A A+ A++

 Jest takie słowo w gwarze górali karpackich, które oznacza miejsce nieprzystępne, wzbudzające pewien irracjonalny lęk, charakteryzujące się ciężką, niemiła atmosferą. Kiedy tylko usłyszałem je po raz pierwszy od mojego drogiego przyjaciela Sławka Śląskiego, wzbudziło one we mnie równie irracjonalną ciekawość i ukłucie w dołku. Dlaczego?

Nie jest ono wszak używane w Jaworznie ani też w bliższej okolicy. W zasadzie jest nam obce. Jest jednak dziwnie mocne, wyraziste, dla mnie najbardziej pasuje do niego określenie „ostre”. Jest swego rodzaju idiomem; nie mówi się wszak o „ździornym miejscu”, mówi się po prostu „ździorno”. I tyle. Słowo to samo w sobie zawiera i treść i formę, przesyconą swym kontekstem i znaczeniem. Nie trzeba więc do niego niczego dodawać, przegadywać. Zawiera wszak w sobie określony ładunek emocjonalny; wzbudzający lęk, dystans, przeszywający ciarkami na plecach. Czy wszakże każdy z nas ma takie coś, takie swoje „miejsce”, czy dla każdego z nas tu, czy tam, a może jeszcze gdzieś indziej jest ździorno? Po prostu. Pewnie tak, choć równie pewnie nie dotyczy to wszystkich.

Północne zbocze wzgórza Skałka, fot. Rafał Sawiak

Dla mnie poza wszelką wątpliwością takim właśnie miejscem jest jeden z rejonów rodzinnego Długoszyna. Jest to zakątek, w którego bezpośrednim sąsiedztwie mieszkałem przez kilkanaście lat, w którym przebywałem bardzo często jako dziecko, czyli jeszcze wcześniej. Wcześniej nie kojarzyłem go w ten właśnie sposób ale gdy usłyszałem owo „ździorno” – to niemal z automatu oczami wyobraźni zobaczyłem właśnie je; porośnięte lichym lasem wzgórze Skałka; ze stromym urwiskiem, potem brzegi Białej Przemszy oraz linię kolejową, ciągnącą się w kierunku Szczakowej, a z powrotem na Górny Śląsk. Niby jest tam ładnie, to fajne i atrakcyjne miejsce na spacery i pikniki; to tutaj gromadzili się skauci, zuchy, harcerze, to tu, u stóp Skałki całe rodziny organizowały spotkania i pikniki, wycieczki szkolne i przedszkolne, to całkiem niedaleko była przystań rzeczna, w ramach której zorganizowano też miejsce do zabaw i potańcówek. To tędy regularnie zmierzali do pracy na niedalekim „Juliuszu” tutejsi górnicy. I wreszcie całkiem niedaleko stąd znajdował się przystanek dla tych, którzy wsiadali tutaj do pociągu, wiozącego ich do pracy, miedzy innymi na piaskownię. Niby więc nic, niby ładnie, zielono, urokliwie, sporo walorów przyrodniczych. A jednak…

W przeszłości w tym miejscu było jeszcze gwarniej i tłoczniej. To w okolicy pobierano na moście cła już w XVI wieku, to tutaj stała zapewne komora celna, zabudowania dworskie dla królewskiej części wsi, to całkiem niedaleko, w 1524 roku wybudowano drugą w Polsce sztolnię odwadniającą, to tutaj roiło się od szybów i szybików, to wreszcie tutaj, przebiegała, oddana do użytku w roku 1847 kolej krakowsko – górnośląską. Co więc jest nie tak z tym miejscem? Skąd, za każdym razem, kiedy jestem w tym miejscu, czuję się nieswojo, czemu przechodzą mnie owe ciarki? Czemu odczuwam coś, co wydaje się absurdalne, irracjonalne, śmieszne. Czy to jakaś fobia, skrzywienie, pomieszanie z poplątaniem, urojenie, wibracje podświadomości? Być może. W niczym to jednak nie zmienia faktu, że ciężki ładunek emocjonalny ma tutaj swe podstawy, niewidzialne, acz mocne fundamenty. Dają one  o sobie znać, chociaż niewykluczone, że mają swe źródło w nas samych, w naszej podświadomości, lękach i obsesjach, różnego rodzaju traumach, które tkwią w nas, nie żyjąc wszak swym indywidualnym, alternatywnym życiem.

