Jest drugim darterem w historii, który rzucił dziewiątą lotkę w finale mistrzostw świata. Przez lata uchodził za wiecznego runner-upa, który nie radzi sobie z presją meczu o wszystko. W tym sezonie wreszcie się przełamał. Wygrał Grand Slam of Darts oraz pokonał Michaela van Gerwena w PDC Championships. Jego przydomek – Bully Boy – może sugerować, że Michael Smith ma paskudny charakter. Lecz będzie to opinia równie niecelna, co rzut lotką poza punktowany obszar tarczy. 32-letni Anglik to spokojny i ustatkowany gość, który wraz z żoną Dagmarą – Polką z pochodzenia – tworzy szczęśliwą rodzinę z dwójką dzieci. Na długo zanim stał się mistrzem świata w darcie, pracował na farmie przy znakowaniu bydła, a jego ulubionym sportem było rugby. Jak to się zatem stało, że chłopak który dosłownie babrał się w łajnie, został mistrzem świata?
WITAMY NA PÓŁNOCY ANGLII
St Helens w hrabstwie Merseyside to najbardziej typowe spośród typowych miast na północy Anglii. Położone pomiędzy Manchesterem i Liverpoolem, rozrosło się w trakcie rewolucji przemysłowej dzięki kopalniom i hutom szkła, oraz podupadło w latach osiemdziesiątych, gdy rząd Margaret Thatcher zamykał kolejne nierentowne fabryki i pozbawiał górników ich miejsc pracy.
W tymże typowym mieście, które lata świetności miało dawno za sobą, na świat w 1990 roku przyszedł Michael – syn Iana Smitha oraz Sandry Woods. Jego dzieciństwo nie różniło się w niczym od życia innych dzieciaków z tych okolic. Może poza tym, że wraz ze starszą siostrą i młodszym bratem, Smith był wychowany w wierze katolickiej. Jego rodzice do dziś zresztą pracują w przykościelnym klubie katolickim. W którym znajduje się również bar – a to ważny szczegół w całej historii.
Rzutki nie były pierwszym sportem Anglika. Kiedy młokos chodził do katolickiego liceum św. Kutberta, wolał grać z kolegami w rugby. Lotkami zainteresował się dopiero w wieku piętnastu lat, kiedy w wyniku rowerowej kraksy złamał biodro. Wypadek sprawił, że przez szesnaście tygodni Michael musiał poruszać się o kulach, co oczywiście oznaczało przerwę od meczów rugby z kumplami.
Nudne popołudnia Smith zaczął spędzać w barze, w którym pracowała jego mama. I w ten sposób, z powodu braku lepszego zajęcia, zainteresował się dartem. Podobno już wtedy, będąc jeszcze nie w pełni sprawnym, rzucił swoje pierwsze 180 w jednym podejściu. Ile było w tym przypadku, a ile realnych umiejętności? Odpowiedź na to pytanie zna chyba tylko sam Smith. Lecz ostatecznie efekt był taki, że nastolatek połknął bakcyla na rzucanie do tarczy. Zaangażował się w grę, a treningi i wyjazdy na zawody pochłaniały mu coraz więcej czasu. Do tego stopnia, że będąc w koledżu zawalił decydujący egzamin na stolarza. I tak zakończył swoją edukację.
-… Zamiast tego poszedłem zagrać w turnieju PDC. Zostałem pokonany 6:0 w pierwszej rundzie przez Phila Taylora, następnego dnia przegrałem 2:6 z Andym Hamiltonem i myślałem, że zmarnowałem życie. Ale chciałem po prostu grać w rzutki, a pominięcie egzaminu było jedną z najlepszych decyzji, jakie kiedykolwiek podjąłem – mówił po latach Smith.
Zapewne wielu rodziców ukatrupiłoby swoje pociechy za tak obrane priorytety, lecz Ian Smith bardzo zaangażował się w karierę syna. Stary Smith woził Michaela na każde zawody. Jakaż duma musiała go rozpierać, kiedy na zapleczu Alexandra Palace oglądał jak jego syn wznosi mistrzowski puchar. W rozmowie z „Daily Mirror” Ian przyznał, że w pewnym momencie odpuścił oglądanie meczu. Musiał wyjść na parking i się przewietrzyć, aby uspokoić nerwy. Końcówkę spotkania oglądał w telewizji, a następnie czekał, aż Michael przyjdzie do niego z pucharem na zaplecze.
– Tylko go przytulałem. Musieli mnie od niego odciągnąć. Ledwo widziałem przez łzy. Powiedziałem mu, że urodził się, by zostać mistrzem świata – mówił Ian Smith.
Dzień później przyjaciele i znajomi Smithów, kibice darta oraz społeczność St Helens mogła zobaczyć najcenniejsze darterskie trofeum w St. Anne’s Social Club – skromnym barze przy katolickim kościele.
