A A+ A++

“Jeśli ludzie dzielą się na osiadłych, emigrantów i bezdomnych, to ja należę zapewne do tej trzeciej kategorii (…). Muzyka została stworzona dla ludzi bezdomnych, gdyż najmniej ze wszystkich sztuk wiąże się z miejscem. Jest podejrzanie kosmopolityczna. (…) Malarstwo jest sztuką ludzi osiadłych, którzy lubią kontemplować swoje rodzinne strony. (…) Poezja natomiast przystoi emigrantom, tym nieszczęśnikom, którzy stoją nad przepaścią, między pokoleniami, między kontynentami, z mizernym dobytkiem” (Adam Zagajewski, “Dwa miasta”).

Miasto przejściowe

Jacek Waltoś (przyjaciel Adama Zagajewskiego; rzeźbiarz, malarz, krytyk sztuki): – Powiedział, że wybiera się do Gliwic, na cmentarz do rodziców; był koniec sierpnia, rok temu. Chciałem zobaczyć wystawę w Gliwicach (“Oazy wolności”), więc zabrałem się z nim. Cmentarz był rozległy, ładnie zaaranżowany, kaplica na wprost od wejścia. Stamtąd pojechaliśmy na ulicę, gdzie mieszkał z rodzicami. Kamienica, jak opowiadał, niewiele się zmieniła od czasów jego młodości, gdzieś odpadał pierwotny tynk, ale wszystko raczej w szarości. Nie mówił za dużo, po prostu pokazywał. Potem droga do szkoły, domy po drodze, stary teatr, kino. Rzeka była – płynęła wąską strużką, rzeka jak smoła, ciemna taka; gdzieś obok mieszkał dziadek Adama. Im był starszy, tym częściej wracał do Gliwic, a one do niego. Ale pisał o nich na różnych etapach życia.

“Spośród stłoczonych kamienic wyrastały wieże kościołów, a na każdej wieży widniał zielony kaptur zarośniętego śniedzią dachu. Okna pokrywały się szkarłatnym blaskiem. Blaszane koguciki, wskazujące kierunek wiatru, furkotały przyjaźnie” (“Dwa miasta”).

Waltoś: – Ale przecież pierwszy był Lwów! Przedziwna historia, bo w tym mieście się urodził i spędził w nim zaledwie cztery miesiące. Miało jednak dla niego znaczenie ogromne. Otaczały go lwowskie wspomnienia bliskich, sąsiadów i innych ludzi, których władza przeniosła do Gliwic. Miasto legenda, miasto duch. Ludzie zabrali ze sobą do nowego miejsca nie tylko dobytek; wzięli obraz miasta, wzięli z niego wszystko.

“Ci jednak spośród wygnańców, którzy przywędrowali do Gliwic w podeszłym wieku, nie mieli już siły, by zmienić cokolwiek we własnym stroju, sposobie mówienia czy myślenia. Nieśli ze sobą dawność, jak naftalinę. (…) Chodziłem więc tymi ulicami Gliwic z moim dziadkiem – bo jemu najczęściej dotrzymywałem kroku – ale w istocie spacerowaliśmy po dwu różnych miastach. Ja byłem trzeźwym chłopcem o pamięci małej jak orzech leszczynowy i byłem absolutnie pewny, że idąc ulicami Gliwic, pośród pruskich, secesyjnych kamienic, ozdobionych ciężkimi kariatydami z granitu, znajduję się naprawdę tam, gdzie się znajduję. Mój dziadek jednak, mimo że szedł tuż przy mnie, przenosił się w tym samym momencie do Lwowa” (“Dwa miasta”).

Dla niego wszystko było jakieś (pierwsze, więc ważne), do odkrywania. Inni już nie odkrywali. Patrzyli w jedną stronę, na wschód. On patrzył na liście gliwickie, oni wciąż o liściach lwowskich (że “wieczne, wiecznie zielone i wiecznie żywe, niezniszczone i doskonałe”).

Mówił Katarzynie Kubisiowskiej w wywiadzie (“Duży Format”, 2010): “Nikt z całej mojej rodziny nie pojechał do Lwowa, choć wszyscy tęsknili za nim. I w duchu bardzo cierpieli. Może to zabrzmi śmiesznie, ale z tym opuszczeniem wiąże się rodzaj bólu: niemowlę, które zostaje wywiezione ze Lwowa i potem tęskni za czymś, czego właściwie nie znało. To też sprawiało, że nigdy nie mogłem spoufalić się z żadnym innym miastem. No, może trochę z Krakowem. A w Gliwicach, w których przeżyłem pierwsze 18 lat, stała nade mną cała rodzina i mówiła: “To miejsce jest tylko przejściowe”.

