A A+ A++

Jedynie ten duży, zawieszony pośrodku pozostałych, wyróżniających się na bladej ścianie swą ciemną, smukłą sylwetą, odmierzał nadal kolejne kroki tykając lekko acz wyraźnie. Wisiał poczciwie, zupełnie jak pępek owego mikroświata, jak ścisłe centrum tego swoistego, geocentrycznego układu, symetrycznego, powołanego do życia ręką starego stryja Zygmunta. Dla niego czas zatrzymał się także, przeobrażony w uchwytną niemal ciszę, przynajmniej w wymiarze, jaki był im wszystkim znany, kiedyś także jemu. A zegar brnął nadal naprzód, ów sędziwy rodzinny grat, który ożywiał niejedną już ścianę i niejedną, monotonną z pozoru rzeczywistość; zarówno w jego sklepiku, jak i w rodzinnym domu rodziców, dziadków, na oczach krewnych, przyjaciół, znajomych, po których pozostało jeszcze mniej niż po starym Zygmuncie; ulotna, zamykająca swe podwoje pamięć, zwietrzała, z każdym kolejnym dniem, tygodniem, miesiącem, rokiem, dekadą, indywidualnym istnieniem, zamkniętym w szklaną i kruchą kopułę życia. Ilekroć babka Marii zjawiała się w nieczynnym sklepiku na niezapowiedzianą wizytę (przypominającą raczej wizytację), z głębokim rozrzewnieniem i sentymentem spoglądała na porcelanowy cyferblat i fikuśnie, smukłe wskazówki, wspominając przynajmniej raz w miesiącu chwilę, kiedy w czasie pożaru ich rodzinnego domu, jej dużo starszy brat ( Zygmunt rzecz jasna) zaraz po tym, jak wyniósł w ową mroźną rzeczywistość srogiej wówczas zimy ją sama, owiniętą w beżowy kocyk, rzeczywistość zasnutą dymem płonącego dachu i niemal rzucił jej małe oszołomione i przerażone ciałko w ręce rozbieganej matki, wrócił się na sam koniec do środka trzeszczącego domu by w oparach topniejącego śniegu i smrodu wynieść po chwili na zewnątrz ten właśnie zegar, zderzając się w progu z rozwrzeszczaną matką, która szarpiąc chłopca za lewą rękę, wyciągnęła go na sam środek podwórza, odrzuciła dzierżony przez niego czasomierz, najpierw wtuliła w ramiona i wytrzepała zaraz potem tyłek kilkoma siarczystymi klapsami.

Foto: Wikipedia

Joseph wszedł na zaplecze, pozostawiając tam kilka przywleczonych gratów i zaraz potem ruszył na piętro. W mieszkaniu było zupełnie cicho. Żadnego szelestu, tykania, szmeru, oddechu. Był przekonany, że Marii nie ma w domu. Niewielki elektroniczny zegar wiszący nad drzwiami, zupełnie kontrastujący z klimatem sklepiku na dole wskazywał czternastą dziesięć. Joseph patrząc na ciemną, niemal czarną tarczę zorientował się, że i ten nie chodzi. Kiedy jednak spojrzał na zegarek na ręce, ten wskazywał czternastą trzynaście, co wskazywało, że mechanizm na ścianie zatrzymał się dosłownie trzy minuty temu. Już miał sięgnąć ręką ponad framugę drzwi do saloniku by go ściągnąć i zmienić baterię, kiedy nagle poczuł lekkie ukłucie w dołku, coś przemknęło mu przez myśl, musnęło gdzieś z tyłu głowy. Z czymś bowiem skojarzył tą właśnie godzinę. Niemal natychmiast przypomniał sobie, że kilka razy, ten właśnie zegar, wisząc na jednej ze ścian domu, który wynajmowali jeszcze niedawno przez kilka miesięcy zatrzymywał się na tejże właśnie godzinie; godzinie czternastej dziesięć. Pamiętał także moment, gdy uderzyło go niemal jak lodowaty młot to, że gdy na strychu tegoż domu przeglądał stertę starych papierów i dokumentów, zwrócił uwagę na pożółkły akt zgonu starej właścicieli domu, na którym w rubryce mówiącej o godzinie śmierci wpisano tą właśnie. Czternastą dziesięć. Kiedy któregoś dnia spytał syna owej kobiety o ów dziwny i osobliwy dość zbieg okoliczności, mężczyzna westchnął jedynie i odparł by nie wierzyć w zabobony, po czym bezradnie machną ręką, tak jakby chciał odpędzić sprzed siebie natrętną muchę. Na tym rozmowa się skończyła, temat zamknięto, a zegar zatrzymał się na tej właśnie godzinie jeszcze kilka razy. Po raz pierwszy zdarzyło się to także tutaj. Joseph potrząsnął głową, zupełnie jakby chciał strzepnąć z siebie natrętną myśl i zignorował finalnie zatrzymany w biegu czasomierz. Obrócił się na pięcie i postąpił do kuchni. I wtedy właśnie usłyszał głos. To był głos Marii. Podeszła do niego od tyłu i położyła mu prawą dłoń na ramieniu. Kiedy obrócił się zapytała po raz drugi. Dopiero wówczas zrozumiał jej cichy głos.

– Jaki jest mój zapach?
– To znaczy?- zapytał Joseph. – Nie za bardzo wiedział o co jej chodzi.
– Jaki jest mój zapach, czym pachnę?
– To chyba te perfumy…
– Nie, nie chodzi mi o perfumy. Czym ja pachnę. Jaki jest mój zapach, zapach mojego ciała? – spoglądała na niego przenikliwym wzrokiem. Joseph zastanawiał się przez chwilę. Nie wiedział jak ma jej odpowiedzieć. To znaczy wiedział. Nie miał wszak zbytnio pojęcia jak ubrać to w słowa by nie poczuła się dotknięta. Na punkcie swojego ciała była dość drażliwa by nie powiedzieć, że przewrażliwiona.

– Wydaje mi się… To znaczy… To znaczy… To jakiś słodki zapach, może trochę mdły, tak mi się wydaje, może to przez kosmetyki, sam nie wiem. – Maria wzruszyła lekko ramionami z wyrazem zmieszania na twarzy. Gdy Joseph spytał o to, dlaczego zadała to dość osobliwe pytanie, odpowiedziała trochę nieskładnie, jakby targając na kawałki stronice wciągającej książki.
– Zanim przyszedłeś leżałam na łóżku. – zaczęła. Może usnęłam, sama nie wiem. Majaczyłam gdzieś pomiędzy jawą, a snem. Boli mnie trochę głowa, nie wiem dlaczego. Dosłownie na dwie, może trzy minuty przed tym zanim wszedłeś wydawało mi się, że słyszę jakiś głos. Głos zimny, złośliwy chyba, nieprzyjemny, jakiś taki natarczywy. Powiedział, że jest ze mną nadal, że jest tutaj dalej, że nie ma ochoty mnie zostawić samej. Podobny głos słyszałam czasem w tym domu, no wiesz. Wydaje mi się, że to jest głos tego czegoś, co wystraszyło mnie wówczas w łazience. Szeptał mi czasem jakby do ucha, jakby stał obok. Ciągle powtarzał, że jest, że po prostu jest. Mówił to z jakąś pogardą, złością. Kiedy odzywał się, kiedy mówił, niemal natychmiast robiło się zimno, nieprzyjemnie, coś jakby zaciskało się na mnie, przenikały mnie jakieś dreszcze. Starałam się to ignorować, choć bałam się, czasami bardzo. I teraz znów mówił do mnie, jakby unosił się nade mną. Powiedział, że jest, a gdy zapytałam w myślach jak się tu dostał, jak się tutaj znalazł, jak tutaj trafił, on odpowiedział mi, że przyszedł tutaj po moim słodkim, mdławym zapachu. A potem zniknął. Joseph uścisnął dłonie Marii, spojrzał przenikliwie w jej twarz, a następnie przytulił ją do siebie. Czuł, że jej ciało drży. Sam poczuł, jak przenika go jakiś chłodny dreszcz, ale dopiero w chwili gdy uświadomił sobie, że zegar wiszący nad wejściem do saloniku chodzi ponownie, wydając z siebie delikatne, ledwie słyszalne tykanie.(C.D.N)
Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJerzy Owsiak: Wielka Orkiestra zagra dla Ukraińców
Następny artykułUdany pościg