A A+ A++

Gdyby rodzice niejednego z nas wiedzieliby o tym, co robiliśmy w dzieciństwie to niewątpliwie w tamtym czasie obdarliby nas ze skóry. Gdy zresztą pomyślę o tym, że podobne rzeczy mogłoby robić moje własne dziecko to oblewa mnie zimny pot, a włosy (choć mam ich niewiele) stają mi dęba.

Wychowałem się w Długoszynie, w swoim mikroświecie, pełnym zakątków i swego rodzaju zaułków. W większości z nich zmieniło się niemal wszystko, zupełnie różniąc się od tych, które pamiętam jako dziecko. Niejedne z nich ugrzęzły w pleniącym się drzewostanie, zanikając niemal zupełnie lub pomniejszając swoje gabaryty z punktu widzenia człowieka dorosłego. Niektóre jednak przepadły bezpowrotnie, a jednym z nich była tytułowa „wyspa”, zaginiona wyspa, dosłownie i w przenośni. Dziś na próżno szukać by tejże właśnie. Ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu było zupełnie inaczej. Owa wyspa znajdowała się kilkaset najwyżej metrów na zachód od ujścia Koziego Brodu do Przemszy Białej. Dobrze widoczna jest zresztą na zdjęciu lotniczym z 1945 roku. W tamtym czasie podobnych (czasem znacznie większych) wysp było zdecydowanie więcej. Znaczna ich część przetrwała do lat mojego dzieciństwa.

Zaznaczona tytułowa wyspa – zdjęcie lotnicze z 1945 roku (źródło: fotopolska.eu)

Teraz jednak nie ma po nich już niemal śladu. Jedynie dzięki określonemu zasobowi orientacji i pamięci można przywołać ich położenie w terenie. Tytułowa wyspa była kiedyś miejscem osobliwym, cieszącym się dużą estymą wśród „dzieci”. Była to bowiem jedyna taka na którą można się było dostać w sposób w miarę bezpieczny. Jak to było możliwe w czasach kiedy rzeka ta była o wiele szersza i o wiele głębsza. Otóż na jej wysokości przebiegał przez Przemszę Biała obudowany duży rurociąg. I to właśnie w ramach owego obudowania, na które dało się wdrapać bez problemu można było też przejść przez południowe ramię rzeki, a potem zejść ostrożnie na ową wyspę. Nie była ona zbyt wielka ale dla nas dzieci stanowiła nie lada frajdę. Rosło tam kilka dużych drzew po których pięło się coś w rodzaju chmielu. Była też porośnięta soczystą, gęstą trawą. Owa enklawa, zatopiona pośród nurtów dużej wówczas rzeki, wydawała się fascynującym, tajemniczym światem, w którym spodziewaliśmy się znaleźć nieodkryte dotąd skarby lub tajemnice.

Jarosław Sawiak na tym co pozostało po tytułowej wyspie (fot. J. Gałecki)

Wyspę tą traktowaliśmy jako swą własność, tytułując się rotacyjnie wielkim księciem tejże, zachowując tu pozycję suwerena. Zawsze kiedy opuszczaliśmy jej teren, robiliśmy to z pewnym rozrzewnieniem, nie mogąc się doczekać kolejnej wizyty. Planowaliśmy zbudować tu statek bądź tratwę. To drugie przedsięwzięcie, na pewnym etapie  nawet się udało acz wielkie było nasze zdziwienie kiedy w czasie wodowania tratwa poszła na dno w okamgnieniu. Wyspa ta gromadziła jednocześnie po kila lub nawet kilkanaście dzieci, nie tylko z tej najbliższej okolicy ale i dalszej, jak np. Srebrnika, na którym mieszkałem do dwunastego roku życia. Odkąd zamieszkałem na Skałce sprawa była mniej skomplikowana bo droga w tamtym kierunku była o wiele krótsza. Schodziliśmy się tam zazwyczaj po lekcjach. Szczególnie cieszyły nas dni kiedy zajęcia kończyły się wcześniej. Mieliśmy wówczas więcej czasu. Zasada była bowiem taka, że w domu trzeba było być przed powrotem rodziców z pracy. Niekiedy podróżowaliśmy niczym eksploratorzy w górę rzeki, natrafiając na kolejne wysepki. Jedna z nich, położona bliżej Maczek, była naprawdę spora, a dostać się można było na nią po szerokiej płyciźnie, która sięgała kostek. Ta jednak wyspa była zbyt oddalona. Częściej odwiedzaliśmy więc tą bliższą. Gromadziliśmy się tam dość długo ale oczywiście do czasu kiedy fascynacja tym miejscem nieco ostygła. Mnie, jako przyszłego historyka (o czym przekonany byłem już wówczas) miejsce to fascynowało z jeszcze jednego powodu. A mianowicie były tam resztki starego drewnianego mostu, po którym pozostały wówczas kikuty wystające szeregowo z wody. Był to niewątpliwie most, którego metryka sięgała co najmniej przełomu XVIII i XIX wieku. Pamiętam chwilę gdy owe kikuty zobaczyłem po raz pierwszy. Od razu przyszło mi na myśl odkrycie niczym z Biskupina. Była to bodaj czwarta klasa podstawówki i jednocześnie etap gdy Pani Wiesława Gaj, na jednej z pierwszych lekcji historii opowiadała nam o Biskupinie właśnie i okolicznościach jego odkrycia. Stąd owo skojarzenie. Byłem wówczas nieco rozczarowany, że to nie resztki jakiejś osady, wówczas były to dla mnie jedynie tylko resztki mostu. Dziś są to aż resztki tegoż właśnie. Przy niższym stanie wody, przy odrobinie szczęścia można jeszcze je dostrzec. Tuż obok niego zresztą miał znajdować się bród, a więc płycizna, którą przeprowadzano bydło na drugą stronę rzeki. Czy były to czasy zaborów czy jeszcze wcześniejsze – tego nie wiem.

Zaznaczony most na Białej Przemszy (mapire.eu)

Nie przez przypadek jednak w czasie zaborów na wysokości wyspy znajdował się duży przyczółek na drugim brzegu rzeki. Być może to właśnie tam wypasano bydło i niewątpliwie tam znajdowała się na pewnym etapie osada o nazwie Paszeka, a  niedaleko od niej, już po rosyjskiej stronie, kordon wojsk carskich w formie okazałego budynku.  Dziś miejsce to wydaje się zapomniane i pozarastane, zupełnie opuszczone, choć kryje w swej przeszłości co najmniej kilka intrygujących wątków. Lecz to co dziś uderza najbardziej to brak tytułowej wyspy. Znikła z przestrzeni wskutek obniżenia się poziomu wody. Kiedyś rzeka była większa, szersza i głębsza. Dziś jej koryto, choć wyraziste, zdecydowanie zawęziło swój bieg.

Biała Przemsza w latach 50-tych XX wieku (ze zbiorów prywatnych)

Tak więc południowe ramię Przemszy zanikło, a pozostało po nim jedynie wgłębienie. Są też drzewa z reszkami pnączy. Nie ma natomiast wspomnianego rurociągu, toteż odnalezienie pozostałości wyspy nie jest zbyt łatwe. W końcu rurociąg ten był doskonałym punktem odniesienia. A obszar dawnej wysepki jest dziś jedynie trudnym do sprecyzowania pofałdowaniem terenu, po którego północnej stronie wartko płynie to, co z dawnej Białej Przemszy pozostało. Na szczęście gdzieś wewnątrz pozostała też pamięć o miejscach takich jak to, pełnych tajemnic oraz dziecięcych fascynacji. Sama wyspa natomiast, choć nie oparła się próbie czasu, przetrwała gdzieś w z tyłu głowy, sadowiąc się tam wygodnie i ponadczasowo.

Jarosław Sawiak

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułOdliczanie do Tauron Nowa Muzyka. 6 koncertów, na które warto się wybrać
Następny artykułZapas koksu na 14 miesięcy (Głos z przeszłości, odc. 147) [ Dawno temu ]