Kraków

Przyjechał do Krakowa na studia. Uciekając od duchów, trafił na duchy.

Studiował psychologię i filozofię. Związał się z poetyckim ruchem Nowej Fali, poznał Ryszarda Krynickiego, Juliana Kornhausera. To były przyjaźnie mocne, o wielkim ciężarze gatunkowym, iskrzyło w nich, urwały się, żeby znów się pozrastać (mocniej). W 1974 roku, razem z Julianem Kornhauserem, napisał książkę “Świat nie przedstawiony”, w której analizowali polską literaturę lat 60. i 70. Wiele namieszała.

fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta

O Krakowie (“Dwa miasta”):

“Chodziłem po ulicach Krakowa oszołomiony obecnością murów, domów, drewnianych bram, za którymi ukrywały się sady i ogrody; topniejący śnieg odsłaniał szorstką powierzchnię rzeczy, nieskończenie skomplikowaną skórę świata, a mnie wydawało się, że to z moich oczu spada bielmo, że widzę po raz pierwszy. Wystarczy uważnie patrzeć, żeby dostrzec piękno”.

“Ulicą Długą dochodziłem do Plant i zdarzało mi się obchodzić Planty dookoła, mimo że nieraz ścieżki pokryte były warstewką jesiennej wilgoci i trupami liści, strąconych przez zachodni wiatr”.

“Widziane z kopca Krakusa miasto zdaje się zacierać różnice między tym, co brzydkie i tym, co śliczne. Nagle wszystko okazuje się potrzebne. Ciężkie i ciemne ulice zamieniają się w bruzdy fal”.

Mieszkał przy ulicy Długiej, potem Urzędniczej, wynajmował pokoje. Poeta natchniony, mistyczny, niedostępny (tak myślało o nim “środowisko”).

Podpisał “List 59” przeciwko zmianom w konstytucji PRL (wpisaniu do niej kierowniczej roli PZPR), był rok 1975. Dostał zakaz publikacji. W 1980 roku znów apelował (razem z 64 uczonymi, pisarzami i publicystami) o dialog władzy ze strajkującymi robotnikami.

Władza zbudowała blok przy ulicy Chrobrego, do którego wprowadzili się krakowscy artyści. Pokazała, że zależy jej na twórcach; mieli żyć godnie i u siebie. Kornhauser wprowadził się na parter, Zagajewski na dziesiąte piętro. Odwiedzali się, zjeżdżając i wjeżdżając windą albo schodząc i wchodząc, jeżeli winda się zepsuła.

“To była klitka i o mały włos jej nie straciłem. (…) Ci znajomi, którzy stali w pół drogi między partią a młodymi twórcami, mówili mi wtedy, że komitet wojewódzki rozważał, czy mi nie odebrać mieszkania za karę. Jakoś nie odebrał. Moimi sąsiadami był m.in. Julian Kornhauser i Jerzy Radziwiłowicz. W czasie stanu wojennego w bloku panował duch solidarności, wspieraliśmy się nawzajem” (“Duży Format”).

Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta

Maria “Masza” Potocka (dyrektor Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK): – Poznaliśmy się na początku lat 70., kiedy założyłam w swojej sypialni Galerię Pi, chyba pierwszą prywatną instytucję kultury w PRL. Adam Zagajewski, Ryszard Krynicki i Julian Kornhauser przychodzili tam, bo oni zawsze szukali wszystkiego, co opozycyjne. Mistycyzm Adama był szczególny, bo on fantastycznie łączył podejście intelektualne i praktyczne z obecnością ducha i wartości wyższych. Dlatego jego komentarze miały wymiar totalny.

On tłumaczył: “Cóż ja właściwie zrobiłem? Kilka artykułów. Może cztery niezłe wiersze, napisane już później. Przekłady angielskich poetów. Książka o poezji i życiu Keatsa. Jedna powieść, taka sobie. Nieudane małżeństwo. Kilka podpisów pod ważnymi manifestami, w późniejszych latach. (…). Przez chwilę byłem właścicielem świata, posiadałem nawet niedostępne ogrody i podziemne korytarze. Bałem się, że gdybym tylko zechciał, runęłaby wieża katedry” (“Dwa miasta”).