– Ćwiczę tu codziennie, jeżeli nie jestem w podróży. Rano odwożę dzieci do szkoły, przychodzę tutaj około 11:00 i rzucam do 14:45, po czym odbieram dzieci ze szkoły i wracam do domu. Bar jest otwarty dopiero o 19:00, więc mam tu dużo ciszy i spokoju – powiedział Michael Smith dla „Daily Mirror”.
Po tym jak został mistrzem świata, zapewniał, że jego rutyna życia się nie zmieni. St Helens to zgrana społeczność, a familia Smithów jest jej integralną częścią. Kiedy przyjechał z pucharem, nikt nie traktował go jak wielkiej gwiazdy. Lokalsi pytali co najwyżej o możliwość zrobienia sobie fotki z trofeum, nie z jego zdobywcą.
– Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi i każdy z nich cieszy się z mojego sukcesu, bo obserwowali, jak gram przez te wszystkie lata. Ale musisz zachować spokój i twardo stąpać po ziemi – powiedział Smith, po czym dodał: – Zostałem mistrzem świata trenując w ten sposób i niczego nie chcę zmieniać. Po prostu będę trzymał się tego, na czym znam się najlepiej. Nadal będę tu przychodził ćwiczyć.
Kiedy Smith walczył o tytuł mistrza świata, wszystkie miejsca w barze były zajęte. A za ladą stała jego mama: – Ponieważ tu pracuję, ciężko było mi wstać i wyjść, więc byłam ze wszystkimi klientami. […] Z nerwów przewracało mi w żołądku, ale [Michael] grał naprawdę dobrze, był doskonały. Lubię pracować w czasie, gdy on gra, ponieważ to zajmuje moje myśli – powiedziała Sandra, która po sukcesie syna… zdobyła się na miły gest względem klienteli: – Wszyscy krzyczeli, a ja postawiłam każdemu kolejkę, co kosztowało mnie 150 funtów.
BULLY BOY
A skąd w ogóle wziął się jego pseudonim – Bully Boy? Dość powszechna jest opinia, że ma to związek z dartem. Wszak bull’s-eye to popularne określenie na strzał w sam środek tarczy, a Smithowi takie lotki często wpadają. Bardziej dosłowne tłumaczenie zwrotu „Bully Boy”, to łobuz, taki szkolny oprych. Rzecz w tym, że chociaż jego ramiona pokryte są tatuażami, a sam brodacz nie należy do kruszynek, to posiada łagodne usposobienie. Jest bardzo lubiany w swojej okolicy.
Przy tarczy również nie słynie z trash talku i daleko mu do Gerwyna Price’a, który co rusz prowokuje publiczność czy też wdaje się w pyskówki z rywalami. Ba, kibice z pewną dozą rozczarowania przyjęli słowa Smitha, wypowiedziane podczas konferencji prasowej po meczu ze Stephenem Buntingiem. Michael stwierdził wówczas, że chciał zawstydzić rywala, który tak na marginesie, pochodzi z tego samego miasta.
Więc przydomek Bully Boy nie ma korzeni w zachowaniu Smitha, ani też w jego rzutach w środek tarczy. Stoi za nim lepsza historia. Kiedy Michael miał piętnaście lat, zaczął dorywczo pracować w gospodarstwie jednego z farmerów, który hodował bydło. Farma znajdowała się w Littleborough, niedaleko Rochdale – miejscowości, w której pub posiadała siostra matki Smitha (cóż, widocznie to popularne zajęcie w rodzinie Sandry). Tenże rolnik zaczął wykorzystywać Michaela do pomocy kiedy trzeba było oznakować lub związać bydło.
– Przez 35 minut potrafiłem taplać się w krowim łajnie. Zwierzętom nie zawsze się to podobało, jednego miałem na grzbiecie, z palcami w nosie i nogami w powietrzu. [Farmer] nazwał mnie wtedy „bully” i stąd też przylgnęło do mnie to przezwisko – wspominał Michael.
PAN I PANI SMITH
W całej opowieści o Michaelu Smithcie znajdziemy też polski wątek – i to nie poboczny. Otóż żoną obecnego mistrza świata w lotkach jest Dagmara. Polka pochodząca z Sosnowca, która wyjechała na Wyspy w 2006 roku. Konkretnie – do Irlandii.
Tam też poznała się przyszła para. Dokładnie w Killarney, gdzie zostały zorganizowane zawody PDC:– …potem nie mieliśmy kontaktu kilka miesięcy – wspominała Dagmara na łamach SportowychFaktów: – Na całe szczęście zaczęliśmy pisać do siebie na Facebooku, aż przyleciał do mnie na kilka dni. Tak się zaczęło.
Od 2013 roku byli w związku, natomiast pobrali się sześć lat później – w styczniu 2019 roku. Zatem niedługo po tym, jak Smith pierwszy raz w swojej karierze doszedł do finału mistrzostw świata PDC. Tam musiał uznać wyższość Michaela van Gerwena. Holender wygrał spotkanie 7-3 w setach. Był wyraźnie lepszy, jednak dla Bully Boya taki wynik i tak był najlepszym turniejowym występem w karierze.
Wracając do Pana i Pani Smith (obiecujemy, ostatni raz użyliśmy tytułu tego filmu), para doczekała się dwójki synów – Michaela Juniora oraz Kaspera. Według relacji mamy, starszy Michael podobno uwielbia grać w darta. Czyżby zatem kiedyś na scenie PDC mieli zagrać ojciec z synem? To odległe wizje, ale Junior z pewnością ma się od kogo uczyć jak rzucać kolejne potrójne dwudziestki. Chociaż Bully Boy w domu gra stosunkowo rzadko. Woli ćwiczyć we wspomnianym barze, oczekując aż dzieci skończą lekcję w szkole.
– W całym roku ma mniej więcej pięć weekendów, kiedy jest w domu. Nasze życie jest ułożone pod jego wyjazdy. Mimo tego szaleństwa staramy się w domu rozmawiać jak najmniej o darcie – zdradzała Sportowym Faktom Dagmara.
WIECZNIE DRUGI
Michael Smith od dawna był uważany za ogromny talent darta. Jednego z tych zawodników, którzy w przyszłości będą w czołówce Order of Merit, a kto wie – być może i takiego, który na długie lata zdominuje najważniejsze rozgrywki spod szyldu PDC. W końcu już w 2009 zadebiutował w UK Open. Odpadł w pierwszej rundzie, ale też szybko nauczył się odpowiedzialności oraz dyscypliny. Nie przez porażkę, lecz własną głupotę.
– Moi rodzice pracowali na sześć etatów, aby wysyłać mnie na turnieje w całym kraju, ale prawie wszystko spieprzyłem w Wigilię 2009 roku. Wyszedłem na kilka drinków z kumplami, poślizgnąłem się na lodzie idąc do domu i upadłem tak, że złamałem oba nadgarstki. Byłem w gipsie przez cztery miesiące – wspominał swe początki Bully Boy.
W 2013 roku zgarnął młodzieżowe mistrzostwo świata PDC. Najlepsi zawodnicy na świecie również dostrzegali jego talent. Od lat Anglik ma wsparcie w osobie Gary’ego Andersona. Dwukrotny mistrz świata, o którym obecnie mówi się, że powoli będzie schodził ze sceny PDC, pełnił rolę kogoś w rodzaju mentora Smitha.
Lecz Bully Boy kazał swoim fanom długo czekać na to, aż zaprezentuje pełnię swoich możliwości. Wszak jeżeli mamy porównywać osiągnięcia człowieka, po którym środowisko tak wiele sobie obiecywało, to należy czynić te porównania do najlepszych. Dacie wiarę, że pomiędzy Smithem a van Gerwenem występuje tylko rok różnicy wieku? Tymczasem MvG w swojej karierze zdołał sześć razy wygrać Premier League oraz World Grand Prix. Siedem razy Players Championship Finals. Oraz po trzy razy Grand Slam of Darts, UK Open, World Matchplay i oczywiście mistrzostwa świata PDC.
Smith? Do listopada 2022 roku mógł poszczycić się grą w ośmiu finałach turniejów najwyższej rangi. Za każdym razem schodził ze sceny pokonany. Owszem, w 2018 roku wygrał Shanghai Masters. W czerwcu 2022 dołożył do tego US Darts Masters, w którym pokonał Michaela van Gerwena. Jednak to turnieje niższej kategorii. Stosując tenisową nomenklaturę – coś jak zawody serii 1000. Prestiżowe i fajnie je wygrać. Ale to nie to samo, co zwycięstwo w Wielkim Szlemie.
Lecz z drugiej strony ten czerwcowy finał w którym Anglik pokonał Mighty Mike’a, mógł mieć dla niego ogromne znaczenie psychiczne. Udowadniał, że z Holendrem da się wygrać nawet w sezonie, w którym ten zgarnia (prawie) wszystko. Jeszcze więcej pewności siebie Smithowi musiała przynieść wiktoria w Grand Slam of Darts – pierwszych zawodach prawdziwie dużego kalibru. Po tym, jak rok wcześniej ponownie przegrał swój drugi finał mistrzostw świata – tym razem 5-7 z Peterem Wrightem. Po tym, jak zdarzało mu się przegrywać inne finały dosłownie o jednego seta, w końcu to miał. Dopiął swego pierwszy raz w karierze.