A cóż to za podstawy? W przeszłości wiele osób w tej okolicy pożegnało się ze światem. Pamiętam, jak byłem dzieckiem, to dziadek opowiadał mi o tym, jak przed wojną z urwiska Skałki spadł młody chłopak, skaut z Kongresówki. Nieświadomie biegał po okolicy obozowiska z samego rana i osunąwszy się w dół spadł i zginął na miejscu. Była to wówczas bardzo głośna sprawa. Kiedyś, podobno po wojnie, miano tutaj znaleźć także martwego mężczyznę. Nie ustalono wszak czy zmarł w wyniku samobójstwa, czy padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku. Także w pobliskiej rzece utopił się nie jeden chojrak, który chciał wykazać się swymi pływackimi umiejętnościami ( a właściwie ich brakiem)). Byli też tacy, którzy sami, z własnego „wyboru” w mętnych nurtach  Białej Przemszy pożegnali się ze światem. Ich rodziny żyją w okolicy do dziś. Dla nich rzeka ta zawsze kojarzyć się będzie źle. Nie sposób odwieść się też od przekonania, że przez całe stulecia nie jeden gwarek pozostał tutaj na zawsze, zasypany podczas swej pracy. Nie brakło tutaj także ofiar wypadków na torach; porażonych prądem lub tych, którzy zginęli pod kołami pociągu. I to wszystko niemal w zasięgu wzroku. Gdyby to, co możemy objąć wzrokiem dało się pochwycić w dłoni, zapewne zmieściłoby się w naszych rękach; cały mikrokosmos życia i śmierci, jedną z galaktyk makroświatów. A wszystko w promieniu setek metrów. Różne oblicza tragedii, śmierci, strachu, obsesji, frustracji, plątaniny myśli, kołatania serca. Nie sposób nie odnieść mi się tutaj zresztą do mojego wujka, brata mojej mamy, Marka Dziadka, który niemal dokładnie 41 lat temu zginął potrącony przez pociąg, w drodze do pracy. Bywał w rejonie Skałki niejednokrotnie, bardzo lubił włóczyć się po okolicach, pozostało z tych włóczęg sporo zdjęć. Marek nie przypuszczał zapewne, że to tutaj, w pobliżu, pożegna się ze światem. Pamiętam jak strasznym było to wydarzenie w naszej rodzinie; pamiętam kamienny wyraz twarzy dziadka, gdy dowiedział się o zdarzeniu. Pamiętam wycie rozpaczy mojej babci, która przez całe lata nie mogła dojść do siebie. Wujek Marek miał zaledwie 25 lat.

Marek Dziadek u stóp Skałki, lata 70- te XX wieku (ze zbiorów autora)

A jednak na swój sposób miejsce to naprawdę jest ładne, wręcz urokliwe. Nawet zakola Białej Przemszy uchodzą za środowiskowy unikat, chociaż jej mętna woda budzi we mnie raczej lęk niż podziw. Ludzie chodzą tam na spacery, jeżdżą tam na rowerach, korzystają z kajakowego spływu, przesiadują i imprezują na przystaniach, jeżdżą pociągami. W okolicy stworzono murawy galmanowe, będące ciekawą atrakcją przyrodniczą. Miejsce to tętni też niezwykłą historią lokalnego górnictwa. A jednak ździorno. Jakoś nieswojo. Przygnębiająco czasem. Zupełnie jakby przytłaczające lęki, fobie, groza i bezsilność pozostały tutaj nadal. Jako pamiątka, swego rodzaju stygmat po tych, których już nie ma. A może nadal są? Może zjawiają się i tutaj. A może to wszystko tkwi jedynie w nas? Może te wszystkie strachy i lęki to jedynie my, bezsilni, lękliwi, bezradni i samotni, a może przede wszystkim naiwni, wierzący w to coś. Może wszak nie ma nic więcej oprócz suchej tkanki przeszłości, po której prędzej czy później pozostanie jedynie pył? Tak jak i po nas.

Jarosław Sawiak

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł10 najlepszych anime dark fantasy. Vinland Saga, Berserk i inne produkcje, których nie można przegapić
Następny artykułLotnisko w Pyrzowicach podnosi się po pandemii