W 1982 roku wyjechał z Krakowa od Paryża. Nie musiał, bo władza ludowa nie wyrzucała go z kraju. Ale musiał, bo w Paryżu była Maja Wodecka, miłość ostateczna.

“Życie w ówczesnej Francji było przekleństwem dla poety. Wyjechałem z Polski, gdzie do kościołów na czytanie poezji ciągnęły tłumy, a znalazłem się w państwie, w którym nie istniała instytucja wieczorów autorskich, tomiki ukazywały się w mikroskopijnych nakładach, a słowo ‘poeta’ uchodziło nieomal za obraźliwe (“Duży Format”).

Wrócił w 1989 roku. Wrócił z Paryża, Nowego Jorku, Sztokholmu, Bostonu, Amsterdamu, Londynu, Lizbony, Monachium.

Dziwił go Kraków – mały i w sumie prowincjonalny. Chodził po mieście “przeżywając jednocześnie jego małość i jego wielkość, jego prowincjonalność i jego wspaniałość, biedę i bogactwo, pospolitość i niezwykłość”.

Mona Lisa

Waltoś: – Drobnostka taka, która nigdy z głowy mi nie wyjdzie: przyszedłem któregoś dnia do jego mieszkania przy Chrobrego, po raz pierwszy. Nie znałem wtedy dobrze Adama. Mieszkanie było surowe, na ścianie miał tylko jeden obraz. To była znakomita reprodukcja “Mona Lisy”. Ten młody, zbuntowany poeta, miał na ścianie “Mona Lisę”! Zapytałem, dlaczego tylko ten, on na to, speszony: “Powiesiłem, bo uważałem, że jest piękny. Bo jest, prawda?”. To było dla mnie jak podanie ręki.

Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta

Między światami

Poeta jest emigrantem – pisał to przecież o sobie.

Andrzej Franaszek (literaturoznawca, krytyk literacki, autor biografii Czesława Miłosza): – Lwów, Gliwice, Kraków, Paryż, Kraków, USA… Nomadyczne życie wyobraźni. Czy Adam Zagajewski był wygnańcem, w takim sensie, jak pisał o tym Miłosz? Raczej wygnańcem w znaczeniu metaforycznym, jak tysiące poetów – szukającym sobie podobnych. W wierszach wspomina swoich przyjaciół poetów – Brodskiego, Herberta. Te wszystkie relacje były ważne, ukorzeniały go.

Czy wrócił do Krakowa na stałe? Tak, chociaż z niego wyjeżdżał do studentów w USA – pół roku tu, pół roku tam. Krążył między światami.

“To paradoks: jak się dużo jeździło, to absolutny powrót w jakieś miejsce nie jest możliwy. Tak samo jak trwa w nas młodość, tak samo trwają podróże. Na szczęście podróże są ciągle możliwe. Niedługo znowu wyjeżdżam” – tłumaczył Michałowi Olszewskiemu w “Gazecie Wyborczej” (wydał wtedy tomik “Powrót”).

Prof. Anna Czabanowska-Wróbel tak tłumaczyła powroty Adama Zagajewskiego (“Tygodnik Powszechny”, 2003): “W poezji Zagajewskiego nadal trwa wędrówka, która nie kończy się w żadnym mieście: »niepokój, który pędzi wędrowców«, »niekończące się poszukiwanie«. Ten powrót to przecież naprawdę podróż, a zarazem autoportret, w którym miasto jest lustrem poetyckiego »ja«. Wciąż, jakby na przekór Różewiczowskiemu napomnieniu, by nie opisywać Krakowa ani Lwowa, Zagajewski czyni to w wierszach, które, paradoksalnie, są odbiciami jego twarzy”.

Zagajewski odpowiedział (zbiorowo, wszystkim pytającym o Kraków, o wyjazdy i powroty): “Najlepiej wyjechać z Krakowa i tęsknić za nim”.

Jakub patrzy na zdjęcia

Album ze zdjęciami – ważnymi i mniej istotnymi (które jednak z czasem stają się bezcenne, zależy od tego, kiedy się do nich wraca). Patrzy na nie Jakub Kornhauser (poeta, eseista, tłumacz), syn Juliana Kornhausera:

– Pierwsze: tata i Adam Zagajewski siedzą obok siebie przy maszynie do pisania, chyba marki Olimpia. Tło jest czarne, ale oni mają jasne twarze, są jeszcze przed trzydziestką. Piszą “Świat nie przedstawiony”. Adam ma minę, którą widziałem wiele razy; ten wyraz twarzy wraca do mnie zawsze, kiedy o nim myślę. Lekko zamyślony, subtelny analityk. To twarz człowieka, który jest mocno zaangażowany w to, co robi. Ale też twarz zawadiaki.

– Drugie: Adam ma już jakieś 40 lat. Broda, przerzedzone włosy. Brwi rzucają cień na oczy. Jest srogi, poważny, wygląda jak antyczny bóg. Uniesiony ponad codzienność. Pamiętam to zdjęcie dobrze, pewnie dlatego, że było w podręczniku dla maturzystów.

– Trzecie: Adam stoi na balkonie swojego mieszkania przy Chrobrego, na dziesiątym piętrze. Zgrzebność dookoła, łuszczy się farba. I znowu to płynięcie ponad światem.

– Czwarte: tata i Adam mieli ulubione miejsca, w których się spotykali, na przykład Ogród Mehoffera. Mają pewnie po siedemdziesiąt lat, może mniej. Tata jest po wylewie, Adam leczy serce. Ich roześmiane twarze, tak po chłopięcemu, jakby właśnie umawiali się na rozrabianie po szkole. Niczego już nie muszą. Uśmiechają się, jak na żadnej innej wspólnej fotografii. To są najbardziej oni.

Przyjaźń może i była szorstka, ale zawsze wierna. Zagajewski wpisywał Kornhauserom dedykacje. Wiele ich, jedne długie, osobiste; inne krótkie, prawie jak pozdrowienia z wakacji: “Złotej trójce z Krakowa – rodzinie nauczycielskiej, wzorowej i natchnionej, szczerej i czułej, współpracownikom i współtwórcom firmy – z przyjaźnią, Adam”.

Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Przyjaźnie

Wielka była przyjaźń z Ryszardem i Krystyną Krynickimi. Ale poeta Krynicki potrzebuje jeszcze czasu, żeby o niej opowiedzieć.

Jacek Waltoś: – Przyjeżdżał na dwie, trzy godziny. Wieszał płaszcz. Nie prosił o kawę czy herbatę, bo nie pił ich po południu. Chciał wodę, kranówkę. Lubił ją, mówił, że jest najlepsza. Dziwne, że nikt tego nie wykorzystał w jakiejś akcji promocyjnej… Rozmowy były ważne, ale niektóre uciekają, za to obrazy zostają: Adam zaczyna się śmiać i podnosi głowę do góry.

Bywał na spotkaniach autorskich innych poetów; taki rodzaj solidarności, obecność, która wspierała. Nie chciał siedzieć w pierwszym rzędzie, chociaż inni chcieli, żeby “uświetnił”, “podniósł rangę wydarzenia”. Potem już wszyscy się przyzwyczaili, że siedzi z boku albo stoi pod ścianą, słucha.

Michał Rusinek (literaturoznawca, tłumacz, pisarz, były sekretarz Wisławy Szymborskiej): – Adam i Wisława znali się, lubili. Nigdy nie rozmawiali o swojej poezji, raczej o wspólnych znajomych. Poznałem go, kiedy posadzono nas przy jednym stoliku podczas któregoś sylwestra. Byłem przerażony, że będzie obok mnie siedział posąg (jak mawiała Szymborska – “obok siedzi popiersie”), a on do mnie wprost: “Michale, skąd ty się wziąłeś?”.

Kilka lat temu Rusinek i Zagajewski pojechali na seminarium poetyckie na Peloponez. Co mieli powiedzieć, powiedzieli, z kim mieli się spotkać, spotkali. Potem Zagajewski kazał się wieźć nad morze, bo będzie pływał. Wszedł do wody i długo nie wracał, jakby chciał morze przepłynąć, jakąś granicę.

Franaszek: – Przyjaźnił się z Miłoszem, dzwonili do siebie, odwiedzali się. Pewnego dnia Miłosz zadzwonił do Zagajewskiego, był w jakiejś rozpaczy, silnej niepewności, depresji, nie wiem. Zapytał: “Czy pan uważa, że napisałem chociaż jeden dobry wiersz?”.

Potocka: – Kota, Donkę, znalazłam na stacji benzynowej w Częstochowie. Miała sześć tygodni. To ufny, uparty, inteligentny kot o cechach buddyjskich. Wie, co należy przeczekać, a kiedy można wypuścić wolność. Nauczyłam ją akceptować samochód i zmieniać miejsca. Razem z moim psem miała prawo wstępu na spotkania i wykłady na UJ. Między innymi była na dwóch wykładach Adama. Zachowywała się bezbłędnie. Adam i Maja zakochali się w niej podobnie jak ja. To najlepiej widać na zdjęciach, kiedy Adam pozował z Donką. Poeci wobec ludzi bywają powściągliwi – uczucia do nich przerzucają do wierszy. Ale wobec zwierząt… Adam na tych zdjęciach rozpromienia się bezgranicznie. Chodziliśmy z kotem razem na spacery i przeprowadzaliśmy ją mniej więcej co dwa tygodnie między mieszkaniami. Razem chodziliśmy do weterynarza na szczepienia, bo Adam uważał, że dla psychiki kota konieczna jest obecność obu domów. To było tak ważne, że Adam nawet potrafił zakłócić swoje święte godziny pracy między dziewiątą a trzecią. Adamowi zawdzięczam lekcję z myślenia – konieczność proporcjonalnego łączenia umysłu z uczuciem, wiedzy z intuicją, czyli tego, co się czuje, z tym, co się wie. Na zawsze zostanie – i to sprawia teraz ból – pamięć naszych spotkań, kiedy przywoziłam mu Donkę lub kiedy ją od niego odbierałam. Czekał na mnie na ulicy, żebym nie musiała szukać miejsca do parkowania i na jego twarzy malowało się ciepłe porozumienie wspólnika w akcji „kot”.

Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta

Hermes

Zauważył na Plantach ławkę z nazwiskiem pisarza (projekt Kody Miasta realizowany przez Krakowskie Biuro Festiwalowe od kilku lat), zniszczoną, pomazaną. Zagadał do znajomego, którego właśnie spotkał: “Patrz pan, jak niszczą ławki”. Na co znajomy: “Ale widzi pan, Miłosza nie pomazali”. Zagajewski: “Bali się. Miłosz jest stąd przecież”.

Kiedy umarła Szymborska, Zagajewski przejął rolę poety seniora.

Robert Piaskowski (pełnomocnik Prezydenta Krakowa ds. Kultury Miasto Literatury UNESCO): – Mieliśmy w nim klasyka piszącego stylem wysokim, trybuna, reprezentanta Królestwa Poezji. Dla niego granice nie miały znaczenia, bo był obywatelem republiki wartości. I jak Hermes, potrzebował ruchu. Musiał posłuchać Bacha w Lipsku, przejechać się taksówką z Susan Sontag w Nowym Jorku. Kraków dla niego, tak to zrozumiałem, był energią składającą się z wielu warstw, które zachodzą na siebie, coś z czegoś wynika, odkłada się w innym. Taka geologia pamięci. I kiedy zostaliśmy zaproszeni do projektu, realizowanego przez Hiszpanów (“City Writes”), w którym poeci z różnych krajów mieli opowiadać w filmie o literackim fenomenie swoich miast, od razu wiedzieliśmy, że naszym przewodnikiem będzie Adam Zagajewski. Oddaliśmy Adamowi klucze do miasta. Klucznik Zagajewski otwierał kolejne drzwi.

Adam ZagajewskiAdam Zagajewski fot. Kuba Ociepa / Agencja Gazeta

Umrzeć

Ten film to “Widok Krakowa”. Adam Zagajewski był jego współscenarzystą i narratorem, Magda Piekorz reżyserką, autorem zdjęć – Marcin Koszałka.

Adam Zagajewski prowadził widza od miejsca do miejsca. Wiele oczywistych adresów musiało się pojawić: Krupnicza, Rynek, ogrody, dachy, mieszkania poetów. Nieoczywiste też są.

Był i drugi film “Napisane życie”, o Szymborskiej: Zagajewski wchodzi do mieszkania, staje na środku pustego pokoju i czyta: “Umrzeć – tego nie robi się kotu./ Bo co ma począć kot/ w pustym mieszkaniu./ Wdrapywać się na ściany./ Ocierać się między meblami

Ekipa filmowa milknie, nikt nie oddycha, wszystko się zatrzymuje.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNiechlubny rekord w Brazylii. Ponad 100 tys. zakażeń koronawirusem w ciągu doby
Następny artykułPKO BP dofinansuje zakup pociągów dla Kolei Dolnośląskich