedawno studentka potrącona na pasach – po wybudzeniu nie tylko nie mogła sobie wielu rzeczy przypomnieć, ale też nie była w stanie siebie – tej nowej, po wypadku – zaakceptować. Miała asymetrię twarzy, skurcze. Nie chciała na siebie patrzeć.

Czy przeżyje

Krystyna Horba: – Monisia leży podpięta do mnóstwa rurek. Przychodzi lato, upały, odparzenia. Nogi ma zdrutowane, druty są na wierzchu. W wielu szpitalach jest akurat strajk rehabilitantów, więc żeby miała masaże i ćwiczenia, opłacam rehabilitantkę z zewnątrz, wprowadzam na oddział, dyrekcja pyta, jakim prawem.

Gdy dochodzi do wypadku, Monika ma 25 lat i 2,5-letnią córeczkę. Trzeba zaopiekować się jedną i drugą, co nie jest takie proste. Wszystko trzeba załatwiać sądownie. – Działam jak w amoku. Córka leży na OIOM-ie, lekarze mówią, że nie wiadomo, czy przeżyje, a ja nie wiem, co robić, co załatwić w pierwszej kolejności. Nigdy nie miałam do czynienia z sądami, szpitalami, policją, prokuraturą. Nagle to wszystko na mnie spada – tłumaczy. Przychodzą jakieś pisma, trudno coś z nich zrozumieć, język prawniczych powiadomień jest zawiły, ale wgryza się w nie.

Czytaj: Komenda jest niewinny, zatem kto zgwałcił i zabił 15-letnią Małgorzatę? Rodzice domagają się sprawiedliwości

Trzy lata od wypadku Monika wciąż leży. A matka wciąż zabiega. Najpierw udaje jej się wywalczyć, żeby ciało córki mogło funkcjonować bez rurek, żeby lekarze poskładali jej nogi, a w końcu, żeby wyciągnęli ją ze śpiączki. Na rok córka trafia do kliniki Budzik, lekarze określają jej stan jako minimalną świadomość. – Po roku wypisują. Nikt mi nie mówi, co dalej – mówi mama.

– Pacjentowi, który musi mieć specjalistyczne leczenie i ciągłą rehabilitację, NFZ proponuje jej mało i za kilka miesięcy. Niektórzy powinni mieć kolejne operacje, i to jak najszybciej, a najbliższy termin za kilka lat – mówi Bartosz Kaczmarek z Fundacji Moc Pomocy, menedżer rehabilitacji. – Nie ma żadnego systemu wsparcia, żadnej informacji, co mają robić bliscy rannych w wypadkach.

Wielu ogłasza zbiórki – proszą o jeden procent, o wpłaty na siepomaga.pl, żeby było na pobyt w prywatnym ośrodku i stałą opiekę rehabilitantów, bo 80 godzin rehabilitacji na rok, które mogą dostać z NFZ, to o wiele za mało. – Teoretycznie suma gwarancyjna z OC posiadacza pojazdu wynosi w tej chwili ponad 5 mln euro. Te środki ubezpieczyciel powinien przeznaczyć na przywrócenie zdrowia poszkodowanemu. Tyle teorii. Bo praktyka jest taka, że ubezpieczyciel zawsze znajdzie powód, żeby albo ograniczyć wypłatę, albo przeciągnąć ją w czasie. Jeśli trwa postępowanie karne, może to odwlekać latami – mówi Bartosz Kaczmarek.

Tymczasem godzina rehabilitacji to 100-150 zł. Jeżeli w wyniku wypadku dojdzie do amputacji, to sama proteza może kosztować od 100 do 350 tys. zł. Kupno wózka za 10-15 tys. zł jest najmniejszym z wydatków po urazie rdzenia kręgowego. – U ofiar wypadków komunikacyjnych kości kręgosłupa łamią się i szatkują rdzeń, adaptacja takiej osoby do tego, by mogła usiąść na wózku, wymaga wielomiesięcznych ćwiczeń, a to koszt około 20 tys. zł miesięcznie – wymienia Kaczmarek.

Miał się żenić

– Syn był silny, sprawny, startował w biegach ulicznych i triatlonie – mówi Krzysztof Wojtysiak, tata Michała, w którego uderzyła karetka. Było marcowe przedpołudnie 2018 roku, za cztery miesiące miał się żenić. Akurat tego dnia planowali z narzeczoną pozałatwiać ostatnie ślubne formalności. Obrączki już zamówione, goście zaproszeni. Nagle ten wypadek, 31-letni Michał w śpiączce. Później wybudzenie i szok, bo nie może wstać z łóżka, jest całkowicie zdany na innych. – Dom zamieniliśmy w centrum ćwiczeń: sprzęt do rehabilitacji, drabinki, materace. Michał jest teraz w cyklu rehabilitacyjnym: dwa tygodnie intensywnych ćwiczeń w specjalistycznym ośrodku, dwa tygodnie ćwiczeń w domu – mówi ojciec. Na rehabilitację zrzuciło się ponad 6 tysięcy osób na siepomaga.pl, Michał przykłada się do ćwiczeń, jest zawzięty, ale nadal jest niesamodzielny, poza tym że sam może się napić i zjeść, choć tylko pokarmy rozdrobnione.

– 17 lat, mnóstwo planów, marzeń, zainteresowania muzyczne, nauka języków i nagle OIOM, lekarze mówią: „Pani się z nią pożegna” i wpychają mi worek z rzeczami, które z niej zdjęli – opowiada Anna Podladowska, mama Karoliny, potrąconej na pasach w Świdrze. – Po wybudzeniu ze śpiączki była jak małe dziecko, musiała się uczyć jeść, pić, mówić. I gdy była nadzieja, że będzie coraz lepiej, dostała udaru, który odebrał wszystko, czego się nauczyła – opowiada mama.

Od wypadku minęły cztery lata. – Z akt wynika, że kierowca był trzeźwy. Nie poczuwa się do odpowiedzialności, nie postawiono mu zarzutów – mówi Anna Podladowska. – Państwo w takich sprawach też umywa ręce. Gdyby córka dostała odszkodowanie, nie musiałabym prowadzić zbiórek, nagabywać ludzi, czy może mają coś niepotrzebnego, co można byłoby zlicytować, żebym miała za co leczyć córkę. Do pracy nie mogę pójść, bo córka wymaga całodobowej opieki – muszę ją umyć, ubrać, nakarmić, zadbać, żeby ćwiczyła. Mam nadzieję postawić ją kiedyś na nogi. Na razie zaczyna siadać, więc muszę mieć na nią oko, żeby nie przechyliła się przez barierkę łóżka i nie wypadła.

– Moja córka podnosi lewą rękę, rusza palcami, jest w stanie utrzymać uniesioną głowę. Gdy podaję jej jogurt, pięknie przełyka – mówi mama Moniki i płacze. Minęły trzy lata od wypadku i dzięki temu, że córka jest w prywatnym ośrodku, w którym ma stałą rehabilitację, w końcu coś drgnęło. – Już nie leży bez ruchu. Zaczęliśmy mieć z nią kontakt – nie mówi, ale kiwa głową – gdy dyktuje jej się alfabet, skinieniem głowy wskazuje, o jaką literę jej chodzi. I tak buduje słowa, części zdań, które chce nam przekazać. W końcu wiemy, co myśli – mama się wzrusza.

Jest u córki codziennie. – Kończę pracę o 17 i już jestem u niej. O 22 wracam do domu i następnego dnia to samo. Mąż bywa rzadziej, załamał się. Mówi, że nie może patrzeć, serce go boli. Mnie też boli, ale ja muszę być. Ona najbardziej lubi, jak przyprowadzam jej córeczkę. Mała ma tu swoje książeczki i zabawki. Zdejmuje buty i wskakuje jej do łóżka, wycałuje, robi mamie masowanie rąk. Czasami jej pośpiewa, potańczy.

– Jeden człowiek przez swoją nieuwagę nałożył nam ten krzyż na plecy. A sam jest wolny. Co prawda od razu się przyznał, przepraszał, nie mogę powiedzieć, że nie. Ale gdy powiedziałam, żeby nie przepraszał przed sądem, tylko stanął przed łóżkiem Moni i spojrzał jej w twarz, nie przyszedł. Ani razu nie zadzwonił, żeby się dowiedzieć, w jakim Monia jest stanie. Dostał wyrok w zawieszeniu i do zapłacenia 30 tysięcy zadośćuczynienia. Zapłacił. To wszystko.

– Nasze życie zmieniło się diametralnie. A życie kierowcy na razie wcale – mówi Beata Pieczyńska, mama bliźniaków – Kuby, który zmarł po zderzeniu z fordem mustangiem, i Bartka, który to zderzenie cudem przeżył. Gdy ruszył proces, 30-letni kierowca nie przyznał się do winy, odmówił składania wyjaśnień, odczytał z kartki oświadczenie, że wyraża żal i że on też jest ofiarą tego wypadku, a nie sprawcą. – Mam wrażenie, że to ja jestem wciąż karana, ja jestem uwięziona, on wolny, chodzi do pracy. Ja nie mogę. Najpierw przez pięć miesięcy byłam z ciężko rannym synkiem w szpitalu. Teraz jestem z nim w domu i stale: rehabilitacja, ćwiczenia, żeby może kiedyś stanął na nogi i coś powiedział. A najgorsza kara to przeżyć jakoś 4. dzień każdego miesiąca – 4 maja zmarł Kubuś. I 11 sierpnia, dzień urodzin bliźniaków, gdy jednemu mogę kupić zabawkę, a drugiemu muszę kupić znicz.

Czytaj: Zabójstwo Kim Wall. “Chcemy, by zapamiętano jaka była, a nie, jak została zamordowana” – mówią nam rodzice dziennikarki

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOfiary cichych zabójców. “Jeden człowiek nałożył nam ten krzyż na plecy. A sam jest wolny”
Następny artykułŻycie po wódce