I to na niecały miesiąc przed najważniejszym turniejem w życiu.
NADCHODZI CZAS SMITHA?
Nie zaklinajmy rzeczywistości ze względu na sukces Anglika – nie grał wybitnie w każdym spotkaniu zakończonych mistrzostw. I on sam to zresztą przyznawał, na przykład po meczu ze wspomnianym Buntingiem. Smith wygrał 5-3, lecz w kilku legach które okazały się kluczowe, jego sukces wisiał na włosku. Ostatecznie krajan Michaela minimalnie pudłował w decydujących momentach.
Wcześniej, w trzeciej rundzie mistrzostw, ogromny problem Smithowi sprawił Martin Schindler. Po czterech rozegranych setach tablica wyników pokazywała 3-1 dla Niemca, a grali do czterech zwycięstw. Było pewne, że Schindler będzie miał w zanadrzu partię, w której rozpocznie rzucanie jako pierwszy. Innymi słowy, Bully Boy poza dobrą grą na własnym liczniku, musiał przełamać rywala. Udało się, Anglik wytrzymał presję i odwrócił losy spotkania z 1-3 na 4-3.
Na tle wspomnianych spotkań bardzo dobrze wypadła rywalizacja Bully Boya półfinale z Gabrielem Clemensem, rewelacją turnieju. Wprawdzie i tam po czterech setach było 2-2, jednak Niemiec na podwójnych rzucał praktycznie wszystko, wykorzystując nawet najmniejsze potknięcia Smitha. Trudno było zakładać, że zagra całe spotkanie na tak znakomitej skuteczności.
Wreszcie, ostatnie spotkanie z Michaelem van Gerwenem. Mecz o wszystko, gdyż zwycięzca zajmował również pierwszą pozycję w rankingu Order of Merit. Wielki rewanż na Holendrze za 2019 rok. Mecz w którym Smith nie był faworytem, choć to, że pokonał MvG w trzech ostatnich spotkaniach mogło sugerować, że bukmacherzy nie doceniają Anglika. Ale mieli ku temu swoje argumenty – van Gerwen każdy mecz kończył ze średnią powyżej 100 punktów w podejściu. Wygrał w sezonie więcej zawodów. Nawet trzy wygrane z rzędu, które były rekordową serią Bully Boya w meczach z rok starszym rywalem, nie zmieniały tego, że w całym 2022 roku bilans pojedynków wynosił 5 do 3 na korzyść Holendra. A w całej historii ich meczów w PDC – 37:12 dla MvG (dane za clickondarts.com).
Wreszcie, wielu zwracało uwagę na historię finałów angielskiego Michaela. Uważano, że Smith po prostu pęknie w decydującym momencie. Że nawet jeżeli wyrwie kilka setów, to z niezrozumiałych przyczyn trafi mu się kilka gorszych partii. A te przesądzą o wygranej Mighty Mike’a.
Bully Boy w trakcie jedenastu rozegranych setów, tylko w jednym zszedł ze średnią poniżej dziewięćdziesięciu punktów na podejście. W dodatku był to set numer 10, kiedy już pewnie prowadził w meczu. Smith tym finałem ostatecznie pogrzebał tezę, że w kluczowych momentach nie wytrzymuje presji.
Anglik zagrał też symboliczne, 881 podejście za do tarczy w całych mistrzostwach za 180 punktów, dzięki czemu ta edycja MŚ pobiła rekord jeżeli chodzi o liczbę „sto osiemdziesiątek” w turnieju. Ostatecznie liczba ta wyniosła 901 udanych podejść.
Wreszcie – leg, który jeszcze w trakcie finału rozniósł się po internecie niczym viral. Jedyny w trakcie MŚ, którego udało się zakończyć w dziewięć lotek – czego dokonał Smith. Ale i van Gerwen miał w nim udział, gdyż Holender też mógł tego dokonać. To się nie udało, lecz przez taki scenariusz statystycznie jest to najlepszy leg w historii. Po prostu.
Michael Smith zwyciężył w wielkim stylu, pokonując van Gerwena 7-4. Przez lata Anglikowi wieszczono wielkie sukcesy, lecz te przemykały mu koło nosa. Jednak kiedy się odblokował, to na przestrzeni dwóch miesięcy zwyciężył zarówno w Grand Slam of Darts, jak i zdobył pierwszy tytuł mistrza świata. Być może – powołując się na rodzimego klasyka – w końcu coś mu się przestawiło w głowie, i teraz zobaczymy na co naprawdę stać Bully Boya? Jak na dartera, jest jeszcze dość młodym zawodnikiem. A to oznacza, że fanów rzutek czekają lata jego rywalizacji z van Gerwenem. I Smith nie znajduje się w niej na z góry przegranej pozycji.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o darcie:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS