Wyciągnął dłoń ku połyskującej metalicznym lśnieniem gałce klamki. Przekręcił ją lekko w prawo. Gałka zadrżała lekko, zaszczebiotała, odmawiając współpracy. Dopiero za drugim razem szarpnął bardziej gwałtownie. Ustąpiła. Uchylił skrzypiące drzwi i wszedł do środka.
Rozpościerała się przed nim ciemna faktura klatki schodowej. Na półpiętrze, przez poprzeczne okno wpadał strumień oślepiającego światła. Zmrużył oczy, po czym postąpił kilka kroków do góry. Wiedział gdzie jest, dokąd idzie i kto na niego czeka. Jakby w odpowiedzi na jego mocne przekonanie o celu swej wędrówki usłyszał charakterystyczne chrząknięcie starszego człowieka. Szedł nadal, płynnie, jakby sunąc powoli po niewidzialnych szynach. Wszedł do wąskiego przedpokoju, a potem skręcił do kwadratowej kuchni. Chrząkanie wydawało się teraz niemal namacalne. Przekroczył próg. Nieco po lewej stronie pomieszczenia, przy staroświeckich, przyniszczonych meblach stał on. U celu swej krótkiej wędrówki czuł jak imadło zaciska mu się wokół gardła. To ty- wycedził- to ty. Tak, ja-odparł z łagodnym uśmiechem na twarzy. Baz rogowych okularów wyglądał o wiele lepiej. Był jednak jakoś nienaturalnie żółty, niższy, głowę miał jakby bardziej okrągłą, bardziej łysą, wyblakłą. Stał w kraciastej koszuli i zapinanym, brązowym swetrze. Ale ty przecież…- zaczął, jednak dziadek przerwał mu w pół słowa – Tak!- Tak- zniżył głos.- To prawda. Uśmiechał się, wyciągając do niego dłoń, miękką, chłodną.- Jest dobrze, nie martw się, jestem. Joseph stał jak zamurowany. Wiedział, że człowiek stojący przed nim jest naprawdę, wiedział jednocześnie owa charakterystyczną dla snu pewnością, że w rzeczywistości jest inaczej, że śni, że zaraz się obudzi, że jego nie będzie, tak jak nie było go wczoraj, wieczorem, tak, jak nie będzie go jutro, za tydzień, za miesiąc, za rok. I nagle wyblakły stary człowiek zaczął się rozpływać, rozpadać na kilka sporych kawałków, przypominających potargane strzępy papieru. Wszystko zaczęło niknąć, rozmywać, falować, a potem…
„…otworzył oczy. W ciemnym mieszkaniu ledwie dostrzegał zarys ścian, przedmiotów, ziejącego ledwie widoczną łuną otwartego okna. Przez kilka minut zbierał się w sobie by wstać. Z trudem stanął na trzęsących się nogach. Z ledwością podszedł do okna. Chwycił się mocno parapetu, chłonąc zimne powietrze i z trudem wpatrując się w migotliwe światła sennej ulicy. Zaciągnął się orzeźwiającym mrokiem. Po chwili stanowczo chwycił dłońmi drżącą framugę okna i postawił prawą nogę na parapecie.”
***
Dziadek przychodził w ten sam sposób przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. Za każdym razem identycznie; te same chrząknięcia, ta sama, pożółkła okrągła twarz, koszula. Jak mantra. Po jakimś czasie przestał. Ci , którzy mieszkali potem w jego mieszkaniu wspominali czasem, że słyszą niekiedy kroki na klatce schodowej, skrzypienie, a nawet sporadyczne trzaśnięcie drzwiami, zgrzyt drewnianej podłogi, szuranie znoszonych pantofli. Wówczas jednak wydawało się to zupełnie nieistotne. Upływający czas wyciszył wszystko, zasnuł całunem znieczulicy. Zobojętnił. Wszystko wydawało się wówczas skończone, jak nieubłagany czas przeszły, który nie wróci już nigdy. Przenigdy. Ale to wszystko wróciło. Przyszło ponownie w chwili, kiedy odwiedził Marię.
To mniej więcej wówczas na szesnastej stronie swojej „Summa Purgatoriae” oszołomiony Joseph Grand pisał: „Kto za życia był pijakiem, po śmierci odczuwał będzie wieczne pragnienie picia, kto się obżerał, wiecznie będzie głodny, kto nadużywał rozpusty, czuł będzie niepochamowaną i niezaspokojoną chuć, kto kłamał, nigdy nie zazna prawdy. I to właśnie będzie prawdziwym piekłem. Nieustannym, ciągłym, trwałym. Powtarzającym się każdego dnia, nocy, w każdej chwili. W świecie, w którym czas nie istnieje, będzie to niekończące się trwanie, irytująca powtarzalność. I to właśnie na tym polegać będzie piekło. Rzeczywistość stworzona przez człowieka, będącą sumą wszystkich sum wszelkiego zła. Bo to on stworzył diabła na swój obraz i podobieństwo, jak chce klasyk, to on, ten który w lustrzanym odbiciu widzi właśnie jego, nadal pozostając sobą i widzi prawdziwego siebie. Oto prawdziwe piekło. Nie jest tam ani zimno ani gorąco, jest przede wszystkim pusto i beznadziejnie, irytująco, cały czas tak samo, zupełnie jakby kręcić się na anemicznej karuzeli tylko po to, bo co jakiś czas powracać w to samo miejsce, miejsce tęsknoty, niespełnienia i niezaspokojenia tego wszystkiego, co kiedyś było na wyciągnięcie ręki. Bo nawet jeśli wszystko jest przejściowe, nietrwałe, nawet jeśli istnieje przez chwilę, to najważniejszą z wszystkich rzeczy jest fakt owego bezsensownego istnienia. Jak odcisk pieczęci, który nawet w obliczu unicestwienia tejże pozostaje nadal. Trwały, uciskający jak żelazna obręcz na szyi. Jedyną i uciążliwie rzadką odmiana jest fakt powracania do miejsc, w które się wrosło i z których się wyrosło. Dzieje się tak jedynie po to by móc dojrzeć przez chwilę wszystko to, co przyszło nam stracić i czego nie odzyskamy już nigdy. To tak jakby wyjść z własnego ciała i nie móc do niego powrócić, by patrzeć jak pakują je niczym kawałek mięsa zamykając za nim zimny mikroklimat kostnicy. I tylko wówczas w takich właśnie miejscach ale bardzo rzadko spotkać można tych, którzy po przekroczeniu nieuchronnej granicy życia znaleźli się w zupełnie innym miejscu. Ale oni o tym nie wiedzą. Nie widzą, nie słyszą, nie czują niczyjej obecności. W lekkim pseudo autystycznym otępieniu tkwią jedynie nieruchomo, odczuwając nie mniejsze zresztą skurcze bólu i bezsilności. Granica pomiędzy piekłem, a tym co ludzie nazwali niebem jest bardzo umowna i niezwykle cienka.” C.D.N
Jarosław Sawiak